„Mąż porzucił mnie i dzieci, wyczyścił konto, zostawił z długami. A na rozprawie rozwodowej wyglądał jak młody Bóg”

Zniknął w dniu, w którym wróciłam do pracy. Otworzyłam szafę. Po stronie Andrzeja – puste wieszaki… Spojrzałam na biurko. Nie było laptopa ani notesu. Wkrótce zadzwonili do mnie z banku. Rata kredytu nie wpłynęła, a nasze wspólne konto było puste.

Wiedziałam, że Andrzej nie miał wypadku. Z szafy zniknęły wszystkie jego ubrania, a z biurka laptop. Ale i tak poszłam na policję. Co z tego? Czułam, że to jest po prostu koniec i że ten człowiek, mąż i ojciec moich dzieci, okazał się draniem. Tylko nie wierzyłam, że aż takim.

– Mamusiu, czy tatuś już wrócił? – do sypialni głowę wsadził Jaś.

Zamknęłam szafę, żeby nie zobaczył, że połowa jest pusta.

– Nie, kochanie, mówiłam, jest w delegacji. Marsz do łóżka!

Kiedy za synem zamknęły się drzwi, wtuliłam twarz w poduszkę i płakałam do rana. Dobrze wiedziałam, co się stało. Zostałam porzucona.

Z Andrzejem byliśmy razem dwanaście lat

Ślub wzięliśmy po trzech latach znajomości – byłam już wtedy w ciąży. Ola ma dziś dziesięć lat. Zostałam z nią w domu, Andrzej mnie przekonał:

– Twoja pensja w tej fundacji nie pokryje pensji niani, to bez sensu oddawać dziecko komuś obcemu i do tego dopłacać.

Zanim wróciłam do pracy, okazało się, że jestem w drugiej ciąży. Jasiek urodził się kilka tygodni za wcześnie, ale był silny i zdrowy. W naszym dwupokojowym mieszkaniu zaczęło być nam ciasno. Wzięliśmy kredyt i przeprowadziliśmy się – dziewięćdziesiąt metrów i wielki taras. Andrzej zapewniał, że nas na to stać, bo właśnie dostał awans i podwyżkę.

Siedziałam w domu przez kolejne cztery lata. Nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu wrócę do pracy. W fundacji zapewniali mnie, że miejsce dla mnie się znajdzie. Andrzej coraz więcej pracował. Tłumaczył, że został szefem nowego projektu. I że to tylko chwilowe. Wierzyłam mu.

Nowe stanowisko oznaczało też częste wyjazdy, także w weekendy. W te krótkie momenty, kiedy miał czas dla dzieci, był wspaniałym tatą. Wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwą rodziną. Zniknął w dniu, w którym wróciłam do pracy. Odebrałam Olę ze szkoły i Jasia z przedszkola. Nie od razu zorientowałam się, że coś jest nie tak. Ale trudno.

Wstawiłam zupę na gaz i poszłam do sypialni się przebrać. Otworzyłam szafę. Po stronie Andrzeja – puste wieszaki… Spojrzałam na biurko. Nie było laptopa ani notesu. Nic na razie nie powiedziałam dzieciom. Dałam im obiad. Poprosiłam sąsiadkę, żeby z nimi posiedziała, a sama poszłam na policję.

Potem, siedząc na ławce w parku, obdzwaniałam szpitale. Rano zadzwoniłam do pracy męża.

– Pani Anno, pan Andrzej już u nas nie pracuje. Wczoraj był jego ostatni dzień w pracy. Nie powiedział, jakie ma plany.

Przez kolejne dni czekałam

Na jakąkolwiek wiadomość. Mogłam sobie wyobrazić, że tak po prostu zostawił mnie – bo pewnie znalazł sobie inną – ale dzieci? Przecież je kochał. Czy mógł tak po prostu przestać? Nie umiałam się z tym pogodzić. Na początku cały czas im wmawiałam, że tatuś musiał wyjechać, że wyjazd się przedłużył, że na pewno niedługo wróci.

– Mamusiu, powiedz prawdę. Tatuś nas zostawił – to Ola zmusiła mnie do tego, żebym powiedziała prawdę.

Że nie wiem, gdzie jest Andrzej, czy wróci i kiedy. Jasiek i tak nie zrozumiał tego, co powiedziałam.

– Ale w weekend już będzie, prawda? Bo chcę iść na rower – oświadczył zadowolony i poszedł się bawić.

Ola się do mnie przytuliła.

– Będzie dobrze, mamusiu.

Nie było. Miesiąc później zadzwonili do mnie z banku. Okazało się, że nie wpłynęła rata kredytu.

– Nie możemy się dodzwonić do pana Andrzeja. A pani jest drugim właścicielem. Bardzo proszę uregulować zaległość.

Zamarłam. Rata kredytu była większa niż połowa mojej pensji! A jeszcze czynsz, opłaty. Za co będziemy żyć? Pobiegłam do banku, w którym mieliśmy wspólne konto.

– Dobrze, że pani przyszła, bo mają państwo debet. Po ostatniej wypłacie wszystkich środków nie było z czego ściągnąć opłaty za konto.

Zrozumiałam, że muszę powiedzieć prawdę mamie. Kiedy w ostatnią niedzielę pytała, czy wpadniemy na obiad, wykręciłam się chorobą. Choć kilka razy proponowała, że odbierze dzieci albo wpadnie z nimi posiedzieć – odmawiałam.

– No wiedziałam, że coś jest nie tak, córeczko. Dziwnie się zachowywałaś. Nie wiem, dlaczego nie powiedziałaś od razu. Przecież bym ci pomogła!

