„Odwiedzałem ojca w więzieniu. Wierzyłem, że jest niewinny. Do momentu, gdy dowiedziałem się, że nie jestem jego synem”

„Ojca skazali na 25 lat. Nie wierzyłem w jego winę. Obiecywałem sobie, że wyciągnę go z więzienia. Nie mógł przecież gnić za niewinność. Adwokat namówił mnie na testy genetyczne, a potem mój świat legł w gruzach”.

Nie wierzyłem, że ojciec zabił mamę, choć został skazany na 25 lat więzienia. Sąd nie miał wątpliwości, wszystkie dowody wskazywały na niego. On jednak mówił, że jest niewinny i to było dla mnie najważniejsze, ja po prostu wiedziałem, że ojciec nie kłamie. Potrafię rozszyfrować każdy mimowolny grymas, drgnięcie mięśni twarzy, które go zdradzają. Pamiętam, że czasem znudzony naleganiami, na odczepnego obiecywał mi coś, czego nie miał zamiaru dotrzymać, a ja obserwując go, od razu wiedziałem, że będą z tego nici. Tak, bywało że kłamał, nikt nie jest doskonały, ale nie tym razem.

Jeździłem do zakładu karnego na każde widzenie, rozmawiałem z nim, obserwowałem jego twarz. Mówił prawdę, nie zabił mamy. Nie miałby ku temu powodu, tworzyli naprawdę zgraną parę, a ja byłem ich jedynym, ukochanym synem. Wtedy nie doceniałem rodzinnego szczęścia, wydawało mi się, że jest normalnie. Wspólne kolacje, które mama uwielbiała, a ja uważałem za czystą stratę czasu, rozmowy przy stole, żarty i cichy śmiech ojca. Nuda.

Boże, ile bym dał, by móc cofnąć czas

Kochali się, byli szczęśliwi, dlaczego miałby chcieć jej śmierci? Tak naprawdę umarła przeze mnie, nigdy sobie tego nie wybaczę. Śledczy powiedział, że została kilka razy pchnięta nożem, ale wciąż żyła. Gdyby w porę została przewieziona do szpitala, mogłaby z tego wyjść. Tylko że ja nie wróciłem do domu o zwykłej porze. Po lekcjach polazłem z kumplami do galerii handlowej, pogapić się na dziewczyny, które miały tu swój pielgrzymkowy szlak. Potem Buła pożyczył nam na bilety do kina, więc wysłałem mamie esemesa, że idę na seans.

Powinienem zadzwonić, ale wolałem nieosobową formę kontaktu z rodzicielką. Zaraz zaczęłoby się gadanie: dokąd, z kim, kiedy odrobisz lekcje? A tak wysłałem wiadomość i miałem z głowy, bo po moich 16. urodzinach ustaliliśmy, że nie muszę się spowiadać rodzicom z każdego wyjścia. Gdybym wrócił ze szkoły prosto do domu, znalazłbym ją leżącą na kanapie, do której doczołgała się w poszukiwaniu telefonu. Policjanci znaleźli go w łazience, na półce z ręcznikami. Mama została zaatakowana w kuchni, bandyta uciekł spłoszony hałasami dochodzącymi z klatki schodowej, zatrzasnął za sobą drzwi i zostawił umierającą kobietę samą.

Taka była moja rekonstrukcja zdarzeń, nie mogło być inaczej, ale policja postawiła zarzuty ojcu. Zupełnie bez sensu, bo był tego dnia w delegacji, 150 kilometrów od naszego miasta. Nie mógł tego udowodnić, jechał samochodem sam, a umówione spotkanie zostało odwołane przez telefon zanim dojechał, więc nikt nie widział go ani w trasie, ani u celu podróży. Za to jego obraz utrwaliły kamery monitoringu, umieszczone nad sklepem przy naszej ulicy. Nie złapały twarzy, tylko ogólny zarys sylwetki ubranej w dyplomatkę. Ojciec chodził zwykle w kurtce, ale na ważniejsze okazje zakładał elegancką jesionkę.

