„Był moim dowódcą, ja – niewolnicą. Nawet umrzeć mi nie pozwolił, gdy targnęłam się na swoje życie, bo to nieposłuszeństwo”

Mój dzień polegał na schodzeniu z drogi Markowi. Dostawałam za to, że nic nie mówię, i za to, że się odzywam…Myślałam, że długo tak nie dam rady, że zwariuję. I wtedy stał się cud. Marek miał zawał. Na szczęście nie w domu, bo nie wiem, czy zdobyłabym się na ludzki odruch, czybym go ratowała.

Najbardziej lubię, gdy nadchodzi wieczór, a pogoda jest taka jak teraz – za oknem śnieg i delikatny mróz. Gaszę wtedy wszystkie górne światła, zapalam małą lampkę albo siedzę po ciemku i głaszczę kota.

Nie włączam telewizora, męczą mnie te wszystkie programy. Ciągle wojny albo kłótnie polityków, w filmach też tylko przemoc czy dla odmiany głupawe komedie. To ja już wolę ciszę i mruczenie mojego Filemona. Do pełni szczęścia brakuje mi chyba tylko kominka. No i telefonu od mojego syna, ale on rzadko dzwoni.

Nie może… W więzieniu trzeba czekać na pozwolenie na kontakt z rodziną. To jedyny ciężar, który ugniata moje serce. Pozostałych się już pozbyłam. A nie było ich mało! Często myślałam, że los się specjalnie na mnie uwziął. Wszyscy mają jakoś w tym życiu – czasem pod górkę, czasem lekko i przyjemnie. A ja zawsze miałam źle.

W rodzinnym domu był alkohol i bójki

Pili oboje, tata więcej, ale i mama z czasem coraz częściej zaglądała do kieliszka. Tak sobie myślę, że inaczej nie potrafiła; to była jej ucieczka od zła, w którym przyszło jej żyć. Ja i moja siostra szybko się nauczyłyśmy, że kiedy przychodzi wieczór, musimy być czujne. Przy drugiej flaszce najlepiej było zejść rodzicom z oczu.

Jak byłyśmy małe, chowałyśmy się w swoim pokoju i siedziałyśmy cicho, nasłuchując, czy ktoś do nas nie idzie, czy nic nam nie grozi. Potem po prostu wychodziłyśmy z domu. Dlatego jak tylko poznałam Marka, a on stwierdził, że się ze mną ożeni, nawet przez chwilę się nie zastanawiałam. Nie przeszkadzało mi ani to, że był ode mnie starszy, ani to, że właściwie nigdy nie okazywał mi uczuć.

Po prostu pewnego dnia zaczęliśmy się częściej spotykać, a potem on stwierdził, że jesteśmy parą. I tyle. Był wojskowym, co mi imponowało. Może gdybym miała więcej doświadczenia albo gdybym mogła z kimś porozmawiać – na przykład z mamą – tobym się zastanowiła, czy na pewno chcę wyjść za wojskowego. Jednak ja miałam tylko młodszą siostrę.

Ona była szczęśliwa, że się wyprowadzamy. Bo ja od razu postawiłam Markowi warunek
– nie zostawię Joli. Zgodził się, żeby przez chwilę z nami pomieszkała.

Miałam za zadanie tylko zajmować się domem

Zaraz po ślubie okazało się, że jestem w ciąży. Byłam zła, bo chciałam iść do pracy.
Marek miał inne zdanie.

– Moja żona nie będzie pracować – oznajmił mi stanowczo. – Oczekuję, że po pracy będę miał ciepły obiad i wysprzątane mieszkanie. No i dzieckiem trzeba się przecież zająć.

Byłam za młoda, żeby zrozumieć, co to znaczy. Wtedy myślałam, że on o mnie dba. Dopiero po latach dotarło do mnie, że to był pierwszy krok, żeby mnie ubezwłasnowolnić. Od razu przejął kontrolę nad pieniędzmi. To też wtedy wydało mi się naturalne – zarabia, jest facetem i ma ścisły umysł – nic dziwnego, że prowadzi rachunki. A że rozliczał mnie z każdego grosza? Byłam przyzwyczajona do oszczędzania, nie dziwiło mnie to.