Prawda była taka, że mama nigdy nie lubiła Andrzeja. Nawet jak zaszłam z Olą w ciążę, próbowała mi wybić z głowy małżeństwo z nim.

– On nie jest szczery, córeczko. Nie ufam mu – powtarzała.

Kiedy jednak został moim mężem i ojcem moich dzieci, mama odpuściła. Kilka miesięcy temu pół żartem, pół serio, wymusiłam na niej przyznanie, że nie miała racji. To dlatego jej nie powiedziałam. Było mi wstyd, że moja mama lepiej poznała się na Andrzeju niż ja. I że będę musiała przyznać, że powinnam jej posłuchać.

Mama na szczęście darowała sobie komentarze w stylu „a nie mówiłam”. Poszła do szuflady i wyjęła plik banknotów.

– Moje zaskórniaki. Bierz.

Zaczęłam udzielać korepetycji z angielskiego. Z pomocą mamy jakoś przez kolejny rok udało mi się wiązać koniec z końcem.

Andrzej odezwał się raz

Nie, nie zapytał, co u mnie czy u dzieci. Napisał SMS–a: „Nie próbuj nasyłać na mnie komorników. Nic nie wskórają”.

Tyle. Kiedy próbowałam zadzwonić na numer, z którego przyszła wiadomość, był już nieaktywny. Szarpałam się tak dwa lata. Bywały miesiące, że gdyby nie mama, nie miałabym co dać dzieciom na obiad. Gdzieś po drodze nawet Janek przestał już pytać o tatę. Ale od rodziców jego kolegów wiedziałam, że opowiada o nim zmyślone historie: że jest podróżnikiem, szpiegiem, astronautą.

Bywały dni, że nie mogłam sobie darować, że wybrałam moim dzieciom takiego ojca.

– Dorota, ty tak nie możesz dłużej żyć. Sprzedam dom po rodzicach, i tak nigdy tam nie jeździmy – wiedziałam, że dla mamy to trudna decyzja.

Obiecała kiedyś babci, że domu nie sprzeda. Wiedziałam, że dom jest sporo wart, na pewno starczyłoby na spłatę reszty kredytu. Ale próbowałam odwieźć mamę od tego pomysłu, nie chciałam, żeby dla mnie złamała słowo dane babci.

– To już postanowione, mam kupca. Jestem pewna, że babcia by zrozumiała.

Spłaciłam kredyt

Wreszcie mogłam zacząć normalnie żyć, mniej pracować. Zabrać dzieci i mamę na wspólne wakacje, kupić im komputer. Wtedy, nagle, odnalazł się Andrzej. Nie wiem, skąd dowiedział się, że kredyt spłacony. Może znał kogoś z banku?

– Oczywiście, będę płacił alimenty. A mieszkanie albo sprzedamy i się podzielimy pieniędzmi, albo mnie spłacisz.

Dwa dni płakałam z wściekłości i bezsilności. Aż w końcu postanowiłam działać. Pan Ryszard, detektyw, szybko ustalił, gdzie i z kim mieszka Andrzej.

– Pani mąż pracuje u przyszłego teścia. Od ponad dwóch lat. Prowadzą razem wielką hurtownię maszyn rolniczych. Pewnie jest zatrudniony na czarno, skoro komornikowi nie udało się ustalić, że ma jakieś dochody. Ale tam biedy nie ma. Wielki dom, dwa luksusowe auta. I domyślam się, dlaczego pani mężowi zależy na rozwodzie. Ta pani jest w zaawansowanej ciąży.

Zrobiło mi się słabo.

– Pociągnąłem za język sąsiadkę. Powiedziała, że Luiza uparła się, że dziecko ma urodzić się po ślubie…

To pan Ryszard przekonał mnie, żebym nie wierzyła w przyszłe alimenty. Polecił mi też adwokatkę. Joanna była dobra. Po miesiącu Andrzej zgodził się na wszystko.

Po moich sugestiach zapisaliśmy też w umowie, że Andrzej ma prawo widywać dzieci w co drugi weekend i zabierać je na dwutygodniowe wakacje. Na rozprawie rozwodowej zobaczyłam Andrzeja po raz pierwszy, odkąd odszedł. Świetnie wyglądał. Opalony, w drogich ciuchach. I ciągle taki przystojny.

Ścisnęło mnie w gardle

Musiałam wbić paznokcie w dłonie, żeby się nie popłakać. Ale nawet na mnie nie spojrzał. Nie zapytał o dzieci. Zaczęłam się zastanawiać, jak mogłam się tak pomylić. Pieniądze od Andrzeja wpłynęły na konto. Byłam pewna, że prędko się nie odezwie. Ale tydzień temu odebrałam telefon.

– Dzień dobry. Mówi Luiza, narzeczona Andrzeja. Pani Anna, prawda? W najbliższą sobotę bierzemy ślub. I pomyślałam, że byłoby wspaniale, gdyby Ola i Janek przyszli. Janek mógłby nieść obrączki… Byłoby uroczo. Zgodzi się pani? Andrzej na pewno się ucieszy, to ma być dla niego niespodzianka.

Zatkało mnie.

– Jezu. I jak pani to sobie wyobraża? – wycedziłam po chwili. – Że pójdę do moich dzieci i powiem im, że mają iść na ślub ojca, który nie odezwał się do nich od trzech lat? Nie zrobię tego. A pani, pani Luizo, życzę szczęścia. I gratuluję wyboru ojca dla swojego dziecka. Mam nadzieję, że nie będzie pani żałować tego, tak jak ja.

-->