Wynająłem najlepszego adwokata, by zajął się sprawą

Od tej pory stał się głównym podejrzanym, choć nagranie było tak złej jakości, że nie mogło być żadnym dowodem. Jednak rodzina myślała inaczej, szczególnie babcia, u której musiałem zamieszkać. Przepłakała kilka dni, a potem zacięła się i zaczęła czekać na sprawiedliwość.

– Mam nadzieję, że zgnije w więzieniu – mówiła, nie zważając na moje poruszenie.

– Nie możesz go podejrzewać, on tego nie zrobił! – wykrzyczałem jej kiedyś w twarz.

– Biedne dziecko, co też ty musisz przeżywać – próbowała mnie udobruchać, ale było za późno.

Właśnie się dowiedziałem, że osądziła i skazała mojego ojca tylko dlatego, że nikogo lepszego nie było pod ręką. Zapomniała, że był dobrym mężem, zięciem i wspaniałym tatą. Nagle stał się bandytą, który w szale rzuca się na kobietę swojego życia, uderza kilka razy nożem, chowa komórkę, żeby ranna nie mogła wezwać pomocy i ucieka. A jeszcze później nieudolnie udaje, że był w delegacji, choć nikt nie może tego poświadczyć.

Sąd skazał ojca, ale nikt nie mógł mi kazać uwierzyć w jego winę. Kiedy tylko osiągnąłem pełnoletność, zacząłem dysponować pieniędzmi zgromadzonymi na wspólnym koncie rodziców. Wynająłem najlepszego adwokata w mieście, żeby zajął się sprawą morderstwa mojej mamy i wniósł o kasację wyroku. Potem pojechałem na widzenie.

– Mój chłopak. Jesteś najlepszy – ojciec położył na stole rękę, czekając, aż podam swoją.

Mocno zwarł palce, przekazując mi podziękowania za prawnika, który odwiedził go tuż przed moją wizytą.

– Wygramy, tato – oddałem mu uścisk. – I znajdziemy mordercę mamy.

Musieliśmy zachowywać się rozważnie, żeby gwałtownymi gestami nie zwrócić uwagi obserwującego salę strażnika. Ojciec siedział w pawilonie dla groźnych przestępców i stosowano wobec niego zaostrzone przepisy bezpieczeństwa. To też zamierzałem zmienić, adwokat obiecał, że do czasu kolejnej rozprawy postara się poprawić mu warunki odsiadki.

– Twoja matka nie umarła przeze mnie – powtórzył znowu.

– Nie musisz mnie zapewniać, wierzę ci.

– Może mówię do siebie? W więzieniu człowiek musi mieć się czego uchwycić. Co dzień powtarzam sobie, że nie jestem mordercą, inaczej bym zwariował.

Z więzienia zawsze wychodziłem chory z rozpaczy, że go tam zostawiam.

– Już niedługo, tato – obiecałem mu, odchodząc. – Adwokat zapozna się z aktami sprawy i na pewno znajdzie jakieś uchybienia. Jak już będziesz wolny, razem poszukamy tego, który zabił mamę.

Ojciec zamknął oczy, żebym nie zobaczył malującej się w nich udręki.

– Chyba nie straciłeś nadziei?

– Wierzę tylko w ciebie, chłopcze. Zawsze byłeś dla mnie najważniejszy – powiedział z głębi serca.

Był wzruszony, jakby mnie pierwszy raz zobaczył

Mocno ścisnął moje palce i nie puścił, dopóki strażnik nie ogłosił końca widzenia. Z więzienia zawsze wychodziłem chory z rozpaczy, że go zostawiam Kilka tygodni żyłem w euforii, przekonany, że adwokat dokona cudu. Pierwsza rozmowa z filarem palestry spuściła ze mnie powietrze i mocno podkopała zaufanie do jego umiejętności.

– Uważnie przestudiowałem akta sprawy i nie dostrzegłem żadnych uchybień proceduralnych, których mógłbym się uchwycić, prosząc sąd o ponowne rozpatrzenie sprawy – powiedział.

– A dowody? Chyba można je podważyć? – spytałem gorączkowo.

