„Mąż oświadczył mi, że ma romans i kazał się wynieść z domu. Chce w nim zamieszkać z ciężarną kochanką”

Co cię nie zabije, to cię wzmocni. To porzekadło kiedyś mnie irytowało. Aż doświadczyłam jego mądrości…

Przeżyliśmy z Tadeuszem ponad piętnaście lat razem. Byłam przekonana, że jesteśmy dobranym małżeństwem. Choć oczywiście zdarzały się nam sprzeczki i ciche dni, byliśmy szczęśliwą parą. Przeżyłam więc szok, gdy latem pewnego wieczoru mój mąż przy kolacji stwierdził, grzebiąc niemrawo widelcem w naleśniku:
– Muszę ci o czymś powiedzieć. Mam romans, będziemy musieli się rozwieść, bo Malwina jest w ciąży.
– Jaka Malwina? Zwariowałeś? To jakiś głupi żart?! – w pierwszej chwili omal nie parsknęłam śmiechem.
– Nie, mówię serio. Ale to nie wszystko. