Kiedy myślę o tym, w jakiej znalazłam się sytuacji, zaczynam się dusić. Dopada mnie uczucie paniki i zastanawiam się, jak mogłam do tego dopuścić, jak mogłam wcześniej niczego nie zauważyć. Byłam głucha i ślepa albo raczej naiwna, bo przecież rozmawiałam z moim mężem przed ślubem o tym, co nas może czekać.
Z Radkiem poznaliśmy się jeszcze w technikum ekonomicznym i nie ukrywam, że to ja byłam stroną „starającą się”. Chodziliśmy ze sobą przez kilka lat głównie dlatego, że mnie zależało. Radek to dziwny człowiek, strasznie zamknięty w sobie. Czasami odnoszę wrażenie, że nie tyle idzie przez życie, co daje się nieść prądowi. I wcale nie jestem pewna, czy by się ze mną ożenił, gdybym o to nie zabiegała.
Oczywiście mówił mi wiele razy, że mnie kocha, ale w jego głosie brakowało pasji. Chciałam jednak wierzyć w to, że coś do mnie czuje. Tak bardzo chciałam! Byłam w Radku nieprzytomnie zakochana i uważałam, że nie ma przeszkody, której bym nie pokonała, aby z nim być.
Bardzo długo ten temat nie istniał
Mama próbowała zwrócić moją uwagę na to, że przecież on może mieć kiedyś pewne poważne zobowiązania.
– Nie boisz się, że będzie musiał się opiekować swoją siostrą? – zapytała. – Zdajesz sobie chyba sprawę, że gdy jego rodzice umrą, Zosia zostanie na głowie Radka, czyli i na twojej. A może głównie na twojej, bo jesteś kobietą…
Siostra mojego męża jest niepełnosprawna intelektualnie i ruchowo, nie potrafi sama funkcjonować. Wymaga całodobowej opieki, teściowie praktycznie podporządkowali jej swoje życie. Nogi ma sprawne, ale nie opuszcza sama mieszkania, rodzice wychodzą z nią na spacery, do lekarzy, na rehabilitację.
Nie mam pojęcia, skąd wiedzą, czego Zosia potrzebuje, bo ona nie mówi, tylko wydaje z siebie dźwięki, okrzyki, za pomocą których komunikuje się ze światem. Zosia potrafi się uśmiechnąć, podejść i pogłaskać, ale za chwilę usiłuje człowieka uderzyć, wpada w agresję, wrzeszczy. Trochę się jej boję, przyznaję, i wcale się tego nie wstydzę. Zwyczajnie nie znam jej i nie rozumiem.
Przed ślubem rzadko widywałam Zosię, bo chociaż z Radkiem długo ze sobą chodziliśmy, to najczęściej on wpadał do mojego domu albo spotykaliśmy się gdzieś w mieście. Kiedy już go odwiedzałam, to Zosia często spała albo chodziła z kąta w kąt, mamrocząc coś do siebie.
Kiedyś teściowa zapytała mnie, czy mogłabym przynosić jej z pracy jakieś stare papiery albo gazety, bo Zosia właśnie polubiła je drzeć na strzępy i tym głównie się zajmuje godzinami. Wcześniej deptała plastikowe butelki. Potrafiła tak zdeptać ich nawet kilkadziesiąt w ciągu jednego dnia, a jak ich nie miała, to zaczynała krzyczeć i płakać. Teściowie zbierali je po całym bloku, aby ich nastarczyć córce. A potem przestała to robić równie nagle, jak zaczęła.
Ilekroć o niej myślę, to czuję niechęć i strach, więc staram się jej unikać. Wiem, że to siostra mojego męża, jednak Radek jakoś także nigdy o niej nie mówi. Nie zauważyłam również, aby nadmiernie się nią interesował. Kiedy przed ślubem zapytałam go, czy rozmawiał z rodzicami o przyszłości Zosi, o tym, czy będzie musiał kiedyś się nią zaopiekować, to powiedział mi, że nie, bo na razie nie było potrzeby.
– Jeżeli chcesz, to sama ich zapytaj, jak oni to widzą – usłyszałam.
Nie wydało mi się jednak to właściwe. Byłam tylko narzeczoną i nie do mnie należało poruszanie tego tematu. Poza tym byłam wtedy nieprzytomnie zakochana w Radku, i nic nie powstrzymałoby mnie przed ślubem. Nawet obawa, czy nasze dzieci będą zdrowe, o co niepokoiła się moja mama.
– Bo czy choroba Zosi nie wynika z wadliwych genów? – dopytywała się.
