„Rozwiodłem się z żoną, gdy moja kochanka była w ciąży. Dzieci się mnie wyparły, nie przyszły nawet na chrzciny brata” (Część 2)

Część 2

Może chociaż na swoje śluby mnie zaproszą?

Ja z kolei nie mogłem się powstrzymać od zerkania w ich kierunku. Córka stała się piękną kobietą; syn w garniturze wydawał się bardzo dorosły. Poczułem, że bardzo ich kocham, że nie mogę dopuścić do tego, aby się ode mnie odwrócili. Przysiągłem sobie, że zrobię wszystko, aby naprawić relacje między nami. Dzieci zeznawały przeciwko mnie. Nie znalazły dla mnie żadnych okoliczności łagodzących. Skrajny egoista, manipulant, oszust, tchórz, zdrajca – takie określenia padły z ich ust.

Chyba wtedy, w sali rozpraw, po raz pierwszy do mnie dotarło, że coś tracę, może bezpowrotnie. Mimo to, gdzieś w głębi serca, tliła się nadzieja, że jeśli będę uporczywie walczył, uda mi się odzyskać ich miłość i szacunek. Kiedy urodził się mój kolejny syn, zawiadomiłem dzieci, wysłałem zdjęcie malucha, zaprosiłem je na chrzciny brata. Zero odzewu. Ta cisza zabolała mnie bardziej, niż się spodziewałem. Ale dopiero wypowiedź córki na jej Facebooku była dla mnie prawdziwym ciosem w serce.

Wszem i wobec oświadczyła, że nie ma ojca, że jestem dla niej jedynie osobnikiem o tym samym nazwisku, i że poza nim oraz genami nic nas z sobą nie łączy. Czytając ten wpis, skierowany do wszystkich wspólnych znajomych, poczułem się, jakbym publicznie dostał w twarz. Długo nie mogłem się otrząsnąć z siły nienawiści, jaka biła z wypowiedzi Natalii.

Moja królewna, dla której długo byłem wzorem mężczyzny, ojca, męża, człowieka, musiała się strasznie mną rozczarować. A gdy spadłem z piedestału, nie było już co zbierać. Straciłem ją – uderzyło mnie jak obuchem – już nigdy nie odbudujemy dawnej ciepłej relacji. Irma wydawała się zadowolona z takiego obrotu sprawy. Nie życzyła sobie żadnych powrotów do mojego poprzedniego życia, moje dzieci nic jej nie obchodziły, stanowiły wyłącznie przeszkodę w naszych stosunkach, odrywały mnie od naszych wspólnych synów.

Sytuacja zrobiła się nie do zniesienia. Moje starsze dzieci zapomniały, że mają ojca, a mnie nagle maniacko zaczęło na nich zależeć. Brakowało mi wspólnych wyjść z synem na piwo czy bilard, brakowało mi czułego podziwu, którym niegdyś darzyła mnie córka. Marzyłem o chwili, w której spotkamy się wszyscy we trójkę i usłyszę od nich, że mi przebaczyli.

Lata mijały, a ja nadal wysyłałem im życzenia na święta, urodziny, imieniny, choć nie miałem żadnej pewności, że dotrą. Dzieci mogły już zmienić adresy, telefony, skrzynki mailowe. Nigdy też nie otrzymałem żadnej wiadomości zwrotnej. Próbowałem się czegoś o nich dowiedzieć przez wspólnych z Marią znajomych, ale bezskutecznie. Ci, którzy opowiedzieli się po jej stronie, nie rozmawiali ze mną. A z tymi, którzy trzymali ze mną, ona się nie zadawała. Wyprowadziła się ze starego mieszkania, odeszła z pracy, nie miałem do niej, a przez to i do dzieci, żadnego dojścia. Na Facebooku też nic nie mogłem znaleźć, jakby wyparowali albo zmienili nazwiska.

Może z okazji ich ślubów się spotkamy – rozmyślałem w bezsenne noce. Przecież w taki dzień dzieci chcą mieć oboje rodziców przy sobie. Roiłem mrzonki, które rozwiały się pewnego dnia, gdy jadąc samochodem, przypadkowo zobaczyłem moją byłą żonę pchającą dziecięcy wózek. Zostałem dziadkiem! Ta myśl uderzyła mnie tak boleśnie, że na moment zabrakło mi tchu. Nikt mnie nie zawiadomił, nie wiem nawet, które z moich dzieci zostało rodzicem… Zadziałałem impulsywnie. Zjechałem na najbliższy parking, wysiadłem z samochodu i pogoniłem za Marią.

– Cześć! – złapałem ją za ramię. – Czyje to dziecko? – zapytałem, zaglądając do wózka.

Odwróciła się zaskoczona. Chwilę jakby mnie nie poznawała, ale zaraz jej zdumienie przerodziło się we wrogość.

– Czego chcesz? Daj mi spokój! – podniosła głos tak bardzo, że mijający nas przechodnie zatrzymywali się gotowi do interwencji. Nie chciałem skandalu, więc poprosiłem:

– Powiedz mi tylko, co u dzieci…

– Jesteś ciekawy, to sam ich zapytaj – odparła, choć musiała wiedzieć, że od lat się do mnie nie odzywają. – Nie zbliżaj się! – zareagowała histerycznie, kiedy ponownie pochyliłem się nad leżącym w wózku maleństwem.

Było ubrane na różowo, więc chyba dziewczynka. Podobna do malutkiej Natalii, te same ciemne, bystro patrzące oczka, te same wijące się loczki. Więcej nie zdążyłem zobaczyć, bo Maria szarpnęła wózek i ruszyła sprintem przed siebie. Nie goniłem jej, ludzie już i tak patrzyli nieufnie, podejrzliwie, jakby brali mnie za zboczeńca nagabującego kobietę z dzieckiem. Do domu wróciłem rozbity i z bólem głowy. Musiałem wyglądać fatalnie, bo Irma popatrzyła na mnie z niepokojem.

– Co się stało? Źle się czujesz?

Nie potrafiłem jej szczerze odpowiedzieć. Czułem, że nie zrozumie. W końcu to nie ona straciła dzieci, a tym samym i wnuki. Ona swoich synków miała cały czas przy sobie, kochali ją bezgranicznie. Nie mogła wiedzieć, ba, nawet sobie wyobrazić, jak to jest, gdy własne dzieci świadomie cię ignorują, izolują od swego życia, wręcz wyrzucają za jego nawias. Miałem nadzieję, że nigdy tego nie doświadczy. To było zbyt ciężkie, nawet jak dla mnie, twardego faceta.

Po spotkaniu z Marią i po moich pięćdziesiątych piątych urodzinach – bez śladu życzeń ze strony starszych dzieci – zrozumiałem, że przebaczenia nie będzie. Nie mam co czekać. Staram się skupić na tym, co jest. Żona, chłopcy, praca. Niby bardzo dużo, więc dlaczego ciągle czuję tęsknotę za tym, co utraciłem?

-->