„W tajemnicy zrobiłam badanie, z którego wyszło, że nie jestem córką moich rodziców. Myślałam, że podmienili mnie w szpitalu”

„Zerwałam się i zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju. Gdzieś żyje moja biologiczna mama i tata. Osoby, po których odziedziczyłam jasne włosy, smukłą sylwetkę i rozmaite cechy charakteru. Wychowali swoją córkę, niewysoką, ciemnowłosą, z dołeczkami w policzkach, takimi, jakie ma moja mama, kiedy się uśmiecha”.
ANNA, 42 LATA

Przez jedną krótką chwilę myślałam, że straciłam najbliższych – mamę i tatę, najlepszych na świecie ludzi, bez których nie byłabym tym, kim jestem. Pamiętam nagłe uczucie osamotnienia, które na mnie spadło, gdy otworzyłam kopertę z wynikami badań. Trwałam w szoku niezdolna do żadnego ruchu. Zmusiłam się do ponownego przeczytania listu z laboratorium. Uważnie, literka po literce, żeby niczego nie przeoczyć. W skroniach mi huczało, treść docierała z opóźnieniem.

– Co ja powiem córce? – pomyślałam. – Że dziadkowie nie są z nią spokrewnieni, bo nie są moimi rodzicami?

Żałowałam, że to zrobiłam. Kiedy zdejmowałam ukradkiem włosy mamy ze szczotki i taty z grzebienia, byłam pewna, że postępuję właściwie. Co mną kierowało? Chęć wyjaśnienia zdarzenia z dzieciństwa, które utkwiło mi mocno w pamięci, chociaż zostało zbagatelizowane przez rodziców.

– Pomylili się, konowały – prychnął tata. Miał donośny głos, nawet kiedy starał się mówić cicho.

Leżałam w swoim pokoju, odpoczywając po operacji wyrostka. Czułam się już świetnie, ale rodzice wpakowali mnie do łóżka zaraz po przywiezieniu ze szpitala. Chciałam zawołać mamę, powiedzieć, że się nudzę, ale wtedy właśnie wpadła mi w ucho wymiana zdań. Zaczęłam podsłuchiwać.

– Przecież to niemożliwe – ciągnął tata. – Grupa krwi Hani świadczyłaby o tym, że nie może być twoją córką, ale moją – jak najbardziej. Jakim cudem? W życiu nie zapomnę, jak ganiałem w nocy po landrynki, bo płakałaś, że bez czekolady nie zaśniesz. Sklepy były zamknięte, więc kupiłem na dworcu, co tam było. Jak wróciłem, już spałaś. A nad ranem odeszły ci wody… Miałabyś nie być jej matką? To bzdura!

Mama coś powiedziała, ale nie dosłyszałam.

– Nie będziemy kłuli dziecka bez powodu – odparł tata. – Ktoś się pomylił w szpitalnym wypisie i basta. Nie zajmujmy się tym więcej.

Nasz kolega był specem od biologii

Nic z tego nie zrozumiałam, ale zapamiętałam tę rozmowę, tym bardziej że od wczesnego dzieciństwa słyszałam zachwyty ciotek nad moją niespotykaną w rodzinie urodą.

– Jaka śliczna dziewczynka. Niebieskooka blondynka – cmokały. – Szkoda, że z czasem włoski jej ściemnieją.

Moi rodzice byli ciemnowłosi, oboje mieli też ciemne oczy. Czas leciał, a ja nadal byłam dziewczyną o skandynawskim typie urody. Wtedy rodzina odkryła moje podobieństwo do dalekiej kuzynki ze strony ojca. Geny czasem płatają figle, cechy fizyczne przeskakują pokolenia, nikt się tym nadmiernie nie zajmował.

Ja też nie, ale kiedy byłam nastolatką, próbowałam odszukać ów wypis ze szpitala. Rodzice trzymali wszystkie dokumenty w jednym miejscu, tego jednak nie mogłam znaleźć. Dałam sobie spokój, bo zajmowały mnie wówczas ciekawsze sprawy. Niewierne, plotkujące przyjaciółki, zakłady, co w tym tygodniu będzie na szczycie listy przebojów Trójki, a przede wszystkim pewien Adam, który nie zwracał na mnie uwagi, chociaż nie miałabym nic przeciwko temu. Zresztą, nawet gdyby udało mi się dotrzeć do dokumentu, i tak nie wiedziałabym, na co mam zwracać uwagę. Moja wiedza na temat możliwych wariantów dziedziczenia grupy krwi była wówczas zerowa.

Temat powrócił, kiedy byłam już na studiach. Janusz kończył medycynę i robił w naszym gronie za speca od biologii. Kiedyś Alek spytał go dyskretnie o testy na ojcostwo, Janusz rozpoczął wykład na temat dziedziczenia grup krwi, bo wtedy tylko takie badania były dostępne dla tatusiów wątpiących w swój udział w spłodzeniu potomka. Alek był znanym podrywaczem, pewnie miał swoje powody, żeby interesować się takimi sprawami. Słuchałam jednym uchem, aż wreszcie coś do mnie dotarło.

– Jakie jest prawdopodobieństwo, że dziecko może być potomkiem tylko jednego z rodziców – ojca? – spytałam.

– Ponieważ mężczyźni jeszcze nie potrafią rodzić, przychodzi mi na myśl tylko adopcja nieślubnego dziecka – roześmiał się Janusz.

– To nie wchodzi w grę – przypomniałam sobie opowieść taty.

– Mama na pewno mnie urodziła.

