„Malwinka była szczęśliwa, bo poznała jakichś dwóch chłopców. Nigdy ich nie widziałem. Zamarłem, gdy usłyszałem, do czego ją namawiają”

Oni mnie lubią bardziej niż Oskar, tatusiu. Dobrze się z nimi bawię, ale nie w polowanie, bo tego nie chcę.

Raz się nawet popłakałam, kiedy zobaczyłam, co robią biednym zwierzątkom – Malwinka udawała, że grabi liście i gadała jak nakręcona, opowiadając jedną ze swoich wymyślonych historyjek… Miała ich na pęczki, jakie kto chciał, ale najbardziej lubiła tę o chłopcach, którzy przychodzili się z nią bawić. Według mnie problem polegał na tym, że mała czuła się odrzucona przez starszego brata i dość samotna. Rozmawialiśmy o tym z żoną, ale żadne z nas nie wiedziało, jak temu zaradzić. Mieszkaliśmy na uboczu, to dlatego pięcioletnia Malwinka nie miała koleżanek w swoim wieku.

Spojrzałem na skąpany w blasku słońca dom, w którym Kasia przygotowywała obiad, i nagle usłyszałem jej krzyk. Był tak rozdzierający, że ani mnie, ani dzieciom nie przyszło do głowy, by go zlekceważyć. Rzuciłem grabie i ruszyłem biegiem do domu, za plecami słysząc tupot nóg Oskara i Malwinki. Kasia nadal wrzeszczała na jednej nucie, jej głos wibrował histerycznie.

Niewielki sad, w którym grabiliśmy z dziećmi liście, rósł tuż za domem, więc w kilku susach znalazłem się przed drzwiami. Położyłem rękę na klamce i zawahałem się.
– Pilnuj siostry – rzuciłem do Oskara, uświadamiając sobie, że to, co przestraszyło Kasię, może nie być właściwym widokiem dla pięcioletniej dziewczynki.
– Nie jestem jej niańką, chcę zobaczyć, co się stało mamie – Oskar jak zwykle stanął okoniem.
Nacisnąłem klamkę i pchnąłem drzwi. Stare dębowe skrzydło, z którego byłem taki dumny, ustąpiło niechętnie, jakby nagle nabrało niezwykłego ciężaru. Naparłem mocniej, przełamując opór materii i w kilku susach znalazłem się na progu kuchni.

– Zabierz stąd dzieci! – krzyknęła Kasia strasznym głosem. – Tu jest szczur!

Co ty, myszki się boisz?

Stała na stole z nożem w ręku, po blacie walały się marchewki, które przed chwilą obierała. Widok był tak groteskowy, że zachciało mi się śmiać. Niepotrzebnie się tak przestraszyłem, zareagowałem podświadomie na atawistyczny krzyk strachu, który wydarł się z gardła mojej żony, to była czysta fizjologia, komórki nerwowe przekazały rozkaz, omijając centrum dowodzenia w mózgu, zanim się zorientowałem, co i jak, już biegłem na pomoc.
– Co ty, Kasiu, myszki się boisz? – uśmiechnąłem się, żeby dać znać Malwince, że nic jej nie grozi.
Mała nie wyglądała na przelękniętą, jedynie na zaciekawioną, nie wypuszczała jednak z garści bluzy brata, w którą wczepiła się jak rzep.

Wpatrywała się w kąt przy lodówce i ani drgnęła. Odruchowo też tam spojrzałem, ale mnie nie udało się zachować spokoju. Szczur był olbrzymi, największy, jakiego w życiu widziałem, stał bez ruchu i mierzył nas wzrokiem, jakby oceniał siły przeciwnika.
– O ja cię kręcę – jęknąłem.
Od razu pożałowałem, że zostawiłem grabie w sadzie, zawsze to jakaś broń.
– Zrób coś – zażądała Kasia.
– Zabij go, tato – poparł ją Oskar, odpychając jednocześnie siostrę.
Malwinka zachwiała się, ale nie wypuściła z ręki jego bluzy. Kasia od razu to dostrzegła.
– Nie popychaj jej, bo się przewróci i zrobi sobie krzywdę.
– Ale tam jest szczur – powiedział z pretensją w głosie Oskar, na nowo skupiając naszą uwagę na intruzie.
– On chce wyjść – pisnęła Malwinka, nie odrywając wzroku od szkodnika.
Oskar spojrzał na nią z pogardą.
– Co ty tam wiesz, on się może na nas rzucić, pogryźć, zarazić chorobą. Szczury mają długie zęby, mogą pogruchotać ci kości.
– Na pewno nie – uparła się Malwinka. – On się boi. Musiał tu przyjść, chociaż nie chciał.
– Ale ty głupia jesteś – prychnął Oskar, nie mogąc nadążyć za jej tokiem rozumowania.

