Gdy jadą na plac zabaw, ludzie się uśmiechają. Później ktoś napisze w internecie, że Marcin zniszczy córce życie, bo jest ojcem z niepełnosprawnością. Jaki jest? – Troskliwy, przystojny i jeszcze raz przystojny – wylicza Alicja. A Marcin pyta: – Co jest złego w tym, że córka namaluje mnie, jak siedzę na wózku, bez rąk i nóg?
Alicja mówi, że ma 20 lat, ale tak naprawdę w październiku skończy cztery. Kiedy spotykamy się na początku czerwca w ich mieszkaniu na warszawskich Szmulkach, zakłada kapelusz. Zakrywa jej niemal całą twarz. Widać tylko uśmiech.
Marcin siedzi już na wózku. Ala nie może się doczekać wyjścia, czeka w przedpokoju, otwiera drzwi, podchodzi do windy, wciska guzik. Są razem, więc Marcin nie musi korzystać z łyżki do butów, którą zawsze ma przy sobie. Bez niej nie wywołałby windy. Alicja mości się w wózku ojca. Zjeżdżają do garażu, bo blok nie jest przystosowywany dla osób z niepełnosprawnością. Jadą na plac zabaw – taki bez piachu, żeby Marcin się nie zakopał kołami. Chce pohuśtać córkę, bez schodzenia z wózka. “Żeby dzieci nie mówiły: Ala ma tatę dziwoląga”.
Po drodze ludzie będą się uśmiechać, ale ktoś później napisze w internecie, że Marcin zniszczy córce życie, bo jest ojcem z niepełnosprawnością.
Z Marcinem, z okazji Dnia Ojca, rozmawiam o tym, jak to jest być tatą. Tatą bez rąk i nóg, który malutką Alicję przewijał, karmił, podawał syropki… Był. I jest. O tych dobrych i złych chwilach.
Znamy się. Kilka lat temu, z rozbrajającą szczerością, opowiadał mi, jak funkcjonuje na co dzień. Czytelnicy, dziękując mi za ten wywiad, pisali, mówili, że była to odpowiedź na pytania, które każdy chciałby zadać, ale by się wstydził.
Tym razem też zdradza mi, jakie miał patenty – na przykład na karmienie córeczki, jak odmierzał i podawał malej Alusi syrop.
***
Z wsi Sadowne na Mazowszu kilka lat temu przeprowadził się do Warszawy. – Za miłością – deklarował, kiedy się poznaliśmy. Miłość, czyli Asię, poznał na portalu randkowym, choć kojarzyli się już z ogólniaka. To ona napisała pierwsza. Teraz mówi mi: zauroczył mnie charakter męża.
Jeżeli kiedyś dzwoniliście do urzędu marszałkowskiego, być może znacie głos Marcina. Bo Marcin Molski odbiera tam telefony. Jest urzędnikiem. Możliwe, że wyprzedził was też na ścieżce rowerowej, kiedy pędził swoim wózkiem. Wyciąga nim 15 kilometrów na godzinę.
Siedem lat temu mówił mi: chcę być statystycznym Polakiem, mieć własną rodzinę i dom, i może nawet drzewo posadzić.
Dziś na łańcuszku nosi obrączkę, a my oglądamy albumy rodzinne. Pierwszy, ze ślubu, później drugi – z chrztu córki.