Nie miałem lekkiego życia. Zdradzili mnie najbliżsi: siostra, żona, syn. Ale z jakiegoś powodu sami uważają się za pokrzywdzonych i uparcie pakują się z butami w moje życie.
Ożeniłem się dość wcześnie. W tym czasie pracowałem w dużym państwowym przedsiębiorstwie i miałem dobrą pensję. Dostałem z pracy trzypokojowe mieszkanie. Razem z żoną i synem co roku wyjeżdżałem na wakacje nad morze. A potem firma upadła i zostałem bez pracy. Przez długi czas chwytałem się różnych dorywczych zajęć. Moja żona, która była przyzwyczajona do życia w dostatku i sama nigdy nie pracowała, szybko znalazła sobie za mnie zastępstwo. Nie kłóciłem się z nią o mieszkanie ani nawet o samochód, bo to ona wychowywała naszego syna.
Przez cały czas, dopóki dziecko nie osiągnęło pełnoletności, sumiennie płaciłem alimenty, wysyłałem czasem jeszcze jakieś dodatkowe pieniądze żonie. Tylko, że ona nie pozwalała mi widywać się z moim własnym synem i nastawiła go przeciwko mnie. Powiedziała, że dla takiej bezwartościowej osoby jak ja nie ma miejsca w ich życiu. Mój syn nazywał ojcem swojego ojczyma.
Po rozwodzie przeprowadziłem się do rodziców, ale właściwie tam nie mieszkałem, bo przez trzy lata pracowałem w Niemczech. Na początku zbierałem szparagi i kalafiory, ale potem nauczyłem się języka i znalazłem lepszą pracę.
Mój ojciec nagle zachorował i zmarł, a niedługo po nim również moja mama. Nigdy nie myślałem, że tego dożyję, ale moja własna siostra, która do tej pory odwiedzała rodziców raz w roku i wcale im nie pomagała, zaczęła ze mną walczyć o dom po nich. Udało jej się nawet przekonać mamę, która z powodu żałoby nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi, żeby spisała testament na jej korzyść. Siostra miała żelazne argumenty. Ona nie ma własnego mieszkania, a ja tak. To moja wina, że zostawiłem wszystko byłej żonie. Powinienem teraz do niej iść i zażądać swojej części mieszkania.
„Rodzice nawet na tamtym świecie nie zaznają spokoju, jeżeli ja i moja siostra rzucimy się teraz sobie do gardeł z powodu ich domu,” – pomyślałem i odsunąłem się jak najdalej od tego wszystkiego: od mojej siostry, której oczy były zaślepione chciwością, od mojej byłej żony, która mnie zdradziła i od mojego syna, który mnie unikał.
Po długiej tułaczce w końcu znalazłem pracę u starszej samotnej pani we Włoszech. Dbałem o jej ogród, dokonywałem drobnych napraw w domu, wyprowadzałem na spacer cztery labradory. Oprócz mnie u tej pani pracowała też Anna, która dziwnym zbiegiem okoliczności pochodziła z tego samego miasta, co ja. Sama wychowywała córkę, która marzyła o tym, żeby studiować medycynę. Zarabiała na jej studia.
Praca nie była zbyt ciężka. Nasza gospodyni była nieco zrzędliwa, ale ogólnie dobry był z niej człowiek. Nie wykorzystywała swoich pracowników. Pracowaliśmy dla niej ponad dziesięć lat i przez ten czas zżyliśmy się i z nią, i ze sobą. Było nam bardzo przykro, gdy nasza staruszka odeszła. Kompletnym zaskoczeniem dla nas było to, że nasza ekscentryczna gospodyni w testamencie wymieniła sześcioro spadkobierców: cztery swoje psy oraz mnie i Annę. Nie wiem, jak labradory rozporządzały swoim spadkiem. Nie rozumiem dziwactw europejskich bogaczy. Anna i ja wróciliśmy do Polski. Chociaż większość majątku starej Włoszki trafiła do jej psów, każde z nas dostało też bardzo przyzwoitą kwotę. Dla prostych robotników to były ogromne pieniądze. Po prostu nie było sensu szukać kolejnej pracy.
Po powrocie do rodzinnego miasta kupiłem mieszkanie w prestiżowej dzielnicy, samochód elitarnej marki, dom na przedmieściach. Resztę pieniędzy wpłaciłem na konto. Same odsetki wystarczały na beztroskie życie.
Odwiedziłem siostrę, potem żonę i syna, ale ani tu, ani tam mnie nawet nie wpuścili. Wszystko się zmieniło, kiedy dowiedzieli się o moim mieszkaniu, domu, samochodzie i koncie. Plotki zazwyczaj szybko się rozchodzą. Teraz moje pieniądze nie dają im spokoju. Nie chcieli mnie widzieć ani znać, ale teraz bardzo zależy im na odnowieniu więzi rodzinnych i nachalnie interesują się tym, kto zostanie moim spadkobiercą.
Moja siostra ciągle do mnie dzwoni i szuka pretekstu do spotkania. To trzeba posprzątać na cmentarzu, to zamówić mszę za rodziców. Mogę to wszystko zrobić bez niej. Naprawdę nie chcę jej widzieć.
Żona rozwiodła się ze swoim drugim mężem i teraz opowiada mi o swoich dawnych uczuciach. Proponuje, żebyśmy zaczęli wszystko od nowa. Dobrze wiem, że kłamie.
Syn nawet zaczął nazywać mnie ojcem. Wiem, że takie zmiany nie są szczere. Kiedy wcześniej dawałem mu pieniądze, zawsze je przyjmował, ale nic więcej. Traktował mnie jak obcą osobę. A teraz, kiedy na horyzoncie pojawił się przyzwoity spadek, przypomniał sobie swoje synowskie uczucia.
Na próżno na coś liczą. Nic więcej ode mnie nie dostaną. Po pierwsze, nie wybieram się jeszcze na tamten świat. A po drugie cały swój majątek i pieniądze chcę zostawić córce Anny, z którą pracowaliśmy razem u starszej pani i nadal utrzymujemy ze sobą kontakt. Anna wychowała wspaniałą córkę, a co najważniejsze, wdzięczną. Szkoda, że ja tego nie mam. Niech będzie szczęśliwa i niech nigdy nie ma takich krewnych jak moi.