Inna rzecz, że czasem było to trudne. Musiałam z nim ustalać każdy wydatek ponad to, czego potrzebowałam do codziennego życia. Nawet soczki czy odżywki dla naszego syna! A potem zaczął mnie ograniczać, kontrolując, z kim się spotykam.

Odpadały po kolei moje koleżanki – były dla mnie nieodpowiednie. Niektóre zbyt biedne, nie to środowisko, inne znów podejrzane politycznie… W tamtych czasach, przed zmianami, wojskowi musieli uważać, z kim się zadają, więc oczywiście rozumiałam to.

Ale bolało mnie, gdy zabraniał mi się spotykać z kolejnymi przyjaciółkami. Natomiast ostatnia została przez niego skreślona z tego powodu, że… odciąga mnie od obowiązków domowych.

– Ależ, kochanie, przecież ze wszystkim się wyrabiam – oponowałam. – Jest zawsze posprzątane, ugotowane, dziecko też zadbane.

– Wiem, co mówię! – Marek podniósł na mnie głos, co coraz częściej mu się zdarzało. – W końcu kto tu jest głową rodziny?!

Jolka na początku się nie wtrącała, potem zaczęła stawać w mojej obronie. Raz czy drugi coś mu powiedziała – i pewnego dnia Marek kazał jej się wynosić.

– Przecież mieliśmy umowę – tym razem ja postawiłam weto. – Powiedziałam, że wyprowadzę się od rodziców i wyjdę za ciebie, jeżeli Jola będzie mogła z nami mieszkać.

– A ja powiedziałem, że przez pewien czas może, i dotrzymałem słowa – patrzył na mnie ze złością; to spojrzenie też widziałam coraz częściej. – Teraz czas minął. Jest dorosła, ma pracę, może sobie coś wynająć. Daję jej, powiedzmy, miesiąc. Ale ani dnia dłużej. Nie pozwolę, żeby cię buntowała przeciw mnie i skłócała naszą rodzinę.

Chciałam protestować, jednak się na mnie wydarł. Jola prosiła, żebym dała spokój. Wyprowadziła się, a ja nagle zostałam sama. Z małym dzieckiem i strażnikiem na karku. Znał każdy mój krok – podejrzewam, że sąsiadki mu donosiły. W końcu znały go dłużej niż mnie. I niektóre znały dość dobrze…

Przekonałam się o tym pewnego dnia, gdy niespodziewanie musiałam lecieć wcześniej po małego do żłobka. Dzwonili, że się rozchorował. To była wczesna jesień, okna w mieszkaniach w sąsiednim bloku były pootwierane. Usłyszałam Marka. Stanęłam pod oknem i zamknęłam oczy, jednak słyszałam wszystko. Do dziś pamiętam każde słowo.

– Muszę lecieć, rybeńko, ale jutro zajrzę

Do mnie tak nie mówił!

– Zostałbyś dłużej – powiedziała Hanka.

To była blondyna, do której od początku, jak tylko ją poznałam, czułam niechęć.

– Przecież nie chcemy, żeby ona się zorientowała, prawda? – tłumaczył jej Marek. – Po co nam awantury?

Tamtego wieczora powiedziałam mu, że wiem. Na początku wyglądał na lekko przestraszonego, ale potem się roześmiał.

– No to skoro już wiesz, to kłopot z bańki – stwierdził. – I niech ci tylko do głowy nie przyjedzie robić z tego jakąś aferę. Pamiętaj, ja mam pracę, stanowisko. Muszę mieć czystą kartotekę, nieskalaną reputację. I gwarantuję, że ty nie chcesz mi jej zniszczyć.

To nie był mój Marek, to był dowódca…

O tym, co widziałam, powiedziałam tylko Joli. Namówiła mnie, żebym się od niego wyprowadziła, razem z Jureczkiem. Zabrała mnie do siebie, do wynajmowanej kawalerki. Marek przyjechał po nas następnego dnia.