Mnie to akurat nie interesowało. Ważne, że Radek był zdrowy, a to za niego wychodziłam za mąż, a nie za jego siostrę. Ona mnie nie obchodziła i uważałam, że nie będzie miała wpływu na moje życie. Młoda wtedy byłam i naiwna. Chyba wydawało mi się, że moja miłość może przenosić góry…
Teraz, po pięciu latach, kiedy mamy już dwoje, na szczęście zupełnie sprawnych i ślicznych dzieci, nie jestem już tego taka pewna… Dlatego że jednak wszystko zmierza do tego, abym w przyszłości stała się opiekunką Zosi. Stąd moja nerwowość i nawracające duszności. Czuję, że pętla na mojej szyi się zaciska… Widzę jasno, że od pierwszego dnia po naszym ślubie moi teściowie działali tak, abym czuła się im wdzięczna i musiała w jakiś sposób się zrewanżować. W jaki? Biorąc sobie Zosię na głowę!
Zaczęłam podejrzewać, że coś planują
Tuż po ślubie zamieszkaliśmy z Radkiem u moich rodziców. Mieliśmy już wtedy oboje całkiem dobrą pracę i stać nas było na wynajęcie mieszkania, ale wydało się nam rozsądniejsze zbieranie pieniędzy na własne. Zaczęliśmy się rozglądać za czymś niedrogim, może nawet do remontu, jednak ceny na rynku były naprawdę wygórowane. Panował akurat boom mieszkaniowy, deweloperzy wprost szaleli z cenami. Na głupie trzy pokoje musielibyśmy wziąć morderczy kredyt do spłacania do końca życia.
– To tyle teraz kosztuje mieszkanie? – zdziwił się kiedyś teść. – Przecież za takie pieniądze można byłoby postawić całkiem niezły domek!
Byłam pewna, że tę uwagę rzucił, ot tak sobie, więc nawet się nie zainteresowałam. Dom wydał mi się marzeniem tak odległym… Moi rodzice mieszkali przez całe życie w bloku, teściowe także, a tutaj nagle takie plany. Nierealne!
Tymczasem od tego momentu temat domu nagle „wszedł na wokandę”. Teść zaczął nas namawiać na budowę i przekonywać, że to dobra decyzja.
– Dom to dom! – powtarzał. – Ja zawsze marzyłem o czymś takim! Tylko za moich czasów to było niemożliwe. Mieszkania dostawało się z przydziału, nikt nie patrzył, jak wyglądają, tylko brał!
Nie dyskutowałam z nim, zostawiłam to Radkowi. Nadal bowiem wydawało mi się, że dom to mrzonka, zwyczajne bajanie. Aż nagle rodzice męża wypalili, że mogliby nam nieco pomóc finansowo. Przynajmniej na początku.
– Słuchaj, podliczyłem wszystko i wyszło mi, że razem z pieniędzmi od rodziców byłoby nas stać na domek dwa razy większy niż mieszkanie, za to za dwukrotnie niższy kredyt! – po jakimś czasie zaaferowany mąż przyszedł do mnie z konkretami. – Rozejrzałem się nawet za działką i wydaje mi się, że ta okolica pod miastem byłaby niezła. Jest tam szkoła i basen, blisko do przychodni i do przystanku PKS. A do centrum wcale nie jedzie się dłużej niż teraz od twoich rodziców – przekonywał mnie.
Przerażała mnie ta budowa, no ale nie powiedziałam „nie”. I to był mój poważny błąd, bo powinnam była od razu na początku się postawić! Nie chciałam tego domu, nie uważałam, aby był nam potrzebny. Chcieliśmy po prostu wyprowadzić się od moich rodziców i trzy pokoje z kuchnią w zupełności by nam wystarczyły. Dla mnie ważna była niezależność.
Tymczasem z tej budowy zrobiło się ogólnorodzinne przedsięwzięcie, w którym każdy obowiązkowo musiał wziąć udział. A przede wszystkim teściowie. Ojciec Radka niemal zarządzał budową, co może było i wygodne, ale… Wzbudziło mój niepokój. „Czy oni się przypadkiem do czegoś nie szykują? – zastanawiałam się. – Po co nam aż pięć pokoi? Nie zamierzamy przecież mieć więcej dzieci”.
Ojciec i matka mojego męża nalegali, aby zobaczyć wcześniej projekt, Radek konsultował się z ojcem dosłownie co chwila, na każdym etapie. Powoli stawało się dla mnie jasne, że istnieją jakieś plany, w które nie jestem wtajemniczona. Plany, według których Zośka ma u nas pewnego dnia zamieszkać!
– Przestań o tym wiecznie gadać, przecież jeszcze nic nie jest ustalone! – zbył mnie nieprzyjemnie mąż, kiedy usiłowałam się od niego dowiedzieć, czy moje podejrzenia są słuszne.
W dodatku odniosłam wrażenie, że zaczął mnie traktować protekcjonalnie. Jakbym już zupełnie nie liczyła się w rodzinie, ważne było tylko zdanie jego ojca i matki. A przecież ja także spłacałam ten cholerny kredyt zaciągnięty przez nas wspólnie na dom, uważałam więc, że Radek powinien przede wszystkim ze mną się konsultować.
