„Po spotkaniu z Marią i po moich pięćdziesiątych piątych urodzinach – bez śladu życzeń ze strony starszych dzieci – zrozumiałem, że przebaczenia nie będzie. Zdradziłem ich matkę, a nie własne dzieci. Nie rozumiem dlaczego wykreślili mnie ze swojego życia”.
Mimo że nie mogłem narzekać na brak gości ani życzeń z okazji moich pięćdziesiątych piątych urodzin, czegoś mi brakowało. Co i rusz dyskretnie sprawdzałem komórkę, czy przypadkiem nie przyszedł SMS, mail albo chociaż lajk na Facebooku. Cokolwiek, co by świadczyło o tym, że któreś z dzieci pamięta, że wybaczyło…
Dziesięć lat temu zakochałem się jak wariat. Nie widziałem niczego ani nikogo poza Irmą. Dwadzieścia lat młodsza, wolna i też szaleńczo we mnie zakochana. To było takie ekscytujące, czułem się znowu młody, przystojny, pożądany. Oczywiście ukrywałem swój romans przed żoną i prawie już dorosłymi dziećmi. Wydawało mi się, że to możliwe, by starannie rozdzielać te dwie strefy. Z jednej strony uporządkowane życie z Marią, wyprane, wyprasowane i poukładane, domowe obiadki i rodzinna atmosfera, z drugiej – fascynujące, ukradkowe randki z Irmą i fantastyczny seks. Jakoś wtedy nie wybiegałem myślami w przyszłość, żyłem chwilą.
Wszystko się skomplikowało, gdy po jakimś roku Irma zaszła w ciążę. Zaczęła wtedy naciskać na sformalizowanie naszej relacji. W końcu postawiła mnie pod ścianą, a ja uległem. Wyprowadziłem się z domu i wystąpiłem o rozwód. Dla mojej rodziny to był szok. Na tyle potężny, że Maria wpadła w depresję, nawet łyknęła jakieś tabletki i wylądowała na OIOM-ie. Tłumiłem wyrzuty sumienia i pocieszałem się, że to rodzaj szantażu emocjonalnego, próba zwrócenia uwagi na swój ból i zrobienia ze mnie tego złego, sposób, bym wrócił do domu. Ale tak naprawdę ani Maria, ani nasze już odchowane dzieci nie potrzebowały mnie tak jak Irma i maleństwo w jej brzuchu. Otrząsną się i będzie dobrze. Z czasem wszystko się ułoży.
Tak sobie mówiłem, tak się łudziłem…
Starałem się rozmawiać z dziećmi jak dorosły z dorosłymi, jakoś im to wytłumaczyć, myślałem, że zrozumieją, w końcu same już wchodziły w wiek, w którym zawiera się pierwsze związki. Zaprosiłem syna na piwo i może niezbyt udolnie przedłożyłem swoje racje. Patrzył na mnie z autentyczną odrazą.
Jak na wroga.
– Teraz mi to mówisz? Bredzisz o miłości i odpowiedzialności, kiedy bękart w drodze? Nie uważasz, że już za późno? Sorry, ojciec, ale ja tego nie łykam. To nie był skok w bok, który drugi facet byłby w stanie zrozumieć. Ty miałeś regularny romans! Zdradzałeś mamę, oszukiwałeś nas wszystkich, skakałeś z jednego łóżka do drugiego, i pewnie do dziś nic byś nie powiedział, gdybyś nie zrobił tamtej brzucha. Nawet zabezpieczać się nie umiesz! Albo cwaniara złapała cię na najstarszy numer świata. Nie licz na moje zrozumienie. Nie po tym, jak mama… – podniósł się tak gwałtownie, że szklanka z piwem niebezpiecznie się zakołysała, i prawie wybiegł z pubu.
Powinienem bić mu brawo za lojalność, szczerość, ale potrafiłem myśleć tylko o tym, że skoro nie udało mi się z synem, to może trafię do córki. Moja królewna, z której byłem niesamowicie dumny, przebywała wtedy na wymianie studenckiej w Stanach, dlatego napisałem do niej długi mail. Zwierzałem się w nim, jaki wreszcie jestem szczęśliwy, pisałem, że wkrótce będzie mieć małego braciszka, i że w moim nowym domu zawsze będzie dla niej miejsce. Dołączyłem do listu zdjęcie Irmy. Liczyłem na to, że Natalia znajdzie z nią wspólny język, w końcu były prawie rówieśniczkami.
Długo czekałem na odpowiedź, a kiedy przyszła, zmroziła mnie swoim chłodnym sarkazmem. Natalia napisała, że brata to ona już ma, i to całkiem sporego, ma również matkę, której mało nie zabiłem, i to już wystarczy, by mnie wykreśliła ze swojego życia. Co mi chyba nie będzie przeszkadzać, skoro sam z własnej woli twierdzę, że dopiero teraz jestem naprawdę szczęśliwy. Szach i mat.
Zakończyła stwierdzeniem, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego, ani tym bardziej z kobietą, która zniszczyła jej rodzinę. Mimo takiej odpowiedzi wciąż jeszcze miałem nadzieję, że gdy oboje ochłoną, wszystko się poukłada. W końcu tyle się słyszy o szczęśliwych, choć rozbitych rodzinach, w których dzieci z pierwszego małżeństwa normalnie odwiedzają ojca i jego nową żonę, akceptują przyrodnie rodzeństwo.
Na korytarzu sądowym, gdzie zgromadziliśmy się, czekając na rozprawę rozwodową, przeżyłem kolejne rozczarowanie. Ani syn, ani córka, która specjalnie przyleciała zza oceanu, aby wesprzeć psychicznie matkę, nie podeszli do mnie, żeby choć się przywitać. Żadne nie skinęło bodaj zdawkowo głową. Kiedy spoglądali w moją stronę, omijali mnie wzrokiem, jakbym nagle stał się przezroczysty. Jakby mnie tam wcale nie było.