Nie wiem, skąd wiedział, gdzie jesteśmy, bo adresu Aśki przecież nie znał! Wszedł jak do siebie i nie zważając na nasze protesty i groźby mojej siostry, po prostu wyprowadził mnie i syna. W drzwiach jeszcze odwrócił się do Joli:

– A ty pamiętaj, że jak na mnie doniesiesz albo będziesz wtrącać się w moje życie, wykończę cię. Znam, kogo trzeba, wiem, gdzie uderzyć. Nie takie jak ty się łamały i błagały o litość…

Potem było jeszcze gorzej. Marek już nawet nie próbował ukrywać, że mnie zdradza. Co więcej, chętnie opowiadał mi o swoich kolejnych podbojach. Miałam wrażenie – ba, pewność – że upokarzanie mnie sprawiało mu satysfakcję!

Z upływem czasu robiło się coraz gorzej. Byłam sama, bo nawet Jola mnie zostawiła – wyjechała za granicę. Wprawdzie martwiła się o mnie, namawiała, żebym wyjechała z nią, jednak ja się bałam.

W moim domu panował rygor, musieliśmy we wszystkim słuchać Marka. I o ile ja coraz bardziej się wycofywałam i zamykałam w sobie, o tyle Jurek, gdy skończył naście lat, zaczął się buntować przeciw ojcu. Raz, drugi dostał w skórę – próbowałam go bronić, ale wtedy Marek uderzył i mnie. Po raz pierwszy. Jak się okazało, nie ostatni.

Najpierw sprał syna, potem skatował mnie

Kiedy przeszedł na emeryturę, myślałam, że będzie lepiej. Mniej stresów, mniej rygoru. Niestety, on tę wojskowość i rządzenie miał już we krwi. Potem od wielu kobiet słyszałam, że mężowie w mundurach tak mają. Wtedy o tym nie wiedziałam. Naprawdę się łudziłam, że będzie dobrze. Ale nie było.

Jurek zaczął uciekać z domu. Z buntu, ze strachu przed kolejnym biciem. Miałam przed oczami swoje własne dzieciństwo. Ja uciekałam od alkoholu, on od przemocy. Różnica właściwie żadna. Tyle że ja chciałam być dobrym człowiekiem, chciałam coś osiągnąć.

Nie udało mi się co prawda, ale nie uciekłam, jak moja mama, w alkohol. Jurek tak. Nie wiem, kiedy zaczął kraść. Nie przynosił nigdy niczego do domu; wiedział, że ojciec go za to zabije. I nawet nie miałam jak kontrolować, czy ma pieniądze ani skąd je ma. Skończył 20 lat i właściwie częściej był poza domem niż z nami.

Nawet nie namawiałam go, żeby wrócił. Do czego? Czasem, jak się spotykaliśmy – zawsze ukradkiem, na przykład gdy szłam po zakupy – namawiał mnie, żebym odeszła od Marka i zaczęła nowe życie; on nas utrzyma. Płakałam i mówiłam, że to nie takie proste.

Nie wiem dlaczego. Dziś myślę, że po prostu nie wierzyłam w siebie, bałam się zwyczajnie. A należało posłuchać syna. Może bym go uratowała? Bo przecież gdybym z nim mieszkała, to na pewno zauważyłabym, że się stacza… No ale nie miałam takiej możliwości.

O tym, że jest źle, bardzo źle, dowiedziałam się, gdy go aresztowali. Byt złodziejem i paserem – wpadł podczas sprzedaży kradzionej biżuterii. Byłam w sądzie, na rozprawie, chociaż mój mąż zabronił mi tam chodzić. Ale przecież musiałam zobaczyć syna!

Tamtego dnia Marek zbił mnie naprawdę porządnie. Kiedy wróciłam z sądu, wpadł w jakąś furię. Wiedział, gdzie byłam, uderzył mnie, ledwie zamknęłam drzwi. Umiał bić – tak, żeby nie było siniaków. Przyciskał mi poduszkę do twarzy, żeby nie było słychać krzyków. Prawie mnie udusił, ale stłukł mocno.