Wolę rozwód niż taki kierat
Zakończenie budowy nie było dla mnie świętem. Dzieciaki się cieszyły, że będą miały w ogródku basen, teściowa pytała, jakie zawieszę w oknach firanki, a mnie nagle zrobiło się wszystko jedno. Ten dom mnie uwierał niczym płaszcz skrojony na inną osobę. Nie czułam się w nim jak na własnych śmieciach i przeczuwałam nadchodzącą burzę.
W końcu nastąpiło to, co nieuchronne – teściowa poruszyła ze mną temat Zosi. Zasugerowała, że wcześniej czy później, kiedy oni zrobią się starzy, brat będzie musiał zaopiekować się siostrą.
– Mówiąc brat, ma chyba mama na myśli mnie? – zapytałam wstrząśnięta jej bezpośredniością. – Bo przecież zdaje sobie mama sprawę, że Radek nic przy Zośce nie zrobi, to ja będę musiała zamienić się w opiekunkę? A ja się w tej roli nie widzę! Jestem za słaba psychicznie na to, aby przebywać pod jednym dachem z osobą niepełnosprawną! I w dodatku sama mam dwoje małych dzieci! Przecież Jaś ma niespełna sześć lat, a Gosia cztery – przypomniałam teściowej. – Jak mama sobie wyobraża, że będą dorastały z Zosią, skoro one się jej boją? I jak ja mam sobie z tym wszystkim poradzić?
– Jakoś będziecie musieli sobie to z Radkiem poukładać – brzmiała odpowiedź, której ja jednak wcale nie zamierzałam przyjąć do wiadomości.
– A nie myślała mama o oddaniu córki do zakładu? – spytałam.
– Takie miejsce sporo kosztuje i renta mojej córki na to nie wystarczy – odpowiedziała mi teściowa. – Zbieraliśmy z ojcem przez całe życie pieniądze, aby Zosię oddać, kiedy już nas opuszczą siły, ale część tych oszczędności poszła na wasz dom, natomiast reszta… – matka Radka znacząco zawiesiła głos.
– Tak? – zachęciłam ją.
– Chyba wiesz, że twój mąż miał kłopoty w pracy? – zapytała.
– Kłopoty? Nic nie wiem o żadnych kłopotach! – wykrzyknęłam.
– Widzisz, Radek wpadł w kłopoty finansowe. Pożyczył sobie z zakładowej kasy pewne pieniądze, do których miał dostęp jako księgowy. Został nakryty, zanim je spłacił, zresztą nie miał z czego oddać. Groziło mu w związku z tym zwolnienie dyscyplinarne. Przyszedł do nas po pomoc i razem z tatą zadecydowaliśmy, że musimy go ratować. Poszły na to oszczędności.
Słuchałam tego wszystkiego zszokowana! Jak to możliwe, że ja o niczym nie wiedziałam? Że Radek ukrył przede mną tak ważne rzeczy! Na co mu były te pieniądze z pracy i ile ich było? Kradnąc je i prosząc o pomoc rodziców, jakby podpisał cyrograf! Skazał nas na opiekowanie się Zośką i automatycznie zamienił moje życie w piekło!
– Jakim prawem tak postąpiłeś? – wrzasnęłam na męża, kiedy tylko go dorwałam. – Jak mogłeś mi nic nie powiedzieć, przecież jestem twoją żoną! Co ty sobie do jasnej cholery wyobrażałeś?
– A czy ci źle? – zapytał z głupawą miną. – Masz przecież piękny dom… Wszystkie koleżanki ci zazdroszczą.
– W dupie mam dom! Trzeba było sprawę postawić jasno na początku: albo mieszkamy w bloku sami, a Zośka idzie do zakładu, albo mamy dom i żyjemy w nim z Zośką! Wtedy bym ci powiedziała, że sto razy wolę mieszkanie! Nie zamierzam zajmować się twoją siostrą! To ci z góry zapowiadam! Znajdź inne rozwiązanie tej sprawy, albo z nami koniec! Zażądam rozwodu! – zagroziłam.
I naprawdę mam zamiar to zrobić, bo wiem, że moja miłość do Radka i tak nie wytrzyma sytuacji, w której będę musiała robić za opiekunkę jego siostry. Ja się na to nigdy nie pisałam! I nie mam sobie nic do wyrzucenia, bo wyraźnie pytałam, czy istnieje taka groźba, że będziemy musieli się nią zająć. Nigdy nie uzyskałam jasnej odpowiedzi. Dopiero kiedy zostałam, w dużej mierze bez mojej wiedzy i zgody, uwikłana w finansowe zależności, to sprawa się wydała. Oni od początku pewnie mieli takie zamiary!
Nie przewidzieli jednak jednego – że ja jestem gotowa doprowadzić do sprzedaży tego domu, byle tylko nie znaleźć się w piekle, które mi zgotowali. A kiedy już to zrobimy, to oddamy teściom ich pieniądze, a za resztę kupimy mieszkanie. I niech umieszczą córkę w zakładzie, bo ze mną ona nigdy nie zamieszka. Po moim trupie!