„Babcia to nie darmowa agencja usługowa. Mam dość ciągłej opieki nad wnukami i bycia prywatną jadłodajnią”

„Prawie codzienny kontakt z wnukami to nie jest moja potrzeba. To potrzeba moich dzieci. Nie przychodzi im do głowy, że czasem chciałabym odpocząć. Ciągle gotuję, bo przyjeżdżają po obiad. Niewiele dokładają, może myślą, że ja mam w sklepie za półdarmo”.

Moja kuzynka Aldona od jakiegoś czasu ciągle narzekała: bolała ją głowa, dokuczały stawy, była zmęczona, źle spała, nie miała apetytu… Faktycznie, nie wyglądała najlepiej. Miała podkrążone oczy, bladą cerę, przyklapnięte włosy i smutną twarz. Kiedy pytałam, co się dzieje, tylko machała ręką. Ponieważ od lat jesteśmy zaprzyjaźnione, więc w końcu ją zmusiłam do zwierzeń:

– Komu powiesz, jak nie mnie? – zapytałam. – Wal, co ci leży na wątrobie, może wspólnie coś uradzimy?
– Wątpię – powiedziała. – Chyba że masz kupca na moje mieszkanie. Wtedy możemy pogadać!
– Kupca na mieszkanie? – zdziwiłam się. – Chcesz sprzedać swoje M-4? Zwariowałaś? Czemu?
– Mam powody.
– Jakie powody? Chałupa jest w pięknej dzielnicy, blisko park, więc możesz tam spacerować z wnukami, w środku wszystko urządzone na tip-top, winda, duży balkon, czego chcieć więcej?

– No właśnie – uśmiechnęła się smutno. – Ty mówisz o moich wygodach czy o potrzebach moich dzieci? Bo jeśli o tym drugim, to masz rację. Im jest u mnie jak w niebie!
– Przecież żadne u ciebie nie mieszka!

– Nie? To posłuchaj… Zarówno Andrzej jak i Beata są u mnie prawie codziennie. Nie z troski o mnie, nie łudź się. Przyjeżdżają na obiad albo po obiad, więc jak przez ostatnie czterdzieści lat gotuję gary zup, smażę mięso, lepię pierogi, kroję warzywa na surówki. Odkąd zmarł Edek, mogłabym odpocząć od kuchni, bo dla mnie samej niewiele potrzeba, ale skąd! Im jest wygodnie mieć u mamy jadłodajnię, więc się nie krępują.

– Ale dokładają się jakoś finansowo?
– Tyle, co kot napłakał. Może myślą, że mnie w sklepach dają wszystko za darmochę? Nawet nie zapytają, czy potrzebuję jakiegoś wsparcia.

– To czemu im nic nie mówisz?
– Głupio mi. Zresztą – wnukom będę żałowała? A małe są u mnie prawie ciągle. Zostają na noc, bo młodzi chcą odpocząć albo mają gości, albo gdzieś idą z wizytą, więc maluchy do babci! Nikt nie pyta, czy mam siłę, czy chciałabym odpocząć, a może gdzieś pójść. Nieważne! Babcia – agencja usługowa! Dlatego postanowiłam to zmienić. Jestem niemłoda, mam coraz mniej energii i wigoru, a poza tym – zrobiłam już co swoje. Teraz pora na mój spokój i wygodę. Mam rację?

Miała, bezapelacyjnie, ale żeby zaraz zmieniać swoje życie o 180 stopni, to już była przesada! Więc zaczęłam tłumaczyć, że na radykalne cięcia jest zawsze czas, że lepiej serio porozmawiać z dziećmi i coś ustalić, niż stawiać wszystko na głowie! Wysłuchała mnie spokojnie, więc miałam nadzieję, że weźmie sobie do serca moje rady. Faktycznie, po jakimś czasie okazało się, że natchnęłam ją dobrą myślą, chociaż inaczej, niżbym chciała.

Aldona przeprowadziła rzeczową dyskusję z rodziną i przedstawiła swoje warunki. Powiedziała, że chce się przeprowadzić do dużo mniejszego, ale wygodnego mieszkania, i że w związku z tym ma następujące propozycje. Albo sama sprzeda stare M-4 i kupi sobie nową chałupę, albo odda dzieciom swoje mieszkanie, a one wspólnymi siłami i po własnych ustaleniach i rozliczeniach zadbają o takie lokum, jakie ona chce. Aldona uznała, że jej dzieci są dorosłe i potrafią liczyć, więc się jakoś dogadają.

Gdyby im się to nie udało, ona właściwie ma już upatrzoną agencję, która zajmie się sprawą. Do tej pory przeznacza dwa dni w tygodniu na opiekę nad wnukami, a pozostały czas ma zamiar poświęcić sobie.

