„Kumpel męża rozpanoszył się w naszym domu. Postanowiłam wykurzyć szkodnika przy pomocy zgorzkniałej starszej siostry”

„Gonia jest przerażająca. Nie lubię określenia >>stara panna<<, ale do niej pasuje jak ulał. Kiedyś uczyła w podstawówce i do dziś ma irytujący zwyczaj zwracania się do ludzi pouczającym tonem. Jak ona nie wypłoszy Szymusia, to nikt tego nie zrobi”.

Upiorny Szymuś – tak do niedawna myślałam o przyjacielu mojego męża. Upiorny, bo po rozstaniu z dziewczyną pocieszenia zaczął szukać u nas. Wpadał bez zaproszenia. I bez uprzedzenia. Niemal codziennie. To było męczące, wkurzające i kłopotliwe. Niestety, ani moje chrząkanie, ani ignorowanie intruza nie dawało rezultatów. Co gorsza, mój mąż tłumaczył chamstwo kolegi „porozstaniową traumą”. Szkoda mu było Szymka, poza tym go naprawdę lubił. Ja, niestety, coraz mniej.

– Błagam, zrób coś – prosiłam męża. – Może zacznijcie się spotykać na mieście?

Owszem, Irek z kolegą pogadał. Nakłamał mu przez telefon, że cierpię na dotkliwe migreny i przeszkadza mi każdy dźwięk.

– Dlatego sorry, stary, ale spotykajmy się u ciebie albo w pubie, byle nie u mnie…

Śmiać mi się chciało, gdy tego słuchałam.

– Oj, kochanie, nie dość, że kiepsko kłamiesz, to jeszcze kompletnie brak ci asertywności. Ale najważniejsze, że mamy Szymusia z czapki. Dzięki.

Niestety, Szymon nie zaprzestał wpadania do nas bez zapowiedzi o różnych porach dnia. Myślałam, że go uduszę, gdy zameldował się po dziewiątej wieczorem i wręczył mi z uśmiechem… zatyczki do uszu.

– Irek mówił, że masz migreny. To ci kupiłem zatyczki, żeby ci nie przeszkadzały hałasy, jak macie gości.

– Najlepiej na migreny robi mi brak gości. Więc wiesz… – wskazałam głową drzwi.

Porzuciłam dyplomację na rzecz skuteczności. Nie doceniłam jednak bezczelności Szymona. Albo jego desperacji.

– Wiem, ale chyba nie chcesz, żeby Irek stał się jakimś pustelnikiem, co? Facet bez kumpli jest jak ptak bez skrzydeł.

Domyśliłam się, że mówi bardziej o sobie niż o Irku, i że faktycznie doskwiera mu samotność jak gwóźdź w bucie. U nas się tego gwoździa pozbywał. Poza tym znali się z Irkiem od wieków. Dlatego choć miałam ochotę go wykopać, powstrzymałam się. Nie chciałam niszczyć męskiej przyjaźni.

Zaczął nawet zostawać na noc

To współczucie odbiło mi się czkawką, bo Szymuś wpadał do nas coraz częściej i zachowywał się coraz bardziej swobodnie. Niespecjalnie też przejmował się prośbami Irka, żeby jednak spotykali się na mieście. Nie przychodził do nas trzy–cztery dni z rzędu, dla uspokojenia „marudnej złośnicy”, czyli mnie, a potem znowu przyłaził codziennie. Czy facet może czuć się aż tak samotny, że staje się bezczelny? A może był zazdrosny o Irka i nasze szczęście, i chciał nas skłócić? Nie miałam pojęcia.

W każdym razie czuł się u nas jak u siebie. Bez pytania grzebał w naszej lodówce, włączał telewizor, „bo zaraz meczyk”, a raz nawet ściągnął koszulkę i paradował przy mnie półnagi, „bo strasznie gorąco”. Miałam go powyżej uszu! Zamienił nasz dom, nasz azyl w swoją metę.

Ale Irek lubił swojego upiornego Szymusia i nie potrafił być wobec niego twardy. Słyszałam, że kumple twojego faceta mogą ci zatruć związek, ale nie wierzyłam, póki nie doświadczyłam tego na własnej skórze. Do Irka nie docierała jednak powaga problemu. Nawet gdy Szymon zaczął u nas zostawiać na noc, „bo się zasiedział”.

Wiedziałam, że to ja mam rację, i bałam się, że jak tak dalej pójdzie, naprawdę skończy się postawieniem ultimatum „ja albo on”. By tego uniknąć, musiałam sama wykurzyć szkodnika, obrzydzić mu nasz dom. Tylko jak to zrobić? I nagle mnie olśniło… Wiem! Zaproszę do nas Gonię!

Gonia to moja starsza siostra. Nie lubię określenia „stara panna”, ale do niej pasuje jak ulał. Kiedyś uczyła w podstawówce i do dziś ma irytujący zwyczaj zwracania się do ludzi, bez względu na ich wiek, status, pozycję oraz swój stopień zażyłości z nimi jak do swoich uczniów – czyli w tonie pobłażliwo-pouczającym albo karcąco-nakazującym.

