„Dzieci nie miały dla mnie czasu, bo byłam dla nich balastem. Gdy wygrałam w totka, przypomnieli sobie o starej matce”

„Żebrałam o ich zainteresowanie, wyczekiwałam odwiedzin. Prosiłam, by wpadali do mnie przynajmniej raz w miesiącu. Nic z tego. Zawsze się wykręcali. Na szczęście pewnego poranka coś we mnie pękło. Stanęłam przed lustrem, otarłam łzy i powiedziałam: dość!”.

Jeszcze niecały miesiąc temu moje życie było monotonne i trochę smutne. Byłam sześćdziesięciopięcioletnią emerytką od lat zmagającą się z problemami dnia codziennego. Samotnie, bo mąż zmarł, a syn, synowa i wnuczki zupełnie o mnie zapomnieli. Kiedyś, gdy Iwona i Malwina były małe, syn i synowa przyprowadzali je do mnie prawie codziennie. A wnuczki wprost mnie uwielbiały. Ale gdy dorosły, wszystko się zmieniło. Prawie zerwały ze mną kontakty.

Szkoda im było czasu na spotkanie ze starą babcią. Marcinowi i Edycie też. Nie byłam im już do niczego potrzebna. Owszem dzwonili do mnie od czasu do czasu, ale chyba tylko po to, żeby sprawdzić, czy jeszcze żyję. Widywaliśmy się bardzo rzadko, właściwie tylko z okazji rodzinnych uroczystości i w święta. I to też nie zawsze, bo czasem woleli wyjechać w góry, niż zasiąść ze mną przy wspólnym stole.

Postanowiłam więcej nie błagać o ich uwagę

Długo nie potrafiłam się z tym pogodzić. Żebrałam o ich zainteresowanie, wyczekiwałam odwiedzin. Prosiłam, by wpadali do mnie przynajmniej raz w miesiącu na niedzielny obiad. Nic z tego. Zawsze się wykręcali. „Pracujemy od świtu do nocy.” „Dziewczyny są zmęczone, bo mają dużo zajęć na uczelni”. „Chociaż w weekend chcemy posiedzieć w domu i odpocząć. Poza tym trzeba posprzątać, zrobić pranie… W tygodniu nie ma na to czasu” – słyszałam za każdym razem.

Czułam się coraz bardziej rozgoryczona. Niejedną noc przepłakałam… Na szczęście pewnego poranka coś we mnie pękło. Stanęłam przed lustrem, otarłam łzy i powiedziałam: dość! Postanowiłam, że nie będę już więcej zapraszać, błagać, namawiać. Nie było to łatwe, ale pogodziłam się z tym, że poza ukochanym kotem, Filemonem, do towarzystwa mam tylko przyjaciółkę Halinkę… Spędzałyśmy razem mnóstwo czasu. Oglądałyśmy seriale, chodziłyśmy na zakupy, a w ciepłe dni siadałyśmy przed blokiem na ławeczce i przyglądałyśmy się ludziom.

To ona namówiła mnie, bym zagrała w totka. Broniłam się, bo szkoda mi było nawet tych kilku złotych na jeden zakład. Wiadomo, jakie są te dzisiejsze emerytury. Jak się czynsz zapłaci i leki wykupi, to ledwie na chleb wystarcza albo i to nie… Ale Halinka uparła się jak osioł. Sama wysyłała kupony od lat i, co tu ukrywać, głównie topiła pieniądze, ale jej to nie zrażało.

„Kto nie gra, ten nie wygrywa” – stwierdziła, ciągnąc mnie do kolektury. Chciałam skreślić sama tych kilka cyfr  ale nie wzięłam ze sobą okularów. Puściłam więc na chybił trafił… Po powrocie do domu wsadziłam kupon do książki i prawie natychmiast o nim zapomniałam. Nie sądziłam, że cokolwiek trafię, więc nawet losowania w telewizji nie obejrzałam.