Nie on jeden miał z tym kłopot, oboje z Kasią nie zawsze potrafiliśmy odróżnić fantazje córeczki od rzeczywistości.

Malwinka zafascynowana bajkami układała w głowie rozmaite scenariusze, obsadzając w rolach głównych rodzinę, znajomych i zwierzęta. Granice między światem wymyślonym a realnym były tak płynne i mgliste, że czasem opowieści Malwinki nas zdumiewały lub przerażały, bo niektóre z nich dotyczyły śmierci, chociaż mała tak tego nie ujmowała.

– Przepłynęli przez staw na drugą stronę, do suchego świata, gdzie było zawsze ciepło i świeciło słońce – kończyła ułożoną przez siebie bajkę o niegrzecznych chłopcach, o których lubiła opowiadać, zapewniając, że obu bohaterom natychmiast wyschły ubrania i już nigdy nie było im zimno.
– Ale zostali sami, musieli jeszcze długo czekać na rodziców – dodawała po namyśle, jakby chciała skrupulatnie odmalować doznania chłopców.

Jakich chłopców? Tego nie wiedziałem i wcale nie byłem ciekaw. Malwinka paplała bez ustanku, żądając uwagi, wyrobiłem sobie odruch wpuszczania tego co mówiła jednym uchem i wypuszczania drugim, inaczej bym oszalał, o czym wie każdy tata gadatliwej pięciolatki. Nigdy nie spytałem, co to byli za chłopcy i dlaczego Malwinka o nich mówi, a szkoda, dowiedziałbym się wcześniej, że nic w naszym domu nie dzieje się bez przyczyny.

Wielki szczur wybrał odpowiedni moment i ruszył wprost na nas. Przemknął między naszymi nogami i wypadł do sieni, a potem na dwór.
– No to po sprawie – ucieszyłem się, pomagając Kasi zejść ze stołu.

To prawdziwa inwazja!

Jeszcze tej samej nocy okazało się, że radość była przedwczesna. To, co spacerowało po naszej sypialni, zdecydowanie nie było kotem Sebastianem, sybarytą i leniem, który zresztą zmył się w obliczu wyzwania.
– Szczury? Rany boskie, skąd się tu wzięły? – tym razem Kasia nie krzyczała, chyba nie była pewna, czy to, co widzi, nie jest snem.

Wszędzie roiły się gryzonie, biegały zdezorientowane, niektóre wskakiwały na półki z książkami i jeszcze szybciej je opuszczały, zachowywały się dziwnie i nieprzewidywalnie.
– Prawdziwa plaga, widziałem takie w magazynie ziarna po drugiej stronie stawu – bałem się podnieść głos, jakby mogły mnie usłyszeć.

Moja małżonka, o dziwo, zachowała zimną krew.
– Nie są tak wielkie jak tamten w kuchni – powiedziała z namysłem.
– Ciekawe, dlaczego ostatnio upodobały sobie nasz dom.

Wiedziałbym, co odpowiedzieć, gdybyśmy mieszkali w mieście pełnym kuszących odpadków i piwnic, w których można się gnieździć, ale nasz dom stał na skraju dużej wsi, blisko stawu, w oddaleniu od innych gospodarstw. Nie był idealną przystanią dla szczurów i one o tym wiedziały. Skąd więc ten najazd?

Rano zadzwoniłem w kilka miejsc i zamówiłem usługi deratyzacyjne. Niedługo potem na podwórko wjechała biała furgonetka, z wymalowanym napisem „Szczurołap 24h”. Pomyślałem, że ktoś ma odjechane poczucie humoru. Z samochodu wysiadł niepozorny facecik w okularach o grubych szkłach, miał rozbiegane, nieprzytomne oczy i nie wyglądał na mistrza dowcipu.
– Jakie trutki pan stosuje? W domu są dzieci i kot – zacząłem, ale on jakby mnie nie słyszał.
– Jestem tu, żeby znaleźć powód. Szczury nigdy nie pojawiają się bez powodu. One są mądre, wiedzą, co robią.

