„Ojciec wyrzucił mnie z domu, kiedy urodziłam synka – owoc wakacyjnego romansu. Powiedział, że przynosi mu tylko wstyd” (Część 2)

Część 2

Antoś nigdy nie poznał dziadka

Nie był też w gospodarstwie. Czekaliśmy przed szpitalem. Damian pojawił się szybciej, niż się spodziewałam.

– Wskakujcie, ojciec nie może się was doczekać. W szpitalu mówił głównie o tobie.

– Akurat. Pewnie sobie przypomniał, że mnie nie wydziedziczył, jak obiecał.

– Jak myślał, że z nim krucho, przykazał mi, żebym cię godziwie spłacił. Powiedział, że jak skrewię, to wróci z tamtego świata i się ze mną rozprawi.

– Cały tata – uśmiechnęłam się.

– No widzisz. On cię kocha, tylko jest tak uparty, że w życiu tego na głos nie powie.

REKLAMA

Wjechaliśmy na podwórko, drzwi otworzyły się, wybiegła z nich mama.

– Dzieci kochane – przytuliła mnie i Antosia.

Damian stanął skromnie z boku.

– Gdzie ojciec? – spytałam.

– Ubiera się. Jak usłyszał samochód, odżył i wstał z łóżka.

– Bardzo z nim źle?

– Tak myśleliśmy, bo jakoś osłabł, ale to nie z choroby. Po mojemu gryzł się, że się z tobą nie pogodził, tylko o tobie mówił, chciał cię zabezpieczyć na przyszłość.

– Nagle zmienił co do mnie zdanie?

– Bądź dla niego dobra, wybacz staremu. Głupio zrobił, ale nie umiał się z tego wycofać. Znasz go, trudno jest mu się przełamać.

– Babciu, co tam jest? – znudzony Antoś pociągnął ją za spódnicę.

– Zwykła stajnia, kochanie.

– Mogę zobaczyć? – wyrwał się i pobiegł przodem.

Poszłam za nim.

Pierwszy raz od lat padliśmy sobie w objęcia

Para roboczych koni zerknęła na nas badawczo znad żłobów.

– Nie wiem, po co ojciec trzyma te darmozjady. Kiedyś obrabiały pole, ale teraz ciągnikiem jeżdżę, niepotrzebne są, a sprzedać ich nie pozwala. Jak przejmę gospodarkę, pozbędę się ich – powiedział Damian i wszedł za nami w półmrok pomieszczenia.

Antoś przemknął obok i przypadł do koni. Przyjęły go jak swojego, obwąchując kurteczkę i włosy.

– Co ci one zawadzają? – spytałam.

– Owies żrą, nastarczyć ciężko. Zabierze je handlarz, odsprzeda komuś albo pójdą na kotlety – powiedział Damian.

– Tyle lat pracowały, jesteś potworem.

– Nie bądź taka delikatna, siostra, mięso nie rodzi się w sklepie, tylko w oborze albo chlewni. A czasami w stajni. Lubisz kotleciki? No właśnie.

– Zostaw je, będę płaciła na ich utrzymanie, tyle, ile bierze pensjonat dla koni.

– Masz tyle kasy?

– Odliczysz sobie z przyszłej spłaty.

Od wrót dobiegł mnie śmiech. Ojciec!

– Nic się nie zmieniłaś, nie zapominasz języka w gębie. A twój chłopak to prawdziwy gospodarski syn. Ma rękę do koni – powiedział, przestępując próg.

Zawahałam się, a potem wpadłam w jego objęcia. Mocno mnie przygarnął.

– Ma na imię Antoś – szepnęłam, przytulając się do szorstkiego policzka taty.

– Przecież wiem – odpowiedział tym samym tonem.

– Jak już przestaniecie się ściskać i przypomnicie sobie o nas, będziemy wdzięczni.

Roześmiany Damian wydobył Antka spod konia i mocno trzymał go za rękę.

– To twój wnuk. Antoś, poznaj dziadka – przedstawiłam ich sobie.

– Jesteś mężem babci? – spytał rezolutnie mój syn.

– Babcia jest moją żoną – przyznał ojciec. – Pójdź tu, niech cię obejrzę.

Antek cofnął się i spojrzał na niego spode łba. Ojciec cicho się zaśmiał.

– Charakterny jesteś i podobny do mamy. To dobrze, nie dasz sobie w kaszę dmuchać. Lubisz konie?

– Tak – przytaknął z entuzjazmem Antoś. – Jak byłem mały, jeździłem na takim na biegunach.

– No to teraz pojeździsz na prawdziwym, nauczę cię.

– Kiedy? Teraz? Proszę!

– Teraz pójdziemy do domu, babcia czeka. Wrócimy tu później, tylko ty i ja. Zgoda?

– Taak!

– Fajny chłopak jesteś, wnuku.

– Ty też, dziadku – powiedział mały.

Mama na powitanie marnotrawnej córki suto zastawiła stół.

– Dobrze cię mieć z powrotem, córuś – mruknął niewyraźnie ojciec między jednym kęsem i drugim.

Uśmiechnęłam się do niego.

Stary, kochany uparciuch

Jak na niego to była cała przemowa.

– Co powiedziałeś? – spytałam przekornie.

– Słyszałaś.

– Nie słyszałam.

– Na pewno słyszałaś.

– W co się bawicie? Czy ja też mogę? – włączył się Antoś.

 Ech, nawet dziecko to zauważyło – powiedziała mama. – Oni tak zawsze, jak się zejdą, muszą się pokłócić, inaczej nie potrafią, ale jedno za drugie w ogień by skoczyło.

– Kto się kłóci? My? – zdziwił się ojciec. – Uchowaj Boże. My tylko rozmawiamy, prawda, córuś?

– Coś w tym sensie – przytaknęłam.

Było mi lekko na sercu, jakby spadł z niego kamień. Zbyt długo mnie tu nie było, miałam wiele do nadrobienia.

– Dobrze jest wrócić do domu, tato – powiedziałam.

 

-->