Jedną dziewczynkę odprowadzała do szkoły matka. Dziewczynka była już dużą, uczęszczającą do piątej klasy. Jednak matka wciąż ją odprowadzała. Mieszkały na obrzeżach miasta, w trudnej dzielnicy.
Mimo to koledzy dziewczynki chodzili do szkoły sami, bez swoich rodziców. Matka dziewczynki wytrwale ją jednak odprowadzała, a następnie spieszyła do pracy. Pracowała w pobliskiej ciepłowni. Dziewczynka była zła na matkę. Celowo szła szybko, nie oglądając się za siebie, żeby oddzielić się od matki i jak najszybciej dotrzeć do szkoły, jakby była sama.
Matka była otyła, miała spuchnięte i obolałe nogi. Nie mogła nadążyć za dziewczynką, pomimo prób. Dziewczynka oddalała się, dystans między nimi się powiększał, a matka wołała pierwsza: “Aniu, Aniu, poczekaj!” i potem szła dalej z tyłu. Starała się iść tak szybko, jak tylko mogła. Było ciemno i bardzo ślisko. Albo brudno.
Dziewczynka szła szybko, nie oglądając się za siebie. Ale w głębi duszy cieszyła się, że matka ją odprowadza. Bo było ciemno.
To było wszystko, co matka mogła zrobić dla swojego dziecka. Oczywiście, poza ciężką pracą, aby zarobić na jedzenie i ubrania. Żyły razem, uparta córka i matka.
Później córka wyjechała do stolicy. Tam studiowała, a matka pomagała jej finansowo. W życiu Anny wydarzyło się wiele rzeczy: nieudane małżeństwo, różne prace, przeprowadzki, nowe osoby w jej życiu, rozstania. Wydaje się, że wiele się zmieniło. Ale tak naprawdę nie było tak wiele. A teraz Anna ma już czterdzieści pięć lat. A jej mamy już od dawna nie ma.
Anna szła ciemną ulicą na obrzeżach miasta. Szła na rozmowę o pracę, a następnie przeszła przez podwórka i zgubiła się. Tylko księżyc jasno świecił na niebie. Okna domów świeciły w ciemności. Było tak samotnie, zimno i strasznie – tęsknota w jej sercu. Opustoszałe podwórka i uliczki, nie wiedziała, dokąd iść. Była przerażona.
Nagle Anna poczuła znajome uczucie – ktoś ją odprowadzał. Jako dziecko czuła to w tyle głowy, w duszy – jej matka szła za nią. To było poczucie bezpieczeństwa – była chroniona.
Droga przed Anną stała się jasna. Natychmiast wiedziała, dokąd iść. Księżyc rozlewał złote światło na śnieg, a tam była ścieżka! Anna dostrzegła zakręt w dużą ulicę. Obejrzała się.
W oddali stała mała postać. Machała do Anny, skrzydłem lub białą rękawicą – trudno było to zauważyć. Anna tylko wyszeptała: “Mamo!” i nagle zapanowała ciemność. Nie widziała nic za sobą! Przed nią rozciągała się duża, jasno oświetlona ulica. Ludzie przechodzili, tuląc się przed zimnem, samochody i autobusy jeździły, metro jeździło… A Anna płakała za mamą.
Ci, którzy byli przy nas, chronili nas, ratowali jak najlepiej potrafili, nadal są z nami. Są za nami. Po prostu nie widzimy ich i nie zauważamy, kiedy dumnie idziemy sami. Pamiętamy o nich tylko w mrocznych, zimnych czasach. O tych, którzy nas odprowadzili i zaopiekowali się nami. Oglądamy się za siebie w ciemności, mając nadzieję, że nadal idą za nami. Że nadal nas kochają i chronią…