Chyba się wtedy przestraszył tego, co zrobił. No, z morderstwa by się już nie wywinął, a bicia mu nie udowodnię. Raz, że nic nie widać, nie było śladów, a dwa, że nie pójdę do lekarza na obdukcję i nie zgłoszę tego na policję.

Mieszkaliśmy w małym miasteczku, tu się wszyscy znali. Ledwie przekroczyłabym próg komisariatu, a Marek już by wiedział, że tam jestem. Nie miałabym po co wracać do domu. A dokąd mogłam pójść? Nie zgłaszałam więc niczego, bo to nie miało sensu.

Mam emeryturę po mężu, małe mieszkanko i kota

Często myślałam, że to już koniec. Nie chciałam żyć. Po co? Byłam niewolnicą – mogłam wyjść tylko do sklepu i byłam rozliczana z każdej minuty i każdego grosza. Czytałam taką książkę o kobiecie która wyszła za muzułmanina i wyjechała z nim do Afganistanu. To ja właśnie tak żyłam.

Raz próbowałam popełnić samobójstwo. Kupiłam proszki uspokajające w aptece, miałam też swoje, przepisane przez lekarza. Przez kilka miesięcy odkładałam po parę groszy – dosłownie – i uzbierałam na ćwiartkę. Kupić jej od razu nie mogłam, bo miałam obowiązek przynosić rachunki do domu, Marek wszystko sprawdzał.

Jakbym zgubiła rachunek, toby mnie zbił. A parę groszy jakoś udało się czasem ukryć… No i pewnego wieczoru, gdy on już zasnął, ja poszłam do łazienki.

Obudziłam się na łóżku. Obok mnie byli lekarze

– Panie doktorze, nikt o tym się nie dowie, prawda? – Marek wcisnął kopertę lekarzowi do ręki, a ten tylko kiwnął głową.

A potem dostałam za swoje. Za to, że chciałam mu zniszczyć reputację, że naraziłam go na wstyd i na wydatki. Że go oszukałam i okłamałam. Mniej więcej w tym samym czasie okazało się, że Jurek, który wyszedł z więzienia, znowu kogoś okradł i pobił.

Wtedy się poddałam. Nie chciałam żyć, a nie mogłam umrzeć. Mój dzień polegał na schodzeniu z drogi Markowi. Dostawałam za to, że nic nie mówię, i za to, że się odzywam… Za zły obiad i źle uprasowane koszule. Za paproszek na podłodze. Za wszystko. Myślałam, że długo tak nie dam rady, że zwariuję. I wtedy stał się cud.

Marek miał zawał. Na szczęście nie w domu, bo nie wiem, czy zdobyłabym się na ludzki odruch, czybym go ratowała. A wyrzuty miałabym do końca życia! Jednak on zasłabł w autobusie – akurat jechał na cmentarz do swojej mamy. Nie uratowali go…

Powoli, bardzo powoli, wychodziłam z otumanienia i apatii. Zaczęłam robić porządki. Wyrzuciłam wszystkie rzeczy Marka, nasze zdjęcia, jego ciuchy. Nie zostawiłam sobie po nim nic. Nawet obrączkę sprzedałam.

A potem sprzedałam mieszkanie i kupiłam mniejsze, na skraju miasteczka. Nikogo tu nie znałam, ale to mi nie przeszkadzało. Tak było nawet lepiej, mogłam zacząć nowe życie. Mam swoje dwa pokoiki, kota, o którym zawsze marzyłam, i spokój.

Kiedy mam ochotę, to idę na zakupy i kupuję, co chcę. Jem, co chcę. Wreszcie się nie boję, że dostanę lanie, że ktoś zrobi mi awanturę. Nikt mnie nie upokarza! Dostaję emeryturę po Marku i wreszcie wiem, że żyję.

Nie czuję się samotna, bo właściwie nigdy nikogo nie miałam. Kiedyś Jola mnie odwiedziła. Namawiała, żebym wyjechała do Anglii. Ale ja już jestem za stara na takie zmiany. Poza tym teraz mi tu dobrze. I naprawdę nie jest mi smutno!

Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.    

-->