Część 2
Nie płakałam. Nie od razu
Dopiero kiedy wstałam, poszłam do naszej sypialni i wyciągnęłam spod poduszki T-shirt Mańka. Przytuliłam się do niego, naciągnęłam kołdrę na głowę i zaczęłam wyć. Nie byłam przygotowana na to, co się stało. Na zostanie 42-letnią wdową z trójką dzieci. I na życie bez Mańka. Dobrze zarabiam, radzę sobie z technologią, umiem sama zmienić koło.
Więc to nie tak, że jestem kobietą, która nie poradzi sobie w codziennym życiu bez wsparcia mężczyzny. Ale po prostu kochałam Mariusza bez pamięci. Był nie tylko moim mężem i ojcem moich dzieci, ale też po prostu moim najlepszym przyjacielem. Mieliśmy tyle wspólnych planów. Tych małych – obejrzeć razem najnowszy sezon „Peaky Blinders”, i tych wielkich – odwiedzić koło podbiegunowe czy przebiec maraton.
I nagle los to wszystko mi zabrał. Leżałam w naszym łóżku kilka godzin. Zostawiony w salonie telefon dzwonił wściekle, ale nie zwracałam na to uwagi. Już się ściemniało, kiedy przyszła Ewa.
– Kama, dzieci się martwią. Musisz z nimi porozmawiać. Do Maćka dzwoniła też mama Mańka, niepokoi się, bo ani on, ani ty nie odbieracie telefonów. Wstań, pomogę ci…
Ale nie mogłam się ruszyć. Bo wiedziałam, że jak powiem prawdę dzieciom i teściom, to odejście Mariusza stanie się faktem. I będę musiała stawić czoła życiu bez niego. Kolejnych godzin i dni za dobrze nie pamiętam. Maria i teść przyjechali następnego dnia. Uznałam, że teraz mogę wrócić do łóżka, naciągnąć kołdrę na głowę i już nigdy nie wychodzić. Przecież jest Maria. Wszystkim się zajmie.
Zajęła się. Akt zgonu, odebranie ciała. przewiezienie go do rodzinnej miejscowości, zorganizowanie pogrzebu… Nawet mi do głowy nie przyszło, że Maria cierpi tak samo jak ja. Tak byłam skupiona na moich uczuciach, na niesprawiedliwości, która mnie spotkała, że o niej i teściu w ogóle nie pomyślałam. A przecież oni stracili dziecko. Swojego syna, jedynaka…
Nie byłam też w stanie myśleć o dzieciach. Ich uczuciach. A nawet o tym, czy mają co jeść.
Po tygodniu pozwoliłam się wsadzić do samochodu i zawieźć na pogrzeb. Poszłam do kościoła, usiadłam na wskazanym krzesełku. Gdy szliśmy do grobu, Ola chciała mnie wziąć za rękę. Cofnęłam swoją. Po jej buzi popłynęły łzy. Na szczęści przytulił ją Maciek.
W czasie stypy poszłam do łazienki. Usiadłam na wannie i napisałam maila do Marii. „Nie dam rady się nimi zajmować. Potrzebują kogoś silnego. Nie mnie. Przepraszam. Powiedz im, że ich kocham”.
Wymknęłam się tylnymi drzwiami i wróciłam do domu.
– Kama, odłóż to, oszalałaś? – nagle na środku mojej łazienki wyrosła Maria.
Byłam już kompletnie pijana. Wszystko wirowało. Maria wyciągnęła mnie z wanny. Zawinęła w szlafrok i zaprowadziła do sypialni. Skuliłam się, ale kiedy Maria chciała wyjść, złapałam ją za rękę i jej nie puściłam.
– Przytul mnie – poprosiłam.
Rano Maria zrobiła kawę, śniadanie i zmusiła mnie, żeby wstała i przyszła do kuchni.
– Kama. Wiem, że cierpisz. I wiem, że masz wrażenie, że sobie z tym nie poradzisz. Rozumiem cię. Nie wiem, jak to możliwe, że ja żyję, a mój syn nie. Przecież tak nie powinno być. Ale życie toczy się dalej. Nie wierzymy w to dziś, pewnie jutro też nie uwierzymy. Ale może za pół roku, może za rok? Już nigdy nie będzie tak samo, ale jakoś będzie. Masz dzieci, masz nas, masz przyjaciół. Masz dla kogo żyć – Maria mówiła spokojnie, ale po policzkach ciekły jej łzy. – Dzieci mogą zostać u nas, i tak uczą się zdalnie. Zaraz wakacje. Przyjedź do nas, jak będziesz gotowa. Ale jest jeden warunek. Musisz z nimi porozmawiać. Zadzwoń do nich i sama im powiedz, jak bardzo je kochasz. I że musisz chwilę pobyć sama, ale na pewno niedługo znowu będziecie razem. Tylko tyle.
Zadzwoniłam na Skypie. To była bardzo trudna rozmowa. Ola cały czas płakała, Maciek siedział ze wzrokiem wbitym w podłogę, a Adaś ciągle pytał, gdzie jestem i kiedy przyjadę. Przez pierwsze trzy miesiące siedziałam na zwolnieniu lekarskim. I chodziłam na terapię – załatwiła ją Maria i co wieczór dzwoniła i się upewniała, czy na niej byłam.