– Co to znaczy? – zapytał zdumiony syn. – Jak „sobie”? Zanudzisz się!
– Nie twoje zmartwienie! – Aldona była twarda i konsekwentna. – Was wychowałam, podchowałam wasze dzieci, prałam, sprzątałam, gotowałam, remontowałam, robiłam przetwory na zimę i to wszystko dłużej, niż wy żyjecie! Wystarczy. Teraz kolej na mnie. Jeśli się nawet trochę ponudzę, to bardzo dobrze. Tęsknię za nudą. Nigdy jej nie poznałam, więc zobaczę, jak to jest. Może mi się spodoba?

Dzieci Aldony nie przystały łatwo na jej pomysł

Ubolewały, że matka wpadła w histerię, że wariuje, że trzeba ją zaprowadzić do psychologa, bo chyba ma depresję. Aldona zgodziła się na wizytę u specjalisty i szczerze mu wyjaśniła, o co jej chodzi. Facet poparł jej decyzję, uznając, że jest w pełni władz umysłowych i ma prawo do takiego życia, jakiego chce. A skoro nikomu nie robi krzywdy i stać ją na zmiany, niech ich dokonuje!

Cała rodzina śledziła jej zmagania. Niektórzy krytykowali, inni ubolewali nad jej lekkomyślnością, bo kto przy zdrowych zmysłach wynosi się z lepszego mieszkania do gorszego; inni zazdrościli… To byli głównie ci, którym dzieci i wnuki wlazły na głowę i nie pozwalały się wyprostować. Ci, po cichu, ale byli po stronie Aldony. Aldona okazała się nieustępliwa jak nigdy dotąd.

Sama wyszukała pokój z kuchnią i łazienką w niedużym bloczku stojącym wśród jarzębin i rajskich jabłoni, niedaleko przystanku, sklepu i apteki. Pierwsze piętro z balkonem, to było coś, co jej odpowiadało. Mieszkanie świeżo po remoncie było gotowe do zamieszkania, więc wystarczyło zabrać kilka ulubionych mebli, obrazków, książki i się przeprowadzać.

Aldona odbyła jeszcze jedną, tym razem burzliwą rozmowę z córką i synem, i postawiła na swoim. Musieli się zgodzić, nie mieli wyjścia, tym bardziej że jej piękne M-4 zostawało w rodzinie. Złożyli się i kupili matce to, co chciała!

– Łaski nie robią – śmiała się Aldona, kiedy ją odwoziłam do notariusza, gdzie miała podpisywać akt własności. – Dostali co swoje, a i to, co teraz moje, i tak kiedyś będzie ich. Niczego im nie odebrałam, z niczego nie ograbiłam, więc nie mogą mieć pretensji, bo i o co? Do tej pory było tak, jakby się w każdej chwili i do woli zajadali czekoladkami, które ja kupiłam, i się do tego przyzwyczaili, że bombonierka jest zawsze w zasięgu ręki. Ale za dużo słodyczy nikomu nie wychodzi na zdrowie! Kiedyś to zrozumieją, a jak nie zrozumieją, to trudno, jakoś przeżyję.
– Będzie ci smutno – przestrzegłam. – Nie ma nic gorszego, niż się pokłócić z własnymi dziećmi!
– Ja się z nikim nie kłócę! Po prostu zaczęłam wymagać tego, co mi się należy. Trochę późno, ale kiedyś trzeba zacząć. Wnukami też się zajmę, kiedy będzie potrzeba, ale muszą mnie wtedy do siebie przywieźć i odwieźć, bo oboje mają samochody i to dla nich żaden problem. Sama powiedz, czy przesadzam?
– Nie, ale to takie nowe i trochę niezwykłe… Na ogół rodzice nie są tacy kategoryczni w swoich oczekiwaniach. Biorą, co dostają, i są zadowoleni, albo udają zadowolonych. A ty nagle stanęłaś dęba i jest szum!
– Nikogo nie namawiam, żeby postępował jak ja. Mnie się wydaje, że mam rację, ale niech każdy robi, jak chce.

Niedawno spotkałam Aldonę w centrum handlowym

Szykowała się do podróży. Kupowała jakieś drobiazgi potrzebne w ciepłych krajach, bo właśnie tam jechała na wycieczkę z biurem podróży. Wyglądała o niebo lepiej niż półtora roku temu; uśmiechnięta, zadbana, zadowolona, pełna energii, wesoła… Zapytałam, jak jej się układa z rodziną.

– Wspaniale! – odpowiedziała z entuzjazmem. – Widujemy się rzadziej niż kiedyś, ale to są zwykle spotkania oczekiwane i chciane, więc jest na co czekać. Mieszka mi się świetnie, nie tracę sił na niepotrzebne sprzątanie, mam czas na wszystko, odnowiłam stare przyjaźnie, mam czas na kino i teatr… Czego chcieć więcej?!
– Tak ci lepiej?
– Tak mi lepiej! Ale przede wszystkim jestem szczęśliwa, że udało mi się osiągnąć to, czego sama chciałam i co dla mnie było dobre. Wiesz, Marysiu, sama siebie podziwiam, że się odważyłam! Było warto!

Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.    

-->