– Nagranie z monitoringu i brak alibi to tylko poszlaki, pana ojciec został skazany na podstawie odcisków palców zdjętych z narzędzia zbrodni. Na trzonku noża wyodrębniono linie papilarne pańskiej matki, a na nich jej męża. Czyli to on ostatni trzymał nóż w ręku.

– To wszystko? Głupie odciski palców i nic więcej?

– Są jeszcze mikroślady i zeznania sąsiadki. Twierdziła, że słyszała odgłosy kłótni, zeznała w sądzie, iż pańscy rodzice kłócili się o syna.

– O mnie?

– Nie wiedział pan?

– Miałem 16 lat, rodzina, za poradą psychologa, odseparowała mnie od procesu – powiedziałem cicho.

– Sąsiadka mówiła, że ojciec wykrzykiwał pana imię. Był bardzo wzburzony. Krzyczał, że do tego nie dopuści.

– O co mu chodziło?

– Tego nie umiała powiedzieć na pewno.

– Więc na czym stoimy? Zwróci się pan do sądu o uchylenie wyroku?

– Niestety, nie mam podstaw – adwokat zdjął okulary. – Bardzo mi przykro, jeśli pan chce, pojadę zawiadomić klienta. Nie lubię odbierać ludziom nadziei, ale w tym przypadku nic innego nie mogę zrobić.

– Chwileczkę – przerwałem mu. – Ojciec nie miał żadnego powodu, by chcieć zabić mamę. Kłótnia, którą słyszała sąsiadka to nie powód, ludzie spierają się ze sobą, a potem zapominają i żyją dalej.

– Chyba że chodzi o sprawy najważniejsze – powiedział adwokat.

– Jakie?

– Wolałbym nie dzielić się domysłami, pozostańmy lepiej na gruncie dowodów.

– Muszę wiedzieć, rozumie pan? Muszę! – uderzyłem pięścią w stół.

Mecenas patrzył niewzruszony, pewnie nie takie rzeczy już widział

– Pańskie dowody nie są warte funta kłaków – przekonywałem go. – Odciski palców? Przecież ojciec mieszkał w tym domu, używał noża na co dzień. Mikroślady? A co to w ogóle jest?

Adwokat uśmiechnął się wyrozumiale, ale nie przerywał.

– I wreszcie zeznania wścibskiej baby, pewnie przygłuchej – dokończyłem.

– Dobrze słyszy i potrafiła powiedzieć o wiele więcej niż w sądzie. Stojąc na miejscu dla świadków tak przejęła się przysięgą, że bojąc się powiedzieć choć odrobinę nieprawdy, ograniczyła zeznanie tylko do kluczowych momentów kłótni.

– Ale pan wie, czego nie powiedziała? Mecenas skinął głową.

– Rozmawiałem z nią.

– Niech mnie pan nie doprowadza do furii – ostrzegłem.

– Nie mam takiego zamiaru. Kłótnia dotyczyła bardzo prywatnej sprawy, dlatego wolałbym nie powtarzać szczegółów.

– Jeśli ta sprawa dotyczyła mnie, to proszę się nie krępować, nie powtórzę nikomu – zachęciłem go ironicznie.

– Dobrze, jak pan sobie życzy. Nie będę cytował kobiety, która podsłuchała kłótnię, wystarczy, że powiem, iż chodziło o ujawnienie pańskiego pochodzenia. Ojciec się na to nie zgadzał.

– Chyba nie zostałem adoptowany? – wstałem, odsuwając gwałtownie krzesło.

– Proszę się uspokoić. Raczej nie o to chodziło.

– A o co, na miłość boską? Jak mam się tego dowiedzieć?

– Proszę spytać ojca. I nie zapominać o możliwościach, jakie dają badania DNA.

Po powrocie do domu wyciągnąłem pudło, w które spakowałem osobiste rzeczy mamy i taty. Wyjąłem maszynkę do golenia z resztką zarostu ojca i szczotkę mamy, na której zachowało się kilka włosów. Pierwszorzędny materiał porównawczy. Przeczytałem w internecie instrukcję i zrobiłem co trzeba. Przesyłkę miałem prawie gotową, brakowało tylko mojego materiału genetycznego. Pobrałem wymaz z policzka i zakręciłem fiolkę.

