„Mąż ożenił się ze mną tylko dla kasy mojego taty. Gdy przepisałam na niego mieszkanie, przyprowadził mi kochankę”

„– Nie po to zrobiłem ci bachora i się z tobą ożeniłem, żeby harować! – wykrzykiwał. Coraz częściej wyłaziło z niego, co naprawdę myślał. Już się nie maskował, pokazywał prawdziwego siebie. I bardzo trudno było mi go kochać, choć siła pierwszej miłości jest potężna. – Twojego ojca stać na to, żeby nas utrzymywał. Więc niech to robi!”.
JOWITA, LAT 46

Wyjęłam ciasto z piekarnika i odstawiłam na blat. Pachniało wspaniale, aż ślinka ciekła. Bartoszowi i Karolinie powinno smakować. Od ich ślubu minęły dwa tygodnie, a ja cieszyłam ich szczęściem, cieszyłam się, że mój syn trafił na wspaniałą dziewczynę. Życzyłam im jak najlepiej.

Nie tak jak moja matka mnie, kiedy wychodziłam za mąż…

– Na pewno będą szczęśliwi. Im się uda – szepnęłam. – Musi…

Miałam nadzieję, że ja wyczerpałam limit miłosnych nieszczęść przypadających na tę rodzinę. Marcina, ojca Bartosza, poznałam na osiemnastce u koleżanki. Wysoki, przystojny, dusza towarzystwa. Chwilę porozmawialiśmy, a potem porwał mnie do tańca. W jego ramionach zapomniałam o bożym świecie.

– To jak, mała, widzimy się jutro, co nie? – rzucił na pożegnanie, gdy wszyscy opuszczali już imprezę.

– O… oczywiście – wyjąkałam, zachwycona i bardzo przejęta.

Wróciłam do domu i długo nie mogłam zasnąć z wrażenia. Marcin był pierwszym chłopakiem, który zwrócił na mnie uwagę. Inni nigdy nie proponowali mi randek, a ja z kolei nie umiałam flirtować ani w jakikolwiek inny sposób ich sobą zainteresować. Bez wprawy, choć z ekscytacją, stroiłam się przed lustrem, gdy usłyszałam kpiący głos matki:

– Ty? Na spotkanie? Z takim pasztetem ktoś się umówił?

Nawet nie zrobiło mi się przykro. Zdążyłam przywyknąć do jej wiecznej krytyki i ciągłych złośliwości. Pogodziłam się też z tym, że matka nigdy nie będzie ze mnie zadowolona i że nie uda mi się zdobyć jej miłości lub choćby sympatii. Co nie zmieniało faktu, że czułam się okropnie ze świadomością, że własna matka mnie nie kocha, nie lubi i ma za nic, a urodziła mnie tylko dlatego, że mój tata bardzo chciał mieć dziecko. Dzisiaj myślę, że ta kobieta nie kochała nikogo poza sobą i pieniędzmi męża, dzięki którym stać nas było na luksusowe jak na tamte czasy życie. Zaczęłam spotykać się z Marcinem. Szybko nam to poszło. Nie minęły dwa miesiące, a byłam w ciąży.

– Cudownie! – zachwycał się Marcin.

– Co teraz będzie? Co ja powiem rodzicom? – martwiłam się.

– Weźmiemy ślub!

Dla Marcina było to oczywiste. Wspólnie powiedzieliśmy rodzicom o dziecku, a mój ukochany oficjalnie mi się oświadczył.

– Ciąża? – matka spojrzała na mnie podejrzliwie, z niedowierzaniem, jakby w głowie jej się nie mieściło, że ktoś w ogóle mógłby się ze mną przespać.

– Jesteście młodzi – odezwał się ojciec. – Może najpierw niech się dziecko urodzi, potem pomyślimy o ślubie.

– Żeby ludzie na osiedlu wytykali ją i jej bękarta palcami? Żeby nas obgadywali? – wściekała się matka. – Ślub musi być! I to jak najszybciej.

– Kochanie, przecież Marcin dopiero zaczął studia, Jowita nawet nie ma matury, żadne z nich nie zarabia. To nienajlepszy czas na zakładanie rodziny… – ojciec przeniósł spojrzenie na nas. – Z czego chcecie żyć? – zadał zasadnicze pytanie.

Marcin spuścił głowę

Do mnie także dotarła powaga sytuacji. Za co utrzymamy siebie i dziecko? Gdzie będziemy mieszkać? Spojrzałam błagalnie na ojca.

 Tato… nie mógłbyś nam pomóc?

Matka zerknęła na mnie wrogo. Pomoc ojca oznaczałaby, że mniej pieniędzy zostanie dla niej.