Następnego ranka wybrałam się po bułki i gazetę do osiedlowego sklepiku. W środku aż wrzało. Sąsiedzi namiętnie o czymś dyskutowali.

– A co tu takie poruszenie? Stało się coś? – byłam zdziwiona.

– To jeszcze pani nie słyszała? Ktoś na naszym osiedlu trafił główną wygraną w totka! Dwa miliony! Nawet jak podatek zabiorą to góra kasy! Milion osiemset tysięcy! – wyjaśniła sprzedawczyni.

– O! A wiadomo, kto jest tym szczęściarzem? – dopytywałam się.

– No właśnie nie… Ciekawe, czy się przyzna… – odparła.

Pogadałam jeszcze z sąsiadami przez chwilę i ruszyłam do domu. Wyjęłam kupon z książki, założyłam okulary na nos i bardziej dla świętego spokoju niż z wiary w wygraną zaczęłam porównywać cyfry z wynikami w gazecie…

To był szok. Gapiłam się oszołomiona na czarne cyferki i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Pięć razy sprawdzałam, czy się przypadkiem nie pomyliłam! I za każdym razem wychodziło mi, że nie. Okazało się, że tym szczęściarzem jestem ja! Dobrze, że leki na nadciśnienie wzięłam, bo bym chyba zawału dostała. Kwadrans na kanapie siedziałam, zanim serce przestało mi bić jak oszalałe. Tyle pieniędzy! Ponad tysiąc moich emerytur. Nigdy nie byłam za dobra z matematyki, ale udało mi się policzyć, że mogłabym za to żyć 90 lat!

Chciałam podzielić się swoją radością, ale…

Gdy już doszłam do siebie, zadzwoniłam do Halinki i powiedziałam, co się stało. Była u mnie w ciągu minuty. Widać było, że mi trochę zazdrości, bo minę miała skwaszoną, ale po chwili już się rozchmurzyła. Wycałowała mnie, pogratulowała…

– Tylko nie chwal się nikomu więcej wygraną. Zwłaszcza znajomym i rodzinie – wyszeptała.

– A to dlaczego? Przecież to okazja do świętowania! – krzyknęłam uradowana.

– Cicho! Nie ciesz się tak głośno, bo ktoś jeszcze usłyszy i doniesie gdzie nie potrzeba – zbeształa mnie, zamykając pośpiesznie okna. – Ludzie obsiądą cię jak sępy – prychnęła.

– Co ty opowiadasz? Ze znajomych to mam tylko ciebie. A Marcin, Edyta, Iwona i Malwina? Na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile razy byli u mnie w ciągu ostatnich kilku lat. Nie mają czasu na odwiedziny. Przecież wiesz, nieraz ci się skarżyłam – zrobiło mi się nagle smutno.

– Pamiętam, pamiętam… – machnęła ręką. – Ale teraz znajdą czas, możesz mi wierzyć! Opędzić się od nich nie będziesz mogła! Będą walić drzwiami i oknami i ani się nie obejrzysz, jak wyciągną z ciebie ostatnią złotówkę – upierała się.

– Tak myślisz?

– Nie myślę, tylko wiem. Bogatą babcię wszyscy kochają! Najpierw ochłoń, zastanów się, czego potrzebujesz, o czym marzysz, spełnij te marzenia zadbaj o siebie, a dopiero potem chwal się, że zostałaś milionerką. I dziel tym, co ewentualnie zostanie – odparła z mocą.

