„Czy mąż nie miał świadomości konsekwencji? Bo jakoś mi się wierzyć nie chce, że świadomie skrzywdził mnie i syna. Z premedytacją sprawił, że teraz będę się szarpała z jego pierwszą żoną i włóczyła po sądach, w kółko zadając sobie pytanie, którą z nas bardziej kochał”.
Przez osiem lat byłam szczęśliwą mężatką i sądziłam, że tworzymy z moim mężem niezwykle udany związek. Uważam, że podstawą dobrego małżeństwa są szczerość i zaufanie. Trzeba rozmawiać o dosłownie wszystkim sprawach, szczególnie tych najtrudniejszych, a my naprawdę wiele ze sobą rozmawialiśmy. Także o pierwszym małżeństwie Romka, które rozpadło się, zanim mnie spotkał.
Swoją pierwszą żonę poznał jeszcze w Polsce. To była taka szalona, młodzieńcza miłość z czasów liceum.
– Sądziłem, że to będzie moja ukochana kobieta na całe życie, ale jak widzisz, los sprawił mi niespodziankę – mawiał szczerze Romek, nie ukrywając, że to właśnie Marzena podjęła decyzję o rozwodzie, nie on.
A wszystko przez emigrację.
– Byłem pewny, że spodoba jej się w Kanadzie. Przecież wiedziała doskonale, że tutaj miałem większe szanse na lepszą pracę. W Polsce, jeśli chciałbym utrzymać rodzinę na jakimś poziomie, mogłem co najwyżej wracać na wieś. A ja przecież od początku nie wiązałem swojej przyszłości z rolnictwem, mimo że moi rodzice mieli całkiem sporo ziemi, więc można było pomyśleć o uprawie czegoś z dotacjami z Unii Europejskiej. Ale co ja poradzę na to, że ukochałem sobie komputery i informatykę, a nie ziemię? Marzena zresztą także nie wyobrażała sobie życia na wsi, rozmawialiśmy o tym wiele razy. Podobnie jak o wyjeździe. Zgadzała się ze mną, że to rozsądne rozwiązanie. Pobraliśmy się już tutaj, ale nigdy nie poczuła się dobrze w Kanadzie i bardzo tęskniła za Polską. Moim zdaniem kompletnie wbrew zdrowemu rozsądkowi – dowiedziałam się od męża.
Postawiła mu ultimatum, a on… wybrał
No cóż, pewnie Marzena – jak to kobieta – patrzyła sercem. A poza tym nie znała języka, co na pewno nie ułatwiało jej adaptacji. Widziałam ją na kilku zdjęciach, które zachował sobie Romek. Była naprawdę bardzo ładna, lecz z relacji męża wynikało, że… niezbyt bystra. Siedziała w Kanadzie cztery lata i przez ten czas nie nauczyła się dobrze angielskiego! Podobno nawet specjalnie nie próbowała go szlifować, miała jakieś opory. A kiedy Romek podjął decyzję o przeprowadzeniu się do francuskiej części kraju, bo tam dostał dużo lepszą ofertę pracy, Marzena zwyczajnie się tego przestraszyła.
– Miała do mnie pretensje, że nie biorę pod uwagę jej potrzeb. Ale jak miałem niby je brać, skoro to ja utrzymywałem rodzinę, i to mój finansowy sukces był najważniejszy? Marzena nie była w stanie podjąć żadnej pracy. Cóż więc za różnica, czy byśmy mieszkali w części angielskiej Kanady, czy francuskiej, skoro i tak nigdzie nie potrafiła się dogadać? – pytał rozgorączkowany Romek, jakby biorąc mnie na świadka, że słusznie zrobił, jednak się przeprowadzając.
Milczałam dyplomatycznie. Czułam bowiem, że nawet po tylu latach mojego męża nadal boli porażka, jaką poniósł w pierwszym związku, i gdzieś tam w głębi serca nadal ma do pierwszej żony sentyment. A ja się w jakiś sposób cieszyłam z decyzji, którą wtedy podjął, bo gdyby został w Vancouver, to pewnie nigdy byśmy się nie spotkali.
Najbardziej jednak Romek przejmował się tym, że Marzena nie chciała mieć z nim dzieci.
– Namawiałem ją na to wiele razy… Myślałem, że macierzyństwo wypełniłoby pustkę w jej życiu. Wreszcie mogłaby się czymś zająć, zapomniałaby o obcym kraju i języku, a ja byłbym najszczęśliwszym tatą w Kanadzie. A Marzena w kółko powtarzała, że nie jest jeszcze gotowa na dziecko. Aż tu nagle pewnego dnia mi oświadczyła, że jednak chce wracać do Polski…
Jej decyzja spadła na Romka jak grom z jasnego nieba, bo – jak twierdził – nic nie wskazywało na to, że jest aż tak źle. Podobno wykrzyknął nawet: „Kochanie, jak ty to sobie wyobrażasz? Ja tutaj, a ty tam? Co to za małżeństwo, na dwóch kontynentach?”. Wtedy Marzena dała mu ultimatum: albo on wraca z nią, albo ona występuje o rozwód.
– Przyznam, że był taki moment, kiedy miałem zamiar wrócić do Polski – przyznał się Romek. – Wtedy naprawdę wydawało mi się, że bez niej sobie nie poradzę – ciągnął, patrząc na mnie z przepraszającym uśmiechem. – Jednak kiedy przemyślałem sobie całą sprawę, gdy uświadomiłem sobie czarno na białym, że zaprzepaszczę swoją szansę na karierę i naprawdę dostatnie życie, to… Powiedziałem żonie, że jednak zostaję w Kanadzie. Myślałem, że może mimo wszystko ją zatrzymam, ale nie. Marzena była konsekwentna. Rozwiedliśmy się. A w nagrodę poznałem ciebie – zakończył swoje zwierzenia Romek.
Ceniłam w moim mężu to, że nie wieszał psów na Marzenie. Nigdy nie usłyszałam o niej złego słowa, chociaż z wypowiedzi męża raz przebijała gorycz, a raz… miłość. Czasami nawet wydawało mi się, że Romek wini siebie za porażkę, jaką zakończył się jego pierwszy związek, bo wybrał dobrobyt w Kanadzie, a nie niepewność w Polsce. Czuł chyba, że zawiódł Marzenę.