„Kiedy gdzieś byliśmy, Marcin płacił moją kartą, zresztą korzystał z niej na co dzień i tak się utarło, że to, co on zarabiał, szło na jego konto, a żyliśmy z moich pieniędzy. Tylko pierścionek z żałosnym brylantem kupił mi za swoje”.
– Nie zdążyliście się dobrze poznać, a już się chcecie rozwodzić? – pyta moja babcia; jest przerażona, próbuje coś tłumaczyć, ale nie słuchamy. Decyzja zapadła: rozwód!
Przed ślubem znaliśmy się krótko, zaledwie pół roku, choć tak naprawdę może miesiąc spędziliśmy razem. Marcin był na stażu za granicą, więc raz ja do niego pojechałam, raz on do mnie. Wtedy było jak w bajce…
Kiedy się poznaliśmy, oboje byliśmy w innych związkach. Ale wystarczył jeden taniec na weselu naszej wspólnej koleżanki, żebyśmy zrozumieli, że nie możemy bez siebie żyć.
To było jeszcze przed północą, a już nad ranem oboje wsiadaliśmy do samochodu, zostawiając naszych dotychczasowych partnerów i zaczynając nowe życie!
– Będzie skandal! – powiedziałam, a on się tylko roześmiał.
– Obchodzi cię to? – zapytał. – Ja mam gdzieś, co o mnie gadają. Sam decyduję o swoich sprawach.
– I co zdecydowałeś? – wiedziałam, jaka będzie odpowiedź, lecz nie spodziewałam się aż takiego szaleństwa. To naprawdę mnie zaskoczyło…
Pocałował mnie, a kiedy się wreszcie od siebie oderwaliśmy, on wyciągnął komórkę i zaproponował:
– Zrywamy? Kto pierwszy, ty czy ja?
– Ale jak? Przez telefon?
– Dlaczego nie? Szkoda czasu na ceregiele. Rozmowa czy SMS?
Byłam tak zaskoczona, że nie protestowałam. Wysłaliśmy dwie identyczne wiadomości: „Sorry, ale nie chcę kłamać. Jest ktoś inny. Wybacz i dziękuję za wspólny czas”. Dziś wiem, że to było chamskie.
No ale cóż, wtedy zrobiłabym wszystko, co zaproponował Marcin. Działałam jak w transie!
Mój były chłopak nie próbował mnie zatrzymywać. Taki miał charakter, że jak nie, to nie. Wyprowadził się z naszego wspólnie wynajmowanego mieszkania, robiąc miejsce Marcinowi.
Śmiałam się, że jeszcze po nim łóżko nie wystygło, a już w nie wskoczył inny narzeczony.
Gorzej poszło z dziewczyną Marcina choćby dlatego, że ona była z nim w ciąży. Piąty miesiąc dopiero, na tym weselu nic jeszcze nie było widać, bo ta Kaśka jest bardzo szczupła, ale jednak to był problem.
W Hiszpanii miał dla mnie bardzo mało czasu
Nachodziła nas, robiła awantury, chociaż Marcin jej obiecał, że uzna dzieciaka i będzie na niego płacił. Uważam, że zachował się w porządku, bo niejeden by się wypiął i uciekł. Więc byłam zła na tę pannę, że nie ma ambicji. Nie wiem, na co liczyła. Że Marcin do niej wróci? Wyraźnie powiedział, że to jest niewykonalne!
Jakiś czas później mój ukochany wyjechał najpierw do Belgii, a potem do Hiszpanii. Pożyczyłam mu trochę kasy, bo to, co miał, zostawił swojej byłej. Bardzo mi się podobało, że taki jest odpowiedzialny i dba o kobietę, nawet wtedy, gdy już z nią nie jest. Umówiliśmy się, że te pieniądze, to będzie mój wkład do wesela. Nie musiał mi ich zwracać…
Pochodzę z zamożnej rodziny. Ta kwota była wprawdzie niemała, ale dla nas to nic aż tak wielkiego, więc Marcin specjalnie nie protestował. Wiedział przecież, że wesele i tak wyprawią nam moi rodzice, więc parę tysięcy w tę czy tamtą stronę już teraz nie robiło różnicy.
Między nami ten temat nie istniał: kiedy gdzieś byliśmy, Marcin płacił moją kartą, zresztą korzystał z niej na co dzień i tak się utarło, że to, co on zarabiał, szło na jego konto, a żyliśmy z moich pieniędzy. Tylko pierścionek mi kupił za swoje…
– Z brylantem – powiedział i musiałam się bardzo pilnować, żeby nie wybuchnąć śmiechem, bo ten brylant był ledwo widoczny… maciupeńki, raczej okruszyna brylantowa wprawiona w liche złoto.
Ale co tam, liczył się gest, więc nosiłam pierścionek na serdecznym palcu, jakby miał ze dwa karaty! Teraz, kiedy się wszystko zawaliło, zastanawiam się, po co Marcin w ogóle się ze mną ożenił…
– Nie wiesz? – pyta moja przyjaciółka. – Jesteś taka głupia czy udajesz?
– O co ci chodzi? – złoszczę się.
– Pamiętasz, jak zapytałam, czy podpisujecie intercyzę? – drąży Marzena. – Co odpowiedziałaś?