– Nie powinnaś tyle słodzić. Cukier to biała śmierć, a ty masz tendencję do tycia – powiedziała, widząc, że sypię AŻ dwie łyżeczki cukru do kawy.

– Twoje dzieci są rozpuszczone jak dziadowski bicz. Powinnaś zacząć je wychowywać, zamiast tylko hodować, zanim wyrosną na młodych przestępców – po tej, słusznej skądinąd, uwadze kuzynka Olka obraziła się na Gonię na ponad pół roku.

– Znajdujecie się w miejscu publicznym, więc się zachowujcie z łaski swojej – skarciła całującą się na przystanku parkę nastolatków.

Robili to bardzo namiętnie i faktycznie przypadkowi widzowie mogli czuć się skrępowani, wręcz zniesmaczeni, ale tylko moja siostra miała odwagę zareagować. Bo taka właśnie była. Śmiała i bezkompromisowa w wyrażaniu swoich opinii, co często brano za złośliwość. Nie, nie była złośliwa, ale wyrozumiałości dla cudzych wad nie miała za grosz. W dodatku była chorobliwą pedantką, i to już naprawdę bywało upierdliwe. Pomyślałam, że jeżeli Gonia nie wypłoszy Szymusia, to koniec.

Wiedziałam, że Irek nie będzie zachwycony odwiedzinami mojej siostry, ale nie współczułam mu ani trochę. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom, mój drogi. To nie zemsta, to sprawiedliwość.

Myślałam, że więcej się u nas nie pokaże

Gonia ucieszyła się z zaproszenia i powiedziała, że może przyjechać do nas na cały tydzień, bo i tak ma urlop.

– Nie mogę się doczekać! – zapewniłam ją, chyba po raz pierwszy w życiu ze szczerym entuzjazmem.

Na jej przyjazd wypucowałam całe mieszkanie i upiekłam dietetyczną szarlotkę. Siostra doceniła moje starania po swojemu, choć zjadła aż trzy kawałki ciasta, a kurzu nie znalazła nawet pod szafą. Już nie mogłam się doczekać, kiedy wpadnie do nas Szymuś. Pojawił się już następnego dnia wieczorem. Przywitał się jak zawsze: rzucił w przestrzeń „hej”, podreptał do kuchni i wyjął z lodówki puszkę piwa. Potem poczłapał do salonu, rozsiadł się na kanapie i otworzył piwo… I wtedy dopadła go Gonia:

– Co to za obyczaje? Ani dzień dobry ani nic. Pan tu mieszka, że wchodzi i rządzi się jak u siebie? I jak można pić prosto z puszki? To niehigieniczne. A gdzie podkładka?

Szymuś się zmieszał. Wstał, odstawił browar na stolik, wyciągnął do Goni rękę i przedstawił się:

– Szymon, miło mi panią poznać.

– Małgorzata – Gosia uścisnęła po męsku jego dłoń, po czym kontynuowała wykład: – Czy pan zdaje sobie sprawę, że ktoś mógł na tę puszkę nasikać? Na przykład kot, kiedy stała w magazynie.

– Pani żartuje – zaśmiał się. – Przecież gdyby była obsikana, tobym coś poczuł.

– No to muszę pana zmartwić. Odór moczu utrzymuje się dużo krócej niż bakterie. A już pomijając kwestie zdrowotne, picie z puszki jest zwyczajnie nieeleganckie.

Na te słowa Szymuś poczerwieniał jak burak, po czym… poszedł do kuchni po szklankę. I podkładkę. Byłam w szoku, choć niby znałam charyzmę Goni. A to był dopiero początek…

Moja siostra przez cały wieczór dokształcała swojego nowego znajomego: tłumaczyła mu na przykład, że śmieciowe jedzenie jest szkodliwe, i to śmiertelnie, że utrzymywanie porządku w mieszkaniu świadczy o poziomie inteligencji, i że należy czytać przynajmniej jedną książkę na miesiąc. A on cały czas grzecznie jej przytakiwał.

Byłam pewna, że obsztorcowany i potraktowany jak uczniak Szymuś więcej się u nas nie pokaże. Tymczasem stawił się już nazajutrz, i to… z różami dla Goni! Szybko stało się jasne, że zakochał się po uszy. Co najdziwniejsze: z wzajemnością. Już po tygodniu zostali parą, a po kilku miesiącach związku na odległość Szymon przeprowadził się do mojej siostry.

Mój plan przyniósł więcej korzyści, niż mogłam sobie wymarzyć: nie tylko pozbyłam się z domu szkodnika, ale też połączyłam dwie samotne dusze. Może jego natręctwo, tak jak jej upierdliwość wynikały z chęci zwrócenia na siebie uwagi? Tak czy siak, miłość ewidentnie obojgu im służy. Za każdym razem kiedy się spotykamy, Szymuś i Gonia wydają się bardziej szczęśliwi i… mniej denerwujący.

-->