Gotowe, można wysyłać do laboratorium

Ogarnęły mnie wątpliwości, kiedy już było za późno. Próbki wędrowały pocztą do laboratorium, a ja zastanawiałem się, po co to zrobiłem. Czy rzeczywiście chciałem rozwikłać zagadkę swojego pochodzenia? O ile takowa nie była wymysłem nudzącej się baby, której jedyną rozrywką było podsłuchiwanie sąsiadów… Wyniki przyszły tuż przed terminem kolejnego widzenia. Rozdarłem kopertę i… nic, zupełnie nic. Byłem synem mamy, więc adopcja nie wchodziła w grę. Nie powiem, ulżyło mi.

Spojrzałem na drugi wynik. Nie byłem spokrewniony z ojcem w najmniejszym stopniu. Wiedział, że wychowuje nie swoje dziecko? Czy mama go zdradziła i nie powiedziała, że zaszła z kochankiem w ciążę? Wiem, że tak w życiu bywa, ale nie z moimi rodzicami. Kochali się, nie było tu miejsca na romans, chociaż… co ja mogłem wiedzieć, skoro sprawa dotyczyła czasów sprzed mojego urodzenia?

– Powiedz mi całą prawdę – zażądałem, pokazując ojcu wynik badania DNA.

Zbladł jeszcze bardziej, o ile to możliwe.

– O co kłóciłeś się z mamą przed… – odkaszlnąłem, słowa nie przechodziły mi przez gardło – przed jej śmiercią?

– Nie zabiłem jej, może trochę skaleczyłem, ale nie zabiłem – jego szept był ledwo słyszalny.

– To jednak ty! – byłem zszokowany. – A tak wierzyłem w twoją niewinność!

– Nie wiedziałem, co robię, chciałem tylko, żeby zmieniła zdanie. Nie mogłem cię stracić, jesteś dla mnie najważniejszy.

– O czym mówisz?! – podniosłem głos.

Strażnik poruszył się wymownie

– Nie mogliśmy mieć dzieci. Problem leżał po mojej stronie, skorzystaliśmy więc z banku nasienia, pewni, że sprawa nigdy nie wyjdzie na jaw. Wszystko grało, dopóki nie nastąpił precedens – w Niemczech sąd nakazał odtajnienie danych dawcy. Wtedy Gosia postanowiła, że powinieneś wiedzieć skąd się wziąłeś, bo może kiedyś zechcesz poszukać swojego ojca. Tłumaczyła mi, że to kwestia uczciwości, że rodziny nie można budować na kłamstwie. Nie zgadzałem się z nią, ale się uparła. Kiedy wróciłem do domu z nieudanej delegacji, strasznie się o to pokłóciliśmy. Staliśmy w kuchni, złapałem nóż i zacząłem nim wymachiwać. Nie chciałem jej skrzywdzić, wciąż stała na własnych nogach, kiedy wybiegałem z domu. Przysięgam, nie wiedziałem co robię, ocknąłem się dopiero na dworze. Wsiadłem do samochodu, żeby pojeździć w kółko dla uspokojenia. Wiedziałem, że za chwilę wrócisz do domu, więc nie martwiłem się o Gosię. Nie wiedziałem, że jest poważnie ranna. Myślałem tylko o tobie, nie mogłem dopuścić, byś miał choć cień wątpliwości co do łączących nas więzów.

– Ale ja nie wróciłem w porę do domu. Dlatego umarła.

– Nie możesz się o to winić… – w głosie ojca nie było pewności.

On też uważał, że mogłem uratować mamę. Wyciągnął do mnie rękę i położył ją na stole. Czekał, aż podam mu swoją i uścisnę, jak zwykle. Wstałem.

– Już idziesz? – był przerażony. Bał się, że mnie utraci. Odwróciłem się w drugą stronę. – Ale wrócisz? – głos ojca drżał, przez chwilę myślałem, że się rozpłacze. Nie umiałem mu odpowiedzieć.

-->