Dzwoniła też rano i sprawdzała, czy wstałam, umyłam się i ubrałam. Trochę ją oszukiwałam. Po rozmowie z teściową (kazała mi włączać kamerę) rozbierałam się i wskakiwałam do łóżka. Wstawałam tylko na terapię. Zakupy robiła mi Ewa. Ale Marii o tym nie mówiłam. Zawsze miałam przyszykowaną anegdotkę z wizyty w warzywniaku czy spożywczym. I zmuszałam się, żeby zapytać, czy mogę porozmawiać z dziećmi. Maciek odmawiał, Adam pociągał nosem i pytał, kiedy przyjadę, a Ola opowiadała mi podekscytowana o nowych koleżankach z przedszkola.
Kocham moje dzieci. Kocham je nad życie. Ale rozmowy z nimi przez te pierwsze miesiące po śmierci męża były jak rozdrapywanie rany. Maciek ma oczy Mańka. Adam, jak tata, nie wymawia „r”. A Ola? Ola ma jego uśmiech, jego dołeczki w policzkach i jego rude loki.
Wróciłam do pracy. Na szczęście ciągle zdalnej. Po trzech dniach koledzy zaczęli mnie traktować normalnie. Dużo pracowałam, może nawet za dużo. Ale praca pomogła mi wrócić do normalności. I terapia. I oczywiście Maria i jej codzienne telefony, opowiadanie o kwiatach, które zaniosła na grób, o tym, co robiły dzieci, co podała na obiad. Maria bardzo liczyła, że do września się pozbieram. Że dzieci wrócą do domu i do swojej szkoły. Ale nie byłam gotowa.
− Nigdy już się do ciebie nie odezwę. Nienawidzę cię, nienawidzę! – Maciek nie mógł mi darować, że będzie musiał iść do wiejskiej szkoły. Adam myślał podobnie, choć wyrażał się bardziej oględnie. A Ola chyba już nawet za mną nie tęskniła.
– Mamuś, będę chodzić do klasy z Julką i Basią, ale super. Pa, muszę lecieć.
Bardzo chciałam pojechać do teściów i dzieci na Boże Narodzenie. Kupiłam prezenty i bilet na pociąg. Nie dałam rady. Szukając w szafie sukienki, natknęłam się na marynarkę Mariusza. Razem z nią i butelką wina zagrzebałam się w kołdrę. Nie dałam też rady w Wielkanoc. Zbliżała się rocznica śmierci Mańka. Żeby zasnąć, łykałam podwójne dawki leków. Nie miałam pojęcia, jak przetrwam ten dzień. Kupiłam trzy butelki wina. 2 kwietnia, jak tylko zrobiło się ciemno, wypiłam pierwszą. Ale zanim otworzyłam drugą, zrozumiałam, co muszę zrobić.
– Ewa, jesteś? – załomotałam do sąsiadki. – Piłaś? Nie? Zawieziesz mnie do teściów? Proszę… Muszę zobaczyć dzieci.
Ewa o nic nie pytała. Złapała kluczyki i poszłyśmy na parking. Z drogi napisałam SMS-a do Marii.
„Jadę do was. Będę koło 2 w nocy. Zostaw klucz pod wycieraczką”.
Maria oczywiście nie poszła spać. Wpadłam w jej ramiona i po prostu płakałyśmy razem przez kilka minut. A potem poszłam do pokoju dzieci i wślizgnęłam się do łóżka Oli. „Mamusia” – mruknęła przez sen i wtuliła się we mnie. Chyba zasnęłam. Obudziłam się, kiedy w łóżku zrobiło cię ciasno. To Adam wgramolił się nam pod kołdrę.
Na razie mieszkam u teściów
Nie nastawiałam budzika. Ale i tak obudziłam się o 8.23. Ola i Adam smacznie spali. Poszłam poszukać Maćka. Siedział w łóżku z komórką i coś oglądał. Usłyszałam głos Mańka. „Wszyscy patrzymy w kamerę i wołamy: mama jest super!”. Film z naszych ostatnich wakacji.
– Wiedziałem, że przyjedziesz – Maciek w ogóle nie wydawał się zaskoczony moją obecnością. A gdy go przytuliłam, wyszeptał: – Przepraszam za te głupoty, których ci nagadałem. Kocham cię.
Ustaliliśmy, że dzieci dokończą rok szkolny tutaj. Co dalej, zdecydujemy po wakacjach. Jak prawdziwa wdowa zaczęłam codziennie chodzić na cmentarz. Czyszczę grób, zmieniam kwiaty. I rozmawiam z Mańkiem. Opowiadam mu o wszystkim. Co widziałam w telewizji, o wojnie, o kryzysie. Oczywiście także o dzieciach. Te rozmowy to teraz moja terapia. Ciągle nie wiem, jak i kiedy odwdzięczę się Marii. Bo wiem, że żyję tylko dzięki niej. I dzięki niej mam ciągle rodzinę. Ale kiedyś na pewno to zrobię.