Pochodzę z biednej rodziny. Mamy nie miałam, ojciec sam wychowywał naszą trójkę. Musiał pracować na dwóch etatach i opiekować się nami. Ciągle brakowało mu czasu. Tak się złożyło, że nie mieliśmy już innych krewnych, którzy mogliby nam pomóc, więc ciągle chodziliśmy trochę głodni i kiepsko ubrani, bo pieniądze, które zarabiał ojciec, ledwo nam wystarczały, żeby jakoś wiązać koniec z końcem.
Oczywiście bardzo się ucieszyłam, kiedy Michał, syn naszego sołtysa, postanowił się ze mną ożenić. Nie, nie był ani przystojny, ani zabawny – był po prostu jedynym, który mógł mnie wyrwać z tej biedy. Nie zastanawiałam się długo nad oświadczynami Michała – od razu się zgodziłam, zwłaszcza że mój ojciec upierał się, żebym nie przegapiła okazji do takiego dobrego zamążpójścia.
Ale nasze życie z Michałem nie układało się zbyt dobrze. On nie kochał mnie, a ja nie kochałam jego. Nie dostawałam żadnych pieniędzy od męża, więc pewnego lata postanowiłam, że pojadę do Niemiec do pracy. Tak też zrobiłam.
Tam poznałam pewną kobietę – Agnieszkę. Wyglądała na jakieś czterdzieści lat. Trochę ze sobą rozmawiałyśmy. Jak się okazało, moja nowa znajoma pół roku temu straciła męża i wyjechała za granicę do pracy, żeby się czymś zająć.
„Tutaj i z ludźmi można porozmawiać, i popracować na świeżym powietrzu, – powiedziała Agnieszka. – Nie mam dzieci, nikt na mnie w domu nie czeka. I tak podróżuję po całym świecie. Miesiąc temu byłam w Portugalii, teraz w Niemczech. A w przyszłym miesiącu jadę do Danii – będę tam pomagała jednej starszej pani w domu.”
Polubiłam Agnieszkę za jej otwartość, radość i ciężką pracę. Kiedy my, młodsi, byliśmy zmęczeni albo zaczynaliśmy narzekać, ona sobie podśpiewywała albo po prostu się uśmiechała.
Ale pewnego dnia w środku nocy Agnieszka źle się poczuła. Mieszkałyśmy wtedy w tym samym pokoju i obudziły mnie jakieś dziwne dźwięki. Moja współlokatorka była cała czerwona i ciężko oddychała. Po chwili straciła przytomność. Nie od razu zrozumiałam, co się stało, ale wtedy dotarło do mnie, że to wygląda jak wstrząs anafilaktyczny. Miałam niezbędne lekarstwo, bo sama cierpię na alergię i wiem, co robić w nagłych wypadkach. Dałam Agnieszce zastrzyk i zadzwoniłam po lekarza.
– Ma pani szczęście, że obok była ta dziewczyna, – powiedział lekarz do Agnieszki, kiedy odzyskała przytomność. – Gdyby nie ona, nie rozmawialibyśmy sobie teraz.
Agnieszka spojrzała na mnie z wdzięcznością.
– Uratowałaś mi życie. Zawsze będę o tym pamiętać.
Jak się okazało, moja sąsiadka miała alergię na jad osy. Tego wieczoru jeden z owadów wleciał do naszego pokoju i użądlił Agnieszkę. Gdybym nie pomogła jej na czas, sprawa mogłaby się skończyć tragicznie.
Ale po kilku dniach musiałam wracać do domu. Agnieszka i ja wymieniłyśmy się numerami i mailami, ale od tamtej pory się nie widziałyśmy.
Czasami przysyłała mi zdjęcia ze swoich podróży, a ja nawet nie miałam co jej wysłać w zamian. Moje życie w rodzinnej wiosce było bardzo przewidywalne. Jednak wciąż nie układało mi się z mężem. Zupełnie mnie nie kochał.
Pewnego dnia w ogóle powiedział, że jest mną zmęczony i że na świecie są dużo ładniejsze i młodsze dziewczyny, a ja mu się już nie podobam. Tak poniżona przez męża, musiałam wrócić do ojca.
A on był zły, że wróciłam.
– Nie po to cię wydawałem za mąż, żebyś teraz wracała! Na co mi taki wstyd?
– Tato, gdybym miała swoje mieszkanie, nie przyszłabym do ciebie. Sama będę zarabiała na swoje życie, po prostu nie mam gdzie mieszkać.
– I co ja mam zrobić? – ojciec się zdenerwował. – Na karku jeszcze mi siedzi twój młodszy brat, ciebie już nie dam rady nakarmić!
– Przecież mówię, że sama na siebie zarobię.
Ojciec się zgodził, chociaż bez entuzjazmu.
Ale ostatnio otrzymałam telefon od człowieka, który przedstawił się jako notariusz. Jak się okazało, Agnieszka niedawno zmarła – była chora i nikomu o tym nie powiedziała. Ponieważ moja koleżanka nie miała dzieci, zapisała mi w spadku swój dom.
To była dla mnie kompletna niespodzianka. Niedługo moje prawo do spadku się uprawomocni i będę miała swój własny kąt.
– Powiedziała, że to mały prezent dla pani za uratowanie jej życia, – powiedział mi notariusz przez telefon. Kto by pomyślał, że cuda jednak się zdarzają.