„Od kiedy muszę zajmować się chorą żoną, miewam napady smutku. Czuję się przytłoczony, ale kocham Krysię nad życie”

„Zacząłem krzyczeć, że nie ma prawa tego ode mnie żądać, że przysięgałem jej przed ołtarzem, że będziemy razem na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie. I zamierzam tej przysięgi dotrzymać. Najpierw patrzyła na mnie zdumiona, a potem nagle przytuliła się mocno i powiedziała, że dziękuje Bogu za to, że dał jej tak wspaniałego męża. Potem już nigdy nie wracała do tematu”.
ANTONI, 72 LATA

Ile lat jesteśmy z Krysią małżeństwem? Niedługo będzie pięćdziesiąt. Poznaliśmy się niecałe dwa lata przed ślubem, na zabawie. Spojrzałem jej w oczy w tańcu, przytuliłem, i już wiedziałem, że nie oddam jej nikomu. Krysia była piękna jak marzenie, więc kręciło się wokół niej wielu kawalerów.

Bogatszych, przystojniejszych. Ale ona wybrała właśnie mnie. Po roku znajomości poprosiłem ją o rękę, a kilka miesięcy później wzięliśmy ślub. Ja miałem wtedy 26 lat, ona 19.

Początki naszego wspólnego życia nie były łatwe

Tułaliśmy się po wynajmowanych pokojach, bywało, że na jedzenie nam brakowało. Gdy los rzucał nam kłody pod nogi, zaciskaliśmy zęby i parliśmy do przodu. Najpierw sami, potem z dwójką naszych dzieci. Kochaliśmy się, wspieraliśmy i wierzyliśmy, że razem przezwyciężymy wszystkie trudności.

I rzeczywiście tak było. Z czasem zaczęło nam się lepiej powodzić. Dorobiliśmy się własnego mieszkania, mogliśmy wykształcić syna i córkę. Oboje skończyli studia z wyróżnieniem. Dziś mają już własne życie, prawie dorosłe dzieci, ale o nas nie zapominają. Choć mieszkają za granicą, codziennie do nas dzwonią i przyjeżdżają na każde ważne rocznice i święta.

W zasadzie mógłbym powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem, gdyby nie jeden fakt: u mojej ukochanej Krysi zdiagnozowano demencję. Choroba ciągle postępuje.

Wstyd się przyznać, ale nie od razu zorientowałem się, że coś jej dolega. Przecież mnie też zdarza się czasem zapomnieć, gdzie położyłem klucze czy wsypać sól do cukierniczki. W naszym wieku to całkiem normalne.

Kiedyś nawet zgubiłem się we własnym mieście!

A warto podkreślić, że nie jest to żadna Warszawa. Dlatego z początku nic nie podejrzewałem, ale z czasem Krysia zaczęła zachowywać się coraz bardziej niepokojąco.

Przeczytałem w internecie, że to mogą być objawy choroby. Nie chciałem, żeby się martwiła, jednak razem z dziećmi zapisaliśmy ją do lekarza. Złożyliśmy się na prywatną wizytę, żeby było szybciej.

Lekarz potwierdził moje obawy. Krysia dostała tabletki, po których poczuła się troszkę lepiej, ale lekarz nie ukrywał, że choroby wyleczyć się nie da. I że z miesiąca na miesiąc będzie coraz gorzej.

Po wizycie u neurologa Krysia kompletnie się załamała

Nie potrafiła pogodzić się z faktem, że nie będzie już samodzielna jak dawniej, że będzie wymagała całodobowej pomocy. Kazała mi nawet przysiąc, że oddam ją do domu opieki. Bo nie chce być dla mnie ciężarem. Ależ się wkurzyłem! Wcześniej nigdy nie podniosłem na nią głosu, ale wtedy naprawdę ciśnienie mi skoczyło.

Zacząłem krzyczeć, że nie ma prawa tego ode mnie żądać, że przysięgałem jej przed ołtarzem, że będziemy razem na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie. I zamierzam tej przysięgi dotrzymać. Najpierw patrzyła na mnie zdumiona, a potem nagle przytuliła się mocno i powiedziała, że dziękuje Bogu za to, że dał jej tak wspaniałego męża. Potem już nigdy nie wracała do tematu.

Dopóki mogła, żyła jak dawniej. Prowadziła dom, spotykała się z przyjaciółkami. Tylko częściej niż wcześniej zaglądała do albumu ze zdjęciami, wspominała dawne czasy. Jakby chciała, żeby te wspomnienia zostały jej głowie na zawsze. I nigdy nie zniknęły.

Od diagnozy minęły cztery lata. Tak jak uprzedził lekarz, stan zdrowia żony ciągle się pogarsza. Są dni, kiedy czuje się lepiej, ale coraz więcej jest takich, gdy nie mam z nią prawie żadnego kontaktu. Ciągle jest jednak pogodna, spokojna i łagodna. Lekarz powiedział mi ostatnio, że mam szczęście, że przy tej chorobie ludzie często są agresywni.

A ja myślę, że to nie szczęście, tylko jej charakter

Jak ktoś przez całe życie jest dobrym człowiekiem, to i w chorobie się nie zmienia. Nie pozwalam żonie siedzieć w domu. Staram się, by była aktywna, miała jak najwięcej ciekawych przeżyć. Wychodzimy do sklepu, na targ, do parku na spacer. Czasem zajrzymy do jakiejś kawiarni, zjemy ciastko, wypijemy herbatę.

Wracamy, ja przygotowuję obiad. Kiedyś to Krysia gotowała, piekła, była zaradną, gospodarną kobietą. Teraz wszystko jest na mojej głowie. Ale nie narzekam. Byłbym gotowy szorować codziennie podłogę szczoteczką do zębów, byleby tylko móc porozmawiać z Krysią. Brakuje mi naszych pogaduszek, śmiechu, przekomarzania się, wspólnego komentowania filmów. Chociaż ostatnio mnie zaskoczyła.

Jak w telewizji szedł kolejny odcinek popularnego serialu medycznego, to nagle zapytała, dlaczego nie ma już tego doktora, który tak śmiesznie mówił po polsku. Zaraz zamilkła i zamknęła się w swoim świecie, ale i tak się ucieszyłem. Wstąpiła we mnie nadzieja. Nie, nie liczę na wyzdrowienie. Wiem, że to niemożliwe.

Ale cieszę się, kiedy choć przez chwilę jest lepiej. Ciągle kocham ją tak samo mocno, jak w dniu ślubu i chcę, żeby została ze mną jak najdłużej. Byleby mi tylko zdrowia  nie zabrakło. Na razie po lekarzach biegać nie muszę, bo jak na swój wiek trzymam się krzepko, ale los lubi płatać figle.

Mam jednak nadzieję, że mnie oszczędzi takiej niespodzianki. Co by się wtedy stało z moją żoną? Dzieci są daleko… Niech więc ten los lepiej o mnie na razie zapomni… Muszę być silny i zdrowy. Dla Krysi. Nawet jeśli w końcu przestanie mnie rozpoznawać, i tak będę ją kochał do końca świata.

-->