– Cóż, sam nie wiem… Może zajść jakiś zbieg okoliczności – analizował dalej Janusz. – W końcu nie ma tak wielu możliwości, dziecko musi mieć tę samą grupę krwi co ojciec lub matka. Nie, to musi być kwestia adopcji!

– Z ciebie byłby niezły biegły sądowy – poklepałam go po ramieniu.

Mój świat w jednej chwili się zawalił

Byłam spokojna, bo to mnie nie dotyczyło. Oprócz wspomnień rodziców, istniało też mnóstwo zdjęć z okresu przed moim urodzeniem i zaraz po. Znałam je na pamięć. Roześmiani rodzice, w tle morze, a na pierwszym planie ogromny brzuch mamy. Pomarszczone niemowlę w jej ramionach. Butelki, smoczki, pieluszki i ja w całej okazałości. Moje życie dokumentowano od pierwszego dnia. Byłam dzieckiem swoich rodziców, co do tego nie miałam wątpliwości. Ziarno wątpliwości zostało jednak zasiane, ale musiało upłynąć wiele lat, żeby wydało plony.

Naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło, żeby wysłać materiał genetyczny nas trojga do laboratorium. Chyba głupia ciekawość. Kochałam rodziców i nie potrzebowałam szukać innych. Miałam cudowne dzieciństwo, wspaniałą młodość, zawdzięczałam im wszystko. Byli przy mnie zawsze, kiedy ich potrzebowałam.

Mama opiekowała się mną, najchętniej nie wypuszczałaby mnie spod spódnicy, tata przeciwnie, pozwalał na odważne eksperymenty, uczył życia i odpowiedzialności za własne czyny. Lubiłam być z nimi, tworzyli miły, ciepły dom. Oczywiście, czasem się buntowałam, wykłócałam o swoje racje, poszerzałam teren, na który najlepszym nawet rodzicom wstęp jest wzbroniony.

Dałam im nieźle popalić tuż przed maturą, kiedy to nic nikomu nie mówiąc, pojechałam na koncert do innego miasta. Nie było mnie dwa dni, dziś rozumiem, co musieli przeżywać, ale wtedy wydawało mi się, że mam do tego prawo. Pamiętam, że przywitali mnie bez słów. Objęli i mocno trzymali, jakby się bali, że znowu zginę. Żadnych awantur, wypominania grzechów. Cieszyli się, że jestem. Tak mogą postąpić tylko prawdziwie kochający rodzice.

– Co mam zrobić? – odrzuciłam list z laboratorium, jakby parzył mi palce.

Wynik był jednoznaczny. Nie jestem spokrewniona z osobami, z którymi porównywano moje DNA. Nie jestem córką moich rodziców. Miałam przeszło czterdzieści lat, dorastające dziecko i świat mi się zawalił. Przez chwilę myślałam, że ich straciłam, zostałam sama na świecie.

Usiadłam ciężko w fotelu i zapaliłam papierosa. Próbowałam rzucić ten nałóg, ale ciągle wynajdowałam preteksty, by zapalić. Byłam jedynym nałogowcem w rodzinie – ani mama, ani tata nigdy…

– No tak, musiałam tę skłonność odziedziczyć po prawdziwych rodzicach – pomyślałam i zaraz zdusiłam papierosa w  popielniczce.

Jakich prawdziwych? Przecież mama i tata wychowali mnie, kochali i kochają. Są najprawdziwsi, nawet jeżeli ich DNA nie jest zgodne z moim.

Tak będzie najlepiej dla wszystkich

Dopiero kiedy minął pierwszy szok, zaczęłam myśleć, jak to się mogło stać. Jeżeli rodzice nie ukryli przede mną, że mnie adoptowali, a to wykluczałam, pozostaje zamiana noworodków w szpitalu. A to by znaczyło…

Zerwałam się i zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju. Gdzieś żyje moja biologiczna mama i tata. Osoby, po których odziedziczyłam jasne włosy, smukłą sylwetkę i rozmaite cechy charakteru. Wychowali swoją córkę, niewysoką, ciemnowłosą, z dołeczkami w policzkach, takimi, jakie ma moja mama, kiedy się uśmiecha. Oni też pewnie zauważyli podobieństwo dziecka do którejś z dalszych kuzynek. Przy odrobinie dobrej woli wszystko da się wytłumaczyć.

Poczułam, że bardzo chcę ich odnaleźć, poznać, pobyć z nimi. Stłumiłam to uczucie, bo się przestraszyłam. Już raz zrobiłam głupstwo, grzebiąc w starej historii. O pewnych rzeczach lepiej nie wiedzieć, nie dochodzić prawdy, która rani. Minęło wiele lat. Zamienione niemowlęta stały się dorosłymi kobietami, nasi rodzice postarzeli się i nie należy im fundować takich wstrząsów.

Co powiem odnalezionej rodzinie? Przecież się nie znamy. Nie mamy wspólnych wspomnień, nie łączy nas żadna więź. Czyjś nierozważny gest, zamiana tasiemek, na których były napisane dane niemowlęcia, a które zdejmowano wówczas do kąpieli, zadecydowały o naszym życiu. To mama pielęgnowała mnie w chorobie, tata odrabiał ze mną lekcje, wznosząc się na szczyty cierpliwości, to oni są dziadkami mojej córki, którą, podobnie jak mnie, kochają nad życie. Nie mam innych rodziców.

Usiadłam zmęczona bezsensownym chodzeniem w kółko. Wyciągnęłam z paczki kolejnego papierosa i pstryknęłam zapalniczką. Zawahałam się, ale tylko przez moment. Przyłożyłam płomień do wyników z laboratorium. Papier zajął się ogniem, wrzuciłam dopalający się skrawek do popielniczki. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.

-->