Moi rodzice mieli obchodzić rocznicę ślubu – trzydzieści lat razem. Oczywiście bardzo się wszyscy cieszyliśmy, a ja i mój mąż już zaczęliśmy wybierać prezent, ale wtedy zadzwoniła moja mama.
Jak się okazało, chciała, żebyśmy przenieśli uroczystość do naszego mieszkania, powiedziała, że tak będzie wygodniej. Nie do końca rozumiałam, z jakiego powodu miałoby to być wygodniejsze, ponieważ my, podobnie jak moi rodzice, mamy dwupokojowe mieszkanie. Wcale nie mamy więcej miejsca. Ale nie kłóciłam się z mamą, żeby nie zepsuć jej święta.
Ale na moje pytanie, kiedy mama przyjedzie przygotowywać jedzenie na przyjęcie, odpowiedziała, że nie ma czasu. I poprosiła, żebym wzięła kartkę i długopis, a ona podyktuje mi menu.
Cały następny dzień spędziliśmy z mężem na kupowaniu jedzenia w supermarketach, bo menu mamy było dość obszerne. Potem przez dwa dni bez odpoczynku gotowałam, piekłam, smażyłam, jednym słowem przygotowywałam stół dla siedemnastu osób, z których większości nie znałam. Mąż sprzątał i szukał krzeseł, żeby pomieścić wszystkich gości.
Postanowiliśmy nie kupować rodzicom prezentu, ponieważ wydaliśmy dużo pieniędzy na przyjęcie. Ani matka, ani ojciec nie zająknęli się ani słowem, że zwrócą nam chociaż część kosztów.
W wyznaczonym dniu rodzice przybyli prawie w tym samym czasie, co wszyscy goście. Mama siedziała obok mojego ojca u szczytu stołu i nawet nie pomyślała, że mogę potrzebować jej pomocy w kuchni. „Kelnerem” był mój mąż. Tego wieczoru byliśmy naprawdę zmęczeni, nie mieliśmy ani chwili odpoczynku. Goście siedzieli prawie do północy. Wtedy mój mąż jako jedyny trzeźwy kierowca odwiózł wszystkich do domu. Po powrocie pomagał mi sprzątać ze stołu, zmywać naczynia i zamiatać podłogę prawie do szóstej rano.
Rano byłam tak wyczerpana, że nie dałam rady nawet iść do pracy. Zadzwoniłam do kierownika i wzięłam dzień urlopu. Jeszcze się musiałam od niego nasłuchać.
Zmęczona i rozczarowana zadzwoniłam do mamy, żeby zapytać, czy podobało jej się przyjęcie. Miałam nadzieję, że przynajmniej podziękuje mi za to, że je zorganizowałam. Ale, jak się okazało, mojej mamie nie wszystko się podobało.
– Mięso było za twarde, – zaczęła, – pasztet przesolony, a o ciastach to już w ogóle nie wspomnę. Mogłaś mnie zapytać, jak to wszystko się robi.
Byłam oburzona.
– Więc może mogłaś przyjść i mi pomóc? – zapytałam.
– O, trzymajcie mnie, ludzie! – zaczęła krzyczeć moja matka. – Nie dała własnym rodzicom nic na rocznicę ślubu, a jeszcze pyskuje. A to mi się udała córeczka!
Siedziałam i płakałam. Jak się okazało, mama nie tylko nie doceniła moich wysiłków, ale jeszcze potrafiła mi robić wyrzuty, że nie kupiliśmy im prezentu. A ile pieniędzy, nie mówiąc już o wysiłku, włożyliśmy w zorganizowanie ich święta, to już się nie liczy, to dla niej nie jest prezent! Wszystkim raczej smakowały potrawy, niektóre panie prosiły mnie nawet o przepisy, ale moja mama musiała znaleźć coś, za co mogła mnie skrytykować.
Tego wieczoru poszliśmy z mężem do sklepu AGD i za ostatnie pieniądze kupiliśmy czajnik elektryczny. Potem zanieśliśmy go i wręczyliśmy rodzicom. Ale to była ostatnia rzecz, jaką dla nich zrobiliśmy. Nie widzę sensu, żeby pomagać ludziom, którzy i tak nie potrafią tego docenić!