Część 2
Nie wierzyłam własnym uszom
Wypasiony, wypoczęty krzyczał na swoją żonę, a ona cichutko i skrzętnie próbowała ogarnąć całą sytuację po to, żeby go zadowolić. Wzięła płaczącego brzdąca na ręce, drugiemu kazała trzymać się wózka i sama zaczęła wstawiać zgrzewki piwa do koszyka. Z trudem jednak nimi manewrowała, bo były ciężkie, a do tego mały znów zaczął płakać. Starsi, wyraźnie już znudzeni, zaczęli jeden przez drugiego dopytywać, kiedy wreszcie pójdą do domu. Zrobił się harmider.
– Cisza, do cholery! – wrzasnął na nich Kamil. – Bo będzie kara! Który pierwszy?
Dopadł do najstarszego syna i zaczął nim potrząsać, a ja wtedy… naprawdę nie wiem, co mi się stało. Nie mam pojęcia, skąd wzięła mi się taka odwaga i jakim cudem nie schowałam się za regałami, żeby tylko nie być na widoku i nie musieć na to patrzeć. Ja – normalnie bojąca się własnego cienia, lękliwa jak zając, płochliwa jak kuropatwa – nagle zamieniłam się w gdaczącą gniewnie kurę osłaniającą swoje pisklęta i idącą na przeciwnika z rozpostartymi skrzydłami.
Tak wrzeszczałam, że przybiegli ludzie z obsługi.
– Ty draniu! – krzyczałam. – Będziesz bił dzieci?! Spróbuj tylko!. Zaraz wzywam policję i oskarżę cię o przemoc w stosunku do kobiety i nieletnich! Jestem świadkiem, że im groziłeś, a na pewno znajdą się również inni, którzy to słyszeli. Mało tego; jestem przekonana, że kupujesz to piwsko, żeby leczyć kaca, bo śmierdzisz na odległość sfermentowanym alkoholem! – dodałam, choć nic od niego nie czułam i nie wiem, skąd mi się wziął taki pomysł, ale uznałam, że tak trzeba, żeby go dobić i wystraszyć. – Chcesz się z kimś bić albo kogoś obrażać słowem, to spróbuj ze mną, a tak dostaniesz, że do końca życia tego nie zapomnisz. To jak?!
Pamiętam jego wybałuszone oczy i głupią minę. Pamiętam również zdumienie Żakliny, która mnie oczywiście poznała i która wyraźnie nie wiedziała, jak się zachować. Pamiętam także pracownika ochrony, który kazał Kamilowi przejść do pomieszczenia służbowego, a Żaklinę zapytał, czy potrzebuje pomocy. Odpowiedział, że da sobie radę, tylko prosi o odnotowanie incydentu, bo to się może jej przydać.
– Chce pani, żebym wezwał patrol policji? – zapytał.
Długo milczała. Widać było, że walczy z sobą, ale w końcu powiedziała, że tak, chce tego, że ma dosyć i że chodzi jej głównie o dzieci.
– Czemu tylko o dzieci? – zapytałam.
Podeszłam bliżej i pomogłam jej uporządkować cały bałagan zakupowy w wózku. Zgrzewki z piwem odstawiłam, nie pytając, czy mi wolno, ale Żaklina nie zaprotestowała.
– Wyjmij jeszcze te napoje i fajki – dodała. – To nie są moje zakupy. Nie mam zamiaru za to płacić.
Wtedy poproszono mnie do pomieszczeń służbowych w celu złożenia zeznań, bo podjechał radiowóz. Zanim odeszłam, poprosiłam Żaklinę o jej numer telefonu.
– Mogę zadzwonić? – zapytałam. – Odbierzesz?
– Zadzwoń. Odbiorę – powiedziała.
– I dziękuję za pomoc. Jesteś niesamowita. W życiu bym nie pomyślała, że tak potrafisz…
– Ja też nie – uśmiechnęłam się. – Widocznie prawdą jest, że najmniej znamy samych siebie. A tak w ogóle masz cudne dzieciaki. Nie zmarnuj ich, bardzo cię proszę.