Ominął mnie i poszedł w kierunku domu. Dogoniłem go.
– Co wiedzą?
Wzruszył ramionami, wkurzając mnie tym jak cholera.
– Widzę, że raczej się nie dogadamy, zapłacę panu za fatygę i podziękuję.
Chyba mnie nie usłyszał, bo wlazł bez zaproszenia do domu i odwrócił się.
– Gdzie jest wejście do piwnicy?
– Tam – mała stała w sieni, pokazując palcem schody prowadzące w dół; ani drgnęła, gdy kazałem jej iść do mamy.

Szczurołap zdjął okulary i zbliżył twarz do widocznych w tym miejscu kamieni tworzących fundament. Poskrobał paznokciem zaprawę, powąchał. Koniuszek nosa zadrgał mu jak gryzoniowi.
– Czuję wilgoć – orzekł.
Spojrzałem na niego z politowaniem. Nie zna się, a mądrzy.
– To niemożliwe, fundamenty są solidne, pochodzą z początku XX wieku. Budynek został postawiony na kamiennej podmurówce od dawna nieczynnego młyna – pośpieszyłem z wyjaśnieniem, dumny z historycznej części domu. – Niedaleko jest staw, na którym spiętrzano wodę, doprowadzając ją kanałem do koła młyńskiego, ale ta część infrastruktury została zaniedbana i już dawno się rozpadła. Teraz nad wodą opalają się latem wczasowicze.

Odwal się od dziecka!

Szczurołap wsadził na nos okulary i wślizgnął się do piwnicy w sposób, w jaki gryzonie przenikają przez wąskie szpary pod drzwiami. Złapałem Malwinkę zamierzającą pójść w jego ślady.

– Chcę zobaczyć, co pan będzie robił – zaprotestowała.
– Nie wolno, córeczko, nie znamy tego pana, musisz być ostrożna. Pamiętasz, co mówiłem o zaprzyjaźnianiu się z obcymi ludźmi? – spytałem dydaktycznie, nie biorąc pod uwagę, że szczurołap może mnie usłyszeć.

W drzwiach pojawiła się głowa z parą rozbieganych oczu. Jej właściciel nie robił dobrego wrażenia.
– Likwiduję szkodniki, nie dzieci – zaznaczył, kucając koło Malwinki.
– Takie małe dziewczynki dużo wiedzą, więcej niż się panu wydaje.
– Dość tego – zasłoniłem sobą dziecko. – Proszę opuścić mój dom!
Szczurołap przymknął męczeńsko oczy, jakby nie pierwszy raz spotkała go taka przykrość.
– Ja też byłem dzieckiem i wiem, jak to jest, kiedy nikt nie chce wierzyć w to, co mówisz. Widujesz coś? Kogoś? – rzucił w przestrzeń, ale wiedziałem, że mówi do Malwinki.

Miałem już pewność, że zatrudniłem wariata, który w dodatku zaczepia moje dziecko. Złapałem drania za kombinezon i przyparłem do ściany. Poddał się jak szmaciana lalka.
– Nie słyszałeś, gościu? Wynocha z mojego domu!
– Rozmawiają ze mną, kiedy się nudzę, bo Oskar nie chce się bawić – usłyszałem za sobą głosik Malwinki.
Puściłem szalonego szczurołapa i odwróciłem się do córki.
– Kto z tobą rozmawia?
– Dwaj chłopcy, mówiłam ci o nich. Jeden ma tyle lat co ja, drugi skończył dziesięć jak Oskar. Przepłynęli przez nasz staw aż na drugą stronę, mówią, że to nic strasznego, żebym się nie bała, bo po tamtej stronie jest lepiej niż tu. Też mogę to zrobić. Na początku jest trochę zimno i nieprzyjemnie, ale potem będę miała z kim się bawić i nikt nie będzie mnie popychał jak Oskar. Wołają mnie, ale ja nie chcę tam iść, bo będę musiała długo czekać na mamę i ciebie. Bo tam was nie będzie, wiesz?

Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy słuchałem, jak moja pięcioletnia córeczka była zachęcana do… Właściwie do czego?

