Żyjemy z mężem od dwóch lat, ale wcześniej spotykaliśmy się przez tyle samo czasu, ale dopiero po ślubie zamieszkaliśmy razem. Nie ma tu żadnych etycznych podstaw, po prostu tak się złożyło.
Przez cały czas znajomości mąż wydawał mi się odpowiedzialnym, dojrzałym mężczyzną, który nie będzie ciągnął się z powrotem do mamy. Było to jednym z ważnych kryteriów, na których wyszłam za mąż. Miałam już doświadczenie z maminskim chłopczykiem i nic dobrego z tego nie wyszło.
Zaznaczę od razu, że gospodarstwo domowe nie jest moim hobby. Mogę spokojnie przejść obok niepościelonego łóżka, zostawić naczynia w zlewie na ranek i zamiast sprzątania w weekendy, pójdę gdzieś się zabawić i odpocząć. Nie, nasze mieszkanie nie jest chlewem, jak moglibyście pomyśleć. Sprzątam, prasuję, gotuję, ale bez fanatyzmu.
Dla siebie postanowiłam, że nie będę garbić się nad domowym gospodarstwem, tak jak robiła to moja mama. Tak, w naszym domu była idealna czystość, ona gotowała codziennie, a przy tym jeszcze pracowała. I co z tego wynikło?
Do swoich pięćdziesięciu wygląda jak wyczerpana babcia, która najlepsze lata życia poświęciła na sprzątanie i gotowanie. Tyle tylko, że ojca wcale to nie przeszkodziło pięć lat temu odejść do młodszej dziewczyny.
Dlatego ja sprzątam w zależności od nastroju, gotuję na kilka dni naprzód i staram się maksymalnie wykorzystać życie, dopóki mam siłę, chęci i możliwości. Siedzenie w domu i wcieranie po raz trzeci sztućców lub odkurzanie nieistniejącego kurzu zrobię w starości, albo wcale tego nie zrobię.
I wydawało mi się, że taka postawa do życia odpowiada również mojemu mężowi. Wcześniej nie zauważałam u niego wzmocnionego zainteresowania sprzątaniem ani niezadowolenia z wczorajszego obiadu. Jednak od pół roku słyszę oskarżenia, że jestem beznadziejną gospodynią i że zmęczył się mieszkanie w takich warunkach.
Najpierw zrzucał to trochę mimochodem, że zmęczył się jedzeniem tego samego przez dwa dni, potem były pretensje o nieprasowane ubrania na czas, a potem doszło nawet do sprzątania. Kłótnie nabierały tempa, stając się coraz głośniejszymi i zaciętszymi.
- Myślałem, że z czasem się wciągniesz i staniesz się normalną gospodynią, ale tobie nic nie dotarło, – mój mąż oznajmił mi na moje pytanie, a to, że wcześniej żył normalnie, a teraz nagle zaczyna się denerwować z tego powodu. – W domu powinno być czysto, jedzenie powinno być świeże każdego dnia, w mieszkaniu powinno być przytulnie – czy to naprawdę jest takie trudne?!
- Trudno. Bo w dobie jest tylko 24 godziny i nie chcę ich spędzać, walcząc po domu od kuchni do pralki. Nie zapomnij też, że pracuję. Jeśli mam jeszcze spełniać wszystkie twoje zachcianki, to nie będę żyć wcale.
- Ty nawet nie próbowałaś! Moja mama jakoś świetnie sobie radziła ze wszystkim. A jeśli teraz sobie nie radzisz, to co będzie, gdy dzieci wyjdą?
Ta rozmowa powtórzyła się kilka razy i oburzenie stale wzrastało po obu stronach. Na początku byłam zdesperowana, bo myślałam, że znam mojego męża, a tu taka sytuacja. Potem starałam się znaleźć kompromis – dobrze, kochanie, wynajmijmy firmę sprzątającą, a gotować będziemy na zmianę.
Ale nawet taki wariant nie przypadł mężowi do gustu – on ma żonę, dlaczego miałby znosić jakichś obcych ludzi w domu. A potem po prostu zrezygnowałam i zaczęłam odpowiadać na jego ataki, licząc, że jego zaćmienie przeminie wkrótce.
Niedawno mój mąż przeszedł samego siebie. W ostatniej kłótni oznajmił, że skoro nie potrafię pogodzić wszystkiego i nie umiem prowadzić gospodarstwa, to poprosi swoją mamę o przyjazd. Tak jakby dawał warsztaty.
Tu już nie wytrzymałam. Teściową nie trawię, bo ona zawsze jest “w białym płaszczu” – wszystko wie, potrafi, po prostu człowiek parowiec. Komunikacja z nią wystarcza mi przez telefon, a już razem z nią mieszkać i gotować nie będę.
- Jeśli nie chcesz, żeby mama przyjechała i uczyła cię, to sama się postaraj i zrób wszystko porządnie. To nie jest takie trudne, jak ci się wydaje. Jestem gotowa wytrzymać miesiąc.
On jest gotów wytrzymać! Szokiem był dla mnie ten okrzyk miłosny, bo kochający mąż nigdy by tak nie powiedział. Sam by się zaangażował w gospodarstwo, zaproponowałby jakieś rozwiązania, a nie przyprawiłby mnie o permanentne zastrzyki pretensji.
Ja nie zamierzam wytrzymywać miesiąca. W przyszłym tygodniu przewiozę rzeczy do rodziców i wystąpię o rozwód. A tam niech jego mama zabiera swoje drogie dziecko, prasuje mu skarpetki, karmi go pierwszym, drugim i kompotem, ściera pył wszędzie po sto razy dziennie. Ja nie chcę tracić na to swojego życia. W głowie mam tylko jedną myśl – dobrze, że nie zdążyliśmy mieć dzieci.