– I ich, i siebie – odpowiedziała. – Postaram się, chociaż to nie będzie łatwe, bo on mnie całkowicie zdominował i odciął od ludzi. Tak jest od lat. Nie wiem, czy sobie poradzę…
– Pomogę ci – obiecałam. – Na początek albo go wyrzuć z domu, albo weź dzieci i sama się wyprowadź. Masz gdzie?
– Chyba pod most. Nie mam!
– To się zabezpiecz. Zgłoś przemoc domową. Kamil to tchórz, widziałam, jak się skulił, kiedy na niego napadłam. Musi wiedzieć, że nie jest bezkarny. Inaczej was zniszczy…
Pomagam jej załatwiać sprawy
Oczywiście gdy opowiedziałam w domu o tym, co się stało, nikt mi nie wierzył.
– Ty? – pytali. – Ty?! Niemożliwe!
Dopiero gdy wszystko potwierdziła Żaklina, domownicy zaczęli na mnie patrzeć inaczej. Już się nie dziwili, że biegam z nią po różnych urzędach i instytucjach, śmiało wchodzę do gabinetów i rozmawiam z tymi, od których zależy bezpieczeństwo, a może nawet i los krzywdzonych kobiet i dzieci.
Byłam także w kurii, bo Żaklina ma ślub kościelny, a ponieważ jest wierząca i praktykująca, chciała się dowiedzieć, jaka będzie jej sytuacja w razie separacji lub rozwodu. Nie komentowałam i nie oceniałam jej problemów, bo każdy ma inne priorytety i nie należy na cudzy dramat lub kłopot patrzeć z własnej perspektywy.
Ja uważam, że jeśli ktoś przed ołtarzem przysięga drugiej osobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską, zobowiązuje się, że będzie dbał o drugą osobę, a potem bez przyczyny to wszystko niszczy i tapla w błocie, nie zasługuje na żadne względy. Ale nauka Kościoła mówi inaczej, więc ci, którzy za nią idą, muszą to rozsądzić we własnych sumieniach.
Żaklina ma trzech synów. Jeśli zostawi wszystko tak, jak jest teraz, to ryzykuje, że wyrosną oni na podobnych do swego tatusia drani i po latach innym kobietom zgotują podobny los. Choćby z tego powodu Żaklina powinna być twarda i nie pozwolić zniszczyć im charakterów i życia. Ale oczywiście ostateczny wybór należy do niej. Ja jej pomogę, na ile będę potrafiła, bo okazało się, że wcale nie jestem taka słaba i bezradna, jak wszyscy myśleli. Ostatnio Kubuś, najstarszy syn Żakliny, powiedział, że ze mną nie bałby się niczego, nawet stanąć oko w oko z wilkiem i tygrysem.
Powodzenia, Żaklina!
– Naprawdę myślisz, że dałabym sobie z nimi radę? – roześmiałam się
– Pewnie – odpowiedział. – Tak byś na nich nakrzyczała, że by się im wszystkiego odechciało. Ty, ciociu, jesteś odważna. Też chciałbym taki być.
– Tak naprawdę odważna jest twoja mama – wytłumaczyłam mu. – Ma na głowie cały dom, odpowiada za waszą trojkę, musi was wychować, wykształcić, zabezpieczyć waszą przyszłość i jeszcze pomyśleć o sobie, bo gdyby jej coś się stało, byłoby wam bardzo ciężko. Dlatego trzeba jej pomagać. Rozumiesz to?
Kuba powiedział, że rozumie. Faktycznie stara się być grzeczny, pilnuje braci, jest przemiłym, mądrym, wesołym i dobrym chłopcem Żaklina jest w separacji z Kamilem. Mieszkają oddzielnie, Kamil się wyprowadził do swoich rodziców, którzy mają dom i przyjęli do siebie syna. Żaklina mówi, że odpoczywa. Jeszcze nie wie, co dalej. Na razie poszła do pracy i jest zadowolona. Radzi sobie. Zaczęła się znowu uśmiechać. Mówi, że to dzięki mnie, ale to nieprawda.
Ja tylko trochę przypadkiem i na oślep pokazałam jej drogę. Resztę musi zrobić sama. Mam nadzieję, że jej się uda. Powodzenia, Żaklina!