Cieszę się, że mam syna. Chociaż on chyba nie jest zbyt szczęśliwy, że ma mnie. Od dawna nie utrzymujemy szczególnie bliskich kontaktów. Damian ożenił się w wieku 20 lat. I wiecie, co wymyślił? Że przeprowadzi się z żoną na wieś. W dodatku dość daleko od naszego miasta.
Na początku byłam zszokowana, ale potem dowiedziałam się, że Natalia jest w ciąży. Przekonali mnie, że dla dziecka lepsze jest świeże, wiejskie powietrze, niż asfalt i bloki w mieście. Może i tak, ale nie jestem tym zachwycona. Zwłaszcza po śmierci mojego męża.
Cały czas czuję się bardzo samotna. Nie mam, jak tam pojechać. Rzadko widuję swoją wnuczkę, tylko przez komputer, a z połączeniem różnie to bywa. Słabo widać, a na dodatek nie wiadomo, kiedy mają czas.
Minął rok, byli u mnie tylko dwa razy i cały czas tam siedzą. Powiedzieli, że mają ładny dom, dziecko jest cały czas na dworze. Synowej jest tam bardzo wygodnie.
Syn za to ciężko haruje.
Natalia siedzi na wychowawczym, ma ogródek, coś tam sobie sadzi, pieli. Ale Darek musi wyjść z domu o 6 rano. Pracuje w pobliskim miasteczku, kilka kilometrów od ich wioski. Odkąd zlikwidowali autobus, musi chodzić pieszo. Tak sobie żyją.
Więc kilka miesięcy później wybrałam się do nich. Postanowiłam im zrobić niespodziankę, ale sama byłam chyba bardziej zaskoczona. Moja synowa wcale nie ucieszyła się na mój widok. Chociaż dzieci ciągle mnie zapraszały i kazały przyjeżdżać, kiedy tylko zechcę, ale najwyraźniej chyba coś nie tak zrozumiałam.
Natalia coś mruknęła, coś jakby: dlaczego tak nagle postanowiłaś przyjechać? To było zamiast powitania. Widziałam, że na nic nie wystarcza jej czasu, więc zaproponowałam, że pomogę.
Ale odmówiła. Nie zaproponowała mi nawet filiżanki herbaty. Po tej wizycie jestem bardzo rozgoryczona. Czy zrobiłam coś złego?
Barbara, 44 lat