Kilka lat temu mój syn poznał bardzo miłą dziewczynę ze wsi, która studiowała na uczelni w naszym mieście. Spotykali się od jakiegoś czasu i postanowili się pobrać. Po ślubie zamieszkali z nami. Sami im to zaproponowaliśmy, ponieważ mieszkamy w dużym prywatnym domu, w którym jest wystarczająco miejsca. Kocham moją synową jak córkę, Kamila jest bardzo dobrze wychowana, pracowita, oszczędna i bardzo kocha mojego syna.
Za to jej rodzice to bardzo osobliwi ludzie. Kiedy syn z żoną zamieszkali z nami, rodzice Kamili stali się bardzo częstymi gośćmi. Nie wiedzieli już, jaki pretekst wymyślić, żeby do nas przyjechać. Czasem twierdzili, że chcą z nami spędzać święta i po prostu pakowali się i przyjeżdżali. Każda ich wizyta przeciągała się o kilka dni, co więcej, zawsze zabierali ze sobą jakiegoś krewnego.
Nie mówiłam nic, bo nie chciałam urazić Kamili, zaciskałam zęby i mówiłam do siebie, że to tylko kilka dni i będzie po wszystkim. Ale podczas ostatniej wizyty przeszli samych siebie i powiedzieli nam tak: „Nasza młodsza córka niedługo skończy szkołę i pójdzie na studia, ona też zamieszka u was”. Aż się zakrztusiłam wodą, gdy to usłyszałam. Tym razem postanowiłam, że muszę im wyjaśnić, że nie prowadzimy tu hotelu, ale zrobię to, gdy zostaniemy z nimi sami.
Jednak moja synowa mnie uprzedziła i powiedziała: „Moi drodzy rodzice, moja siostra, kiedy przyjedzie na studia, będzie mieszkała tak jak ja, w akademiku! Zatrzymałam się tutaj z mężem tylko na jakiś czas, dopóki nie rozwiążemy problemu z własnym mieszkaniem.
A stawianie takich wymagań rodzicom mojego męża jest co najmniej przejawem nietaktu. Jeśli można, to zamknijmy temat i uznajmy, że ta rozmowa nie miała miejsca”. Potem zaczęli przyjeżdżać rzadziej i zachowywać się stosowniej jako goście.