– Że nie…
– No właśnie. On też to słyszał, więc słusznie wykombinował, że to, co twoje, po waszym ślubie będzie też jego! Opłacało mu się z tobą żenić.
– Dom jest mój, to moi rodzice go kupili. I wszystko, co tam jest!
– Owszem, ale po waszym ślubie, a nie przed… Wszystko jest wspólne!
Jak mogłam być taka naiwna i niczego nie zauważyć? Ale do samego końca Marcin wyglądał na zakochanego, nawet wtedy, gdy go odwiedziłam w tej Andaluzji, a on już był z inną: jak się potem okazało starszą od siebie wdową, właścicielką winnic i znanych winiarni. Była bajecznie bogata, ja przy niej to pikuś.
Marcin przyjął mnie w skromnym pokoiku hotelowym. Narzekał na drożyznę, więc mu zostawiłam to, co miałam na podróż, wiedząc, że rodzice i tak mnie wspomogą. Spędziliśmy cudowne trzy dni, niestety, prawie cały czas w hotelu.
Chciałam trochę pozwiedzać, jednak Marcin mi wytłumaczył, że następnym razem pooglądamy zabytki i okolicę, a teraz nie wypuści mnie z łóżka, bo tak się stęsknił. Upominki dla rodziny kupowałam też z własnych funduszy, już na lotnisku…
Marcin bardzo się śpieszył, aż nogami przebierał, żeby mnie wreszcie pożegnać. Mówił, że musi lecieć do pracy, bo ma surową szefową, i jak się spóźni, będzie awantura. Tak sobie dzisiaj myślę, może naiwnie, że chyba nie ze wszystkim kłamał… Z tą szefową na pewno nie.
Marcin wrócił do kraju, potem znowu wyjechał. Przez parę miesięcy kursował tu i tam, aż wreszcie dostałam SMS-a: „Sorry, ale nie chcę kłamać, jest ktoś inny…”. Widocznie miał opracowaną jedną wersję ostatecznej wiadomości i nie chciało mu się nic zmieniać.
No fakt, wszystko zostało kupione już po ślubie
Teraz ja walczyłam. Prosiłam o spotkanie, rozpaczałam, wydzwaniałam do niego… Nic nie pomagało. Prowadzenie naszej sprawy rozwodowej Marcin zlecił takiemu cwanemu adwokatowi, a ten tylko powtarzał: mój klient to, mój klient tamto. Ja go nic nie obchodziłam!
Ale nie to było najgorsze.
W absolutnej desperacji postanowiłam odszukać tę dziewczynę, która miała mieć z nim dziecko. Udało się. Mieszkała w ładnym M-3 kupionym jej przez Marcina. Płacił alimenty, przysyłał paczki, a ostatnio nawet zaproponował, że ściągnie ją z córką za granicę, bo ma na widoku niezły interes i zarobi spore pieniądze.
– Obiecał, że będziemy urządzeni na lata – powiedziała Kaśka, aż spuchnięta z dumy. – Kocha mnie i chce, żebyśmy znowu byli razem!
– Czyżby znowu miał zamiar wykolegować jakąś zamożną, zakochaną w nim babkę? – zapytałam. – Pani wie, że on tak działa? Właśnie ja jestem jego ofiarą.
– Jaką ofiarą? – roześmiała się kpiąco. – Niby pani nie wiedziała, w co się pakuje? Uprzedzałam, że zawsze będę w jego życiu, że się mnie tak łatwo nie pozbędziecie. Po godzinie wskoczyła mu pani do wyrka, a teraz ma pretensje. Do kogo?
– Marcin mnie kochał – zaprotestowałam. – Po prostu podstawiła mu się jakaś baba i zgłupiał!
– Zupełnie tak, jak pani! – nadal bezczelnie się śmiała. – Ale, tak na marginesie, muszę podziękować, bo dzięki pani pomocy ja i dziecko świetnie sobie żyjemy. Ptasiego mleka mi nie brakuje… Pani o tym wiedziała, czy Marcin panią tak dobrze zmanipulował? Och, on to potrafi. Prawdziwy mistrz z niego. Robi z kobietami, co chce!
Jestem w okropnej sytuacji. Moja rodzina nie zna całej prawdy. Babcia myśli, że się jeszcze pogodzimy, i że wystarczy, żebyśmy się lepiej poznali. Wstyd mi opowiadać o tym, jak koncertowo mnie oszukał, i że niestety, to w połowie moja wina. Jedynie przyjaciółka zna prawdę…
– Ty po prostu kupiłaś towar drugiej klasy – mówi. – Nie obejrzałaś, nie sprawdziłaś i teraz masz problem. Zwrócić nie możesz, bo na wybrakowane sztuki nie ma reklamacji!
– Więc co mam robić?
– Wyrzuć go w diabły! – mówi kategorycznie. – Z serca i z pamięci; pociechy z niego i tak nie będziesz miała, więc po co się męczyć?
– Sądzisz, że on już do mnie nie wróci? – pytam płaczliwie.
– Ani do ciebie, ani do tej, którą teraz oszukuje… Być może dla niego faktycznie liczy się tylko ta pierwsza? Może jest z nią w zmowie? Może to para cwaniaków w ten sposób zarabiających na życie. Ciesz się, że to się tylko tak skończyło!
– Ale tyle kasy poszło…
– Trudno. Za gapowe się płaci!