Myślałam o tym przez całą noc. I koniec końców postanowiłam skorzystać z rady Halinki. Pewnie powiecie, że to nieładnie z mojej strony, że powinnam powiedzieć o wygranej rodzinie. Może i tak, ale… Przypomniało mi się, jak traktowali mnie przez te wszystkie lata… Pomyślałam więc, że najpierw zadbam o siebie, zabezpieczę sobie spokojną starość, a dopiero potem pomyślę o nich. Halinka co prawda mówiła, że na moim miejscu nie dałaby im nawet złamanego grosza, ale ja mimo wszystko chciałam im pomóc, podzielić się pieniędzmi. Tyle że za jakiś czas…

Tak, jak postanowiłam, tak zrobiłam. Choć nie było to łatwe, trzymałam buzię na kłódkę. Ale niewiele to pomogło. Jak tylko pieniądze wpłynęły na moje konto, wszystko się wydało. Nawet nie zdążyłam dobrze pomyśleć, na co chciałabym je wydać.

A jednak moja przyjaciółka miała rację

Nigdy nie zapomnę tamtego popołudnia. Właśnie skończyłam gotować obiad, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. Myślałam, że to Halinka. Planowałyśmy, że zjemy razem, a potem pójdziemy na spacer. Ale nie. W progu stali: syn i synowa.

– O Matko najświętsza, stało się coś? – przestraszyłam się, bo nie pamiętałam już, kiedy widziałam ich ostatni raz.

– A stało się, stało… Poszczęściło się mamie i to jak! Szkoda tylko, że my się o tym od obcych dowiadujemy – odparł Marcin, pakując się do środka.

Zrobiło mi się gorąco.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – wzruszyłam ramionami.

– Niech mama nie robi takiej zaskoczonej miny. Mam koleżankę w banku, w którym mama ma konto. Powiedziała mi o wygranej. Ładny grosz mama trafiła – odezwała się Edyta.

– No, no, to chyba skargę będę musiała na tę twoją koleżankę złożyć. Bo z tego co wiem, to nie wolno jej opowiadać o finansach klientów – pokręciłam głową.

Synowa się zmieszała.

– No co też mama mówi! Ona to z dobrego serca zrobiła, żeby mama na jakichś oszustów nie trafiła. Różni się dzisiaj do drzwi dobijają i wyciągają kasę od naiwnych staruszków. Non stop o tym w gazetach piszą – zaczęła tłumaczyć.

– Dziękuję za troskę, poradzę sobie. Rzeczywiście jestem już stara, ale nie głupia. Nie dam się naciągnąć. Nigdy nie kupiłam żadnego kompletu supergarnków czy cudownej leczniczej lampy, chociaż byłam na kilku pokazach. Jak człowiek jest sam, to nawet taki pokaz jest dla niego rozrywką… W każdym razie uspokój koleżankę, na pewno nie dam się nabrać – udawałam, że wierzę w te bzdury.

– Tak? No to świetnie, bo bardzo się z Marcinem o mamę martwiliśmy. Nawet rozmawialiśmy ostatnio, że za rzadko się widujemy i postanowiliśmy wpaść – przymilała się fałszywie.

Powoli traciłam cierpliwość.

– Bardzo się cieszę, ale wiecie co…, przyszliście trochę nie w porę. Zaraz ma do mnie wpaść przyjaciółka… Wybieramy się na spacer – uśmiechnęłam się przepraszająco.

– Naprawdę? A myślałam, że sobie dłużej porozmawiamy – jęknęła synowa.

– To raczej niemożliwe. Gdybyście mnie uprzedzili o wizycie, tobym odwołała spotkanie. A teraz jest za późno… Pewnie siedzi już biedaczka w zatłoczonym autobusie i nawet jak zadzwonię, to nie usłyszy komórki – łgałam jak z nut, bo przecież Halinka mieszkała w sąsiedniej klatce.

– No dobrze, mamo, w takim razie będę się streszczał – wtrącił się syn.

– Mów śmiało… – zachęcałam go, chociaż dokładnie już wiedziałam, do czego zmierza.

– Cieszymy się, że wygrałaś mnóstwo pieniędzy, ale chcemy wiedzieć, ile z nich dostaniemy! Bo chyba zamierzasz się z nami podzielić, prawda? – wypalił.

– A uważasz, że powinnam? – spojrzałam mu w oczy.

