Jadąc na chemię, ostatni raz karmiła córkę piersią. “Pierwsze »mama« usłyszałam na kamerce”

— Dziecko jest dla chorej kobiety największą motywacją i zarazem największą trudnością. Gdy wracałam ze szpitala, nie chciała się do mnie przytulać. Nie byłam jej tak bliska. W końcu miała tylko cztery miesiące, gdy mama zniknęła — mówi Karolina, która tuż po porodzie walczyła z chłoniakiem. Kobiety takie, jak ona, w Polsce nazywa się Boskimi Matkami.
4 lutego obchodzony jest Światowy Dzień Walki z Rakiem. Z tej okazji przybliżamy program Boskie Matki, stworzony przez Fundację Rak’n’Roll. Tym mianem określa się kobiety, które chorują lub chorowały onkologicznie w czasie ciąży albo niedługo po niej. Więcej na ten temat możesz przeczytać tutaj. Jednocześnie zachęcamy was do dzielenia się swoją opinią oraz własnymi historiami pod adresem: [email protected] Wybrane maile opublikujemy w serwisie Kobieta Onet.’

— Widziałam plakaty o Boskich Matkach na oddziale. Kiedy dowiedziałam się, że sama jestem jedną z nich, miałam mieszane uczucia. Nie wiedziałam, czy to powód do dumy, czy wręcz przeciwnie. Musiał minąć czas, zanim ułożyłam to sobie w głowie — mówi dziś Karolina. W tym roku miną trzy lata odkąd zakończyła leczenie.

Miała 25 lat, gdy została mamą. Miesiąc po porodzie umówiła się na rutynową kontrolę do endokrynologa. — Chorowałam na Hashimoto — tłumaczy. Podczas badania USG lekarka znalazła guzka na szyi Karoliny. — Był spory, wyczuwalny pod dotykiem i co istotne, w ogóle mnie nie bolał i się nie przesuwał — opowiada. Usłyszała, że jeśli guzek nie zniknie w ciągu dwóch tygodni, ma zgłosić się do laryngologa. Z czasem obrzęk się powiększał.

    Archiwum prywatne rozmówczyni

Karolina przestała się łudzić, że to efekt przeziębienia. Gdy badał ją laryngolog, widziała po jego reakcji, że coś jest nie tak. Dostała skierowanie na biopsję. — Po trzech tygodniach wiedziałam, że to chłoniak — wspomina.

Byłam w szoku, tak, jak cała moja rodzina. Wiem, że mój mąż musiał bardzo to przeżyć, ale starał się nie dawać tego po sobie poznać. Nie rozpaczał, nie pytał, dlaczego akurat nas to spotyka. Skupiał się na walce. Udźwignął to, choć nie każdy potrafi. Wiem, bo podczas leczenia poznałam dziewczynę, której mąż się wyprowadził. Nie dał rady.

Karolina rozpoczęła leczenie kilkaset kilometrów od domu, w Warszawie, gdy jej córka miała zaledwie cztery miesiące. — Karmiłam ją do samego końca. Jeszcze przed wyjazdem do szpitala ostatni raz przystawiłam ją do piersi — wspomina. Okres jej leczenia zbiegł się z pandemią koronawirusa, co było dodatkowym ciosem. — Początkowo liczyłam, że co jakiś czas będą mogli przywozić mi małą, ale nie było na to najmniejszych szans. Pobyty w szpitalu trwały ok. miesiąca i odkąd pojawiły się restrykcje, byłam tam zupełnie sama — dodaje.

    Archiwum prywatne rozmówczyni

Jedynym pocieszeniem były rozmowy wideo. — Mogłam ją zobaczyć, ale była zbyt mała, żeby cokolwiek rozumieć, albo zareagować na mój widok — mówi Karolina.

Niedługo przed rozpoczęciem leczenia Karolina ścięła włosy i oddała je na peruki dla chorych onkologicznie kobiet.

Wiedziałam, że niedługo i tak wypadną. Bardzo denerwowało mnie, gdy niektórzy powtarzali mi, że »to tylko włosy«. Nieprawda, dla mnie to były aż włosy. Piękne i gęste, uważałam je, za swój wielki atut

— opowiada. Moment golenia głowy nastał w szpitalu. — Zrobił to chłopak dziewczyny, z którą byłam w sali. Pomógł jej i mnie. Było jakoś raźniej — przyznaje.

Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.    

-->