– Niech twój gach zarobi – warknęła, po czym wyszła z pokoju.

Ojciec pokręcił głową i westchnął.

– Oj, dzieci, dzieci… Pewnie, że wam pomogę. Mam inne wyjście? Marcin – zwrócił się do mojego chłopaka – dam ci pracę u siebie w firmie, ale studiów nie rzucisz, przeniesiesz się na zaoczne. A ty, córciu – popatrzył na mnie – urodzisz dziecko, odchowasz i wrócisz do nauki.

Ojciec kupił nam niewielkie mieszkanie, dał pieniądze na wyposażenie.

– Dlaczego ono jest zapisane tylko na ciebie? – denerwował się Marcin. – Przecież mieszkamy tu razem.

– Jesteś tu zameldowany.

– Ale ty figurujesz jako właścicielka. A to mężczyzna jest głową rodziny. Mieszkanie powinno być na mnie albo chociaż na nas oboje, skoro to prezent ślubny!

Już wtedy powinno mi się było zapalić światełko ostrzegawcze, że mój narzeczony to materialista i niezły cwaniak, że być może zainteresował się mną tylko dlatego, że pochodziłam z bogatej rodziny. Ale nic się nie zapaliło. Byłam zbyt zakochana, zbyt szczęśliwa. Uznałam, że mój ukochany ma rację, że taki układ rani jego męską dumę – za plecami ojca przepisałam mieszkanie na Marcina. Ba, zgodziłam się nawet na intercyzę.

 Tak będzie dla nas lepiej – tłumaczył Marcin. – Każdy spisuje intercyzę przed ślubem, nie wiedziałaś?

Nie wiedziałam. O małżeństwie, rodzinie, skutkach prawnych intercyzy, o niczym nie miałam pojęcia. Byłam naiwna.

Nie znałam życia

Nie wiedziałam, do jakich podłości są zdolni ludzie, i to ci niby najbliżsi. Sądziłam, że moja egoistyczna, nastawiona na branie matka to wyjątek, a nie reguła. Poza tym ufałam temu mężczyźnie; kochałam go całym sercem, on był moją pierwszą miłością, a wierzyłam, że będzie też ostatnią. Na hucznym weselu, wyprawionym nam przez ojca, bawiłam się wspaniale, chociaż byłam już w szóstym miesiącu ciąży. Wkrótce Marcin zrezygnował z pracy u mojego ojca.

– Marnuję się w niej – oznajmił. – Myślałem, że po ślubie teść da mi awans i podwyżkę, ale on się nie zgodził. Jak długo będę tam robił za sprzątacza? Czy twojemu staremu nie jest wstyd, że własny zięć fizycznie tyra, ze szmatą? Znajdę coś innego.

Ale nie znalazł. Właściwie nawet nie zabrał się za szukanie, a czas mijał. Studia też zaniedbywał. Na moje prośby o pieniądze odpowiadał:

– Poproś starego o pożyczkę.

Cóż było robić? Prosiłam, pożyczałam, obiecywałam, że oddam, jak tylko Marcin znajdzie pracę. On uważał, że pieniądze teścia mu się należą.

– Nie znajdzie – powiedział w końcu ojciec. – To pasożyt i leń. Dobrze, że przynajmniej masz to mieszkanie.

Nie miałam odwagi powiedzieć ojcu, że mieszkanie przepisałam na Marcina. Było mi wstyd. Urodziłam Bartosza i odkryłam sens życia. Całym moim światem stało się dziecko. Już wiedziałam, że mąż nie da mi szczęścia, jakiego oczekiwałam, ale macierzyństwo tak. I właśnie jako matkę najbardziej martwiły mnie finanse. Marcin coraz rzadziej przebywał w domu, nadal nie pracował, ze studiów został wydalony, a to, co pożyczałam od ojca, traktował jak swoje kieszonkowe i denerwował się, gdy według niego dostawał za mało.

 Nie po to zrobiłem ci bachora i się z tobą ożeniłem, żeby harować! – wykrzykiwał podczas kłótni.

Coraz częściej wyłaziło z niego, co naprawdę myślał. Już się nie maskował, pokazywał prawdziwego siebie. I bardzo trudno było mi go kochać, choć siła pierwszej miłości jest potężna.

– Twojego ojca stać na to, żeby nas utrzymywał. Więc niech to robi!

– Ale przecież…

Próbowałam tłumaczyć, że jesteśmy dorośli i że to my mamy dziecko, więc musimy być odpowiedzialni, samodzielni, a nie wiecznie liczyć na pomoc mojego taty. Marcin nie chciał słuchać i robił się coraz bardziej nieprzyjemny, okrutny.