A więc tak tu wchodzą

Do utopienia się w stawie?!
– Czego oni chcą od ciebie? Gdzie ich widziałaś? Mów!
Zareagowałem zbyt gwałtownie, Malwinka się zlękła i zacisnęła usta, ale przecież musiałem wiedzieć.
Ponagliłem ją.
– No nad stawem, poszłam tam kiedyś z Oskarem, ale on mnie zostawił, powiedział, że mam siedzieć, czekać, aż wróci i nie łazić za nim. Poszedł do wsi, wtedy przyszli oni. Z początku tylko do mnie mówili, zobaczyłam ich później, w domu.
– Przyszli za nią – usłyszałem szept szczurołapa.
– Wcale nie. Ja ich zaprosiłam – sprostowała rezolutnie Malwinka. – Chciałam pokazać tym chłopcom swój pokój, kota Sebastiana i w ogóle wszystko. Mieliśmy się bawić.
– Ale coś poszło nie tak.

To był znowu szczurołap. Ten facet wydawał się doskonale obeznany z aspektami życia, o których nigdy nie myślałem, że istnieją.

Moja córka zaprosiła do domu duchy dwóch chłopców, którzy kiedyś utopili się w stawie? Czy to przypadek, że byli w wieku moich dzieci?
– Ci dwaj długo musieli czekać na idealną okazję do powrotu na ten świat, widać tamten nie do końca im zasmakował, chociaż pańskiej córce wmawiali co innego. Według mnie chłopcy utknęli w miejscu śmierci i nie potrafili znaleźć drogi ani do jednego świata, ani do drugiego. Ta mała nieumyślnie ściągnęła ich na naszą stronę. Musieli być bardzo szczęśliwi, poznając dziewczynkę, która potrafiła nawiązać z nimi kontakt i w dodatku była rówieśnicą jednego z nich. Zobaczyli szansę dla siebie, co za szczęście, że nie zdążyli wejść w ciała pańskich dzieci.

Teraz naprawdę się na niego rozzłościłem. Co on próbował mi wmówić?
– Jest pan specjalistą od opętań? Jest pan doskonale poinformowany.
– Po co ta ironia? Chcę tylko pomóc, pana rodzinie i szczurom. Myśli pan, że są zadowolone, że muszą szukać w pańskim domu schronienia?
– Raczej zwabia je do nas zapach jedzenia – podsunąłem szczurołapowi.
– A pana zadaniem jest je wytępić.
– Nigdy tego nie robię, wolę szukać przyczyn niż likwidować skutki. Poza tym, lubię te zwierzęta, czuję się z nimi w pewien sposób związany.

Zamiast wyrzucić szalonego szczurołapa, wpatrywałem się jak głupi w jego nos, którego koniuszek najwyraźniej żył swoim życiem. Drgał lekko jak u gryzonia, który zwęszył trop.

Szczurołap złapał moje spojrzenie, odwrócił się, zszedł do piwnicy. Poszedłem za nim, w ostatniej chwili zamykając przed Malwinką drzwi i polecając zostać. Bez dziecka u boku poczułem się pewniej, ciekawość wzięła górę.  Chciałem zobaczyć, jakimi metodami pracuje dziwak, którego zatrudniłem.

Szczurołap stanął na środku piwnicy i zamknął oczy, mógłbym przysiąc, że węszy jak pies. Albo jak szczur. No i wcale nie pomyliłem się.
– Czuje pan? Źródło zapachu jest pod szafą.
Pokazał palcem masywny, wiekowy mebel po babci, który Kasia już dawno relegowała z pokoju, twierdząc, że zalęgły się w nim korniki.

– Trzeba ją przesunąć, musi mi pan pomóc – szczurołap podparł ramieniem mebel i spojrzał na mnie wymownie; jego oczy zaświeciły w mroku, aż drgnąłem przestraszony.
Szczurołap westchnął i zdjął okulary.
– Teraz lepiej? Mam całkiem zwyczajne oczy, ale grube soczewki je zniekształcają, ludzie różnie na to reagują.
– Przepraszam – szepnąłem zawstydzony i podparłem ramieniem szafę z drugiej strony.

Przesunęła się z hurgotem, odsłaniając okrągły otwór zakryty przegniłymi deskami. Szczurołap sapnął.
– Wiedziałem. Tędy dostają się do domu – powiedział z triumfem.
– To musi być stary kanał doprowadzający wodę ze stawu do młyna, nie wiedziałem, że się zachował… – stwierdziłem zaskoczony.

Oderwałem jedną z desek i zobaczyłem przerdzewiałą siatkę o gęstych oczkach. Była podziurawiona.
Szczurołap pokiwał głową.
– No to już wiemy, którędy szczury przedostają się do domu, dziwi mnie tylko, że zachowują się, jakby uciekały przed niebezpieczeństwem. Widocznie uznały, że wasza rodzina jest mniej groźna od tego, co czyhało na nie nad stawem… Będę musiał się dowiedzieć, co to było. A tymczasem założę nową siatkę i odetnę im drogę. Więcej się u was nie pokażą.

Szczurołap dotrzymał słowa, po jego interwencji plaga gryzoni przestała nam dokuczać. Rozmawialiśmy z Kasią o zamurowaniu kanału, ale nie miałem czasu, by się tym zająć, wszystko zostało więc po staremu.

To się nigdy nie skończy

Jakiś czas później dostałem maila z nieznanego adresu. Początek wiadomości brzmiał: „to dlatego szczury uciekały znad stawu…”. Mail nie był podpisany, a jednak wiedziałem, kto mi go przysłał. Szczurołap nie odpuszczał, wciąż tropił szkodniki, tym razem w ludzkiej skórze.

Otworzyłem załącznik i zobaczyłem uśmiechniętego chłopca, na oko dziesięcioletniego, trzymającego za ogon upolowanego gryzonia. Zdjęcie było stare, czarno-białe, a jednak wyraźnie było widać, że szczur zginął od celnego uderzenia kamieniem, który rozpłatał mu czaszkę.

Pokazałem je żonie. Orzekła, że to się nie mieści w głowie i nie zamierza wierzyć, iż patrzy na kogoś, kto zamierzał wprowadzić się do naszego domu i nie tylko. A skoro tak, to należy dla dobra dzieci o wszystkim zapomnieć i żyć normalnie, jak dotąd. Poparłem ją ze wszystkich sił, a potem odbyliśmy kilka poważnych rozmów z Malwinką.

Wytłumaczyliśmy jej, że za bardzo wierzy we własne fantastyczne wyobrażenia i konsekwentnie wybijaliśmy jej z głowy bajki o nawiedzających ją duchach. Po kilku miesiącach intensywnej pracy psychologicznej córeczka przestała opowiadać niestworzone bajdy i wróciła na ziemię. Tak było lepiej i dla niej, i dla nas.

Jakoś tak na początku zimy wszedłem rano do kuchni, żeby przygotować kawę, i stanąłem jak wryty. Tym razem to ja wrzasnąłem.
– Kaśka! Zejdź prędko na dół!

Kiedy żona dotarła w ekspresowym tempie do kuchni, pokazałem jej mokre, błotniste ślady na podłodze.
Pochodziły od butów, mniejszych i większych. Dziecięcych.
– Ziemia jest sucha, od dawna nie padało – powiedziała cicho Kasia.
– Wiem, ale na łące nad stawem na pewno jest mokro – przyświadczyłem. – Malwinka nie zmyślała, oni wciąż tu są, nie odeszli, chodzą swobodnie po naszym domu.
– Wierzysz w to?
– Muszę. Mam przed oczami fakty.

Żal było opuszczać nasz ukochany dom, z którego byłem taki dumny, ale nie mieliśmy wyjścia. Baliśmy się o dzieci. Spakowaliśmy najniezbędniejsze rzeczy i przenieśliśmy się do teściów, wystawiając dom na sprzedaż. Żeby nie obciążać sumienia, postanowiłem dopilnować, by nowy nabywca nie miał dzieci i wnuków.

Wczoraj usłyszałem, jak Malwinka opowiada babci jedną ze swoich historyjek. Jej bohaterem był młodszy z chłopców, tak zaprzyjaźniony z moją córką, że postanowił zaryzykować i iść za nią, opuszczając okolice stawu i kompana. Malwinka wyglądała na zadowoloną, że ma towarzystwo rówieśnika.

To się nigdy nie skończy – pomyślałem z rozpaczą. Wieczorem siadłem i napisałem list do szczurołapa, tylko on może nam pomóc.

Andrzej, 41 lat

-->