– Pewnie, przecież jesteśmy twoją jedyną rodziną! Nikogo poza nami nie masz! – odparł zdziwiony, że w ogóle pytam o takie rzeczy.

– Naprawdę? Popatrz, a ja już o tym zupełnie zapomniałam. Ciekawe, dlaczego…? Może mi przypomnisz… – nie wytrzymałam.

– Oj, mamo, przestań. Wiem, do czego pijesz… Ale sama wiesz, jak to jest. Praca na okrągło, problemy, kredyty, dwie studentki na głowie… Czasem nie wiemy z Edytą, jak na to wszystko nastarczyć, zarobić, w co ręce włożyć. Ale teraz to się zmieni! Dzięki tobie staniemy na nogi, wyjdziemy z kłopotów, odżyjemy. I będziemy mieli więcej czasu na spotkania, życie rodzinne! Będzie tak, jak zawsze chciałaś – przekonywał mnie.

– O, to widzę, że macie już jakiś plan. Pewnie przez całą noc go układaliście. Chętnie posłucham… – jeszcze trzymałam nerwy na wodzy.

– No pewnie, że mamy! – odparł uradowany.

Był tak podekscytowany, że nawet nie zauważył mojego zdenerwowania. Przez następny kwadrans opowiadali mi jedno przez drugie, jak to dzięki moim pieniądzom spłacą kredyt mieszkaniowy, założą własną firmę, by wreszcie zacząć porządnie zarabiać, a nie wysługiwać się szefom krwiopijcom, kupią córkom kawalerki, bo przecież są już dorosłe i powinny iść na swoje, zmienią samochody, bo stare się sypią… Jak już wspominałam, nigdy nie byłam dobra z matematyki, ale dodałam dwa do dwóch, no i wyszło mi, że z tego miliona ośmiuset tysięcy nic nie zostanie.

– A dla mnie przeznaczyliście przypadkiem jakąś drobną sumkę? – zapytałam.

– Oczywiście! Całe sto tysięcy dla mamy zostanie albo nawet i więcej. To mnóstwo pieniędzy! Do końca życia mama nie wyda! – zapewniła mnie Edyta.

– Naprawdę aż tyle? Jesteście bardzo łaskawi – wycedziłam.

Nie muszę chyba mówić, co było potem. Wybuchłam. Wykrzyczałam im prosto w twarz wszystko, co leżało mi na sercu. Że byli dla mnie okrutni, że o mnie zapomnieli! A teraz bezczelnie domagają się pieniędzy! Pewnie doszłoby do totalnej awantury, ale przyszła Halinka. Na szczęście. Jak gdyby nigdy nic weszła do mieszkania i zapytała, czy jestem gotowa na spacer. Syn i jego żona wyszli jak niepyszni. Ale przez drzwi słyszałyśmy, jak Edyta krzyczała na Marcina, że powinien być bardziej stanowczy… Przyjaciółka spojrzała na mnie ze współczuciem.

– No to teraz zacznie się piekło. Zobaczysz, nie dadzą ci spokoju – westchnęła.

– Może, ale dziś nic nie jest w stanie mi już zepsuć humoru – uśmiechnęłam się.

Może to nie po chrześcijańsku, jednak cieszyłam się, że dałam synowi i synowej nauczkę. Halinka miała rację. Od tamtej pory przeżywam piekło. Syn i synowa dzwonią po kilka razy dziennie, przyjeżdżają. Sami, z wnuczkami. Proszą, przekonują, błagają. Ale ja pozostaję nieugięta. Przez to, że bez przerwy mnie nachodzą, nie miałam czasu spokojnie pomyśleć, co zrobić z wygraną. Na szczęście za kilka dni wyjeżdżam z przyjaciółką do ekskluzywnego prywatnego sanatorium nad morze. Mam nadzieję, że tam uda mi się wreszcie podumać i coś zaplanować. Czy uwzględnię w tych planach dzieci i wnuki? Sama nie wiem. Może tak, może nie…

-->