– Twoja matka ma rację – cedził, patrząc na mnie z pogardą. – Jesteś głupia. Twój stary śpi na kasie, do grobu jej nie weźmie. A w końcu ja dałem mu wnuka. Gdyby nie ja, mógłby się go nigdy nie doczekać!

Przyzwyczaiłam się do jego drwin. Zaczęłam przyzwyczajać się do myśli, że mój synek ma wspaniałego dziadka i fatalnego ojca. To mój tata kupił łóżeczko, wózek, inne rzeczy potrzebne Bartusiowi i mnie. Dawał mi również pieniądze na utrzymanie. Oczywiście matka była o to zła, natomiast Marcin uważał, że mu się należy. Przestałam liczyć na cud, na to, że Marcin się zmieni i przynajmniej mnie polubi, zacznie szanować. Synek rósł jak na drożdżach, ja wróciłam do przerwanej nauki, tymczasem Marcin zaczął imprezować z kolegami. Coraz częściej przychodził do domu pijany.

Nasz syn coraz częściej mu przeszkadzał

– Zabierz go, chcę się wyspać, wieczorem jedziemy do klubu.

– Lepiej poszukałbyś pracy – warczałam; od pewnego czasu innym tonem się do niego nie zwracałam.

Już nie rozmawiałam, nie prosiłam, tylko warczałam i ujadałam, jak nazywał to Marcin. Miłość, którą go darzyłam, nie okazała się bezgraniczna. Było mi coraz ciężej. Nie finansowo, bo ojciec mi pomagał, ale psychicznie. Cała odpowiedzialność za wychowanie Bartosza spadła na mnie. Do tego nauka, praca, bo udało mi się znaleźć pracę w pobliskim sklepiku. Mimo najszczerszych chęci, ojciec nie miał dla mnie posady. Cóż bym robiła w typowo męskiej firmie? Nosiła płyty gipsowe? Nawet praca sprzątacza byłaby za ciężka. A przecież nie zwolni sekretarki czy księgowej, by zatrudnić mnie, zwłaszcza że nie miałam doświadczenia. Ojciec nam pomagał, lecz nie kosztem innych ludzi. Dlatego właśnie Marcin nie dostał awansu za nic. Ja to rozumiałam, on nie. Gdy dowiedziałam się, że ma kochankę, coś we mnie pękło. Zdawałam sobie sprawę z tego, że mnie zdradza, bo specjalnie się z tym nie krył, a ja dla dobra rodziny tolerowałam jego wyskoki, udając ślepią i głuchą. Ale stała kochanica, z którą prowadzał się niemal oficjalnie – tego już było za wiele nawet dla mnie.

– Wynoś się, nie chcę cię znać! – wykrzyczałam mu, gdy jak zwykle wrócił podpity do domu.

Cuchnął damskimi perfumami. Znałam już ten zapach i przyprawiał mnie o mdłości.

– Ja? – Marcin zaśmiał się nieprzyjemnie. – To moje mieszkanie.

Wtedy dotarło do mnie, co zrobiłam przed ślubem, jak bardzo dałam się zmanipulować. A podpisując intercyzę, odebrałam sobie wszelkie prawo do mieszkania, które lekką ręką przekazałam temu darmozjadowi.

– Za trzy dni wprowadza się Iza – poinformował mnie małżonek. – Ma cię tu nie być. Ani tego bachora.

Ojciec wściekł się, gdy wyszło na jaw, że przepisałam mieszkanie na Marcina. Matka…? Lepiej nie mówić.

– I co? Naprawdę chcesz tu wrócić? – usłyszałam, gdy pojawiłam się z synem w rodzinnym domu. – Nie masz żadnej dumy?

– Nie mam wyjścia – bąknęłam.

Rodzice pokłócili się wtedy tak bardzo, że matka wybiegła z domu, trzaskając drzwiami. Na szczęście do ojca należało ostatnie słowo – w końcu on za wszystko płacił, za wygodne życie mojej matki też – więc przyjęli mnie i wnuka pod swój dach. Ojciec kolejny raz pomógł mi finansowo. Znalazł za grosze zdewastowane mieszkanie, wziął kredyt, odkupił je od spółdzielni i wyremontował. Tam przeniosłam się z synkiem. Bartosz był już dużym chłopcem, nie wymagał tyle opieki co wcześniej, więc mogłam brać nadgodziny.

Powoli, bardzo powoli wychodziłam na prostą

– Zamiast spłacać to, co ci dawałem, zainwestuj w siebie – powiedział ojciec, kiedy przyszłam do niego z pierwszą ratą. – Znajdź jakieś szkolenia, kursy, dzięki którym zdobędziesz lepszą pracę. Może założysz własną firmę, co? No i rozwiedź się z tym gnojkiem.

Boże, naprawdę nie wiem, co by się ze mną i Bartkiem stało, gdyby nie tata. Wylądowalibyśmy pod mostem. Chyba nie mam prawa narzekać na niedostatek miłości, bo na pewno jedna osoba na tym świecie mnie kochała. Mój tata. Dlatego posłuchałam go i rozwiodłam się z Marcinem. I o dziwo poczułam się jak uwolniona z więzienia. Powinnam to była zrobić już dawno. Sama nie wiem, czego się bałam, czemu się wahałam. Może za bardzo wierzyłam matce i  Marcinowi, że do niczego się nie nadaję, że sama nic nie osiągnę, że nikt inny – prócz Marcina oczywiście – mnie nie zechce, że po rozwodzie już zawsze będę sama. A przecież i tak byłam sama, bo Marcin w niczym mi nie pomagał, w niczym mnie nie wspierał, tylko brał i żądał, na dokładkę dołując mnie i upokarzając. Zrozumiałam to w pełni, gdy zdecydowałam się zakończyć sprawy między nami. Kiedyś musi być lepiej, prawda, więc czemu nie od teraz? Ale żeby było lepiej, musiałam się odciąć od tego, co ciągnęło mnie w dół, co mnie niszczyło. Gdy to zrobiłam, odetchnęłam, jakbym pozbyła się garbu, jakbym zrzuciła z barków ciężar ponad siły. I nagle poczułam się lżejsza, swobodniejsza, nawet ładniejsza i mądrzejsza.

Lepiej późno niż wcale. Zabawne i żałosne zarazem było to, że Marcin miał pretensje – i o rozwód, i o zasądzone alimenty na syna, nawet o to, że teraz musiał wziąć się do pracy, a w każdym razie znaleźć sobie jakieś źródło utrzymania. Wiem, że przywykł do łatwego życia, do bycia obsługiwanym przeze mnie i do sponsorowania przez mojego ojca, no ale już bez przesady. W swoim ciasnym umyśle egoisty i cwaniaczka ubzdurał sobie, że mimo wyrzucenia mnie i Bartosza z mieszkania, które ode mnie wyłudził, dalej będzie żył za pieniądze byłego już teścia. Wtedy pierwszy raz pomyślałam o nim, że to zwyczajny kretyn. Nie doceniał tego, co ma, i kompletnie na to nie zasługiwał. Na mnie też. Jego uroda przeminęła, więc gdy krytykował mój wygląd, to jakby kocioł przyganiał garnkowi. Ciekawa byłam, jak długo ta jego kochanica z nim zostanie, gdy się okaże, że kurek z kasą został zakręcony. Ale to już nie moja sprawa, nie mój kłopot, nie mój ból głowy…

Może i mnie się jeszcze życie ułoży

Pierwszy raz skupiłam się na sobie. Wzięłam się za naukę i rozwój zawodowy. Zdobywałam kontakty i doświadczenie, by po paru latach, wspierana radami ojca, otworzyć własną firmę. Poradziłam sobie, mam prawo czuć satysfakcję. Ale moją największą dumą, radością, nadzieją i miłością jest Bartosz. Mój piękny syn. Dobrze się uczył i nie sprawiał większych kłopotów – nawet jako nastolatek nie przesadzał z buntem. Miał pasje, ambicje, dobrych przyjaciół, był lubiany, mądry, przystojny i… i zupełnie niepodobny do swojego ojca. Przynajmniej z charakteru. Jego męski wzór do naśladowania stanowił dziadek. Obaj za sobą przepadli. Nawet moja matka na swój dziwaczny sposób akceptowała Bartosza. Mówiła, że nie ma pojęcia, jakiś cudem trafił mi się taki boski syn. Lubię myśleć, że również dzięki mnie Bartek wyrósł na tak wspaniałego młodego mężczyznę, że w dużej mierze to właśnie moja zasługa. Dobrze go wychowałam. Dobrze go kochałam.

– Jeszcze polewa – mruknęłam, spoglądając na ciasto. – Pewnie niedługo przyjadą.

Bartosz założył rodzinę, ożeni się. Mam nadzieję, że im się ułoży i że wspólnie zadbają o swoje szczęście. Co do mnie, kto wie, co mi los przyniesie. Już jest dobrze, ale może będzie jeszcze lepiej? Może uda mi spotkać mężczyznę takiego jak mój tata, takiego, któremu zaufam, którego pokocham mądrą miłością, który pokocha mnie tak, jak na to zasługuję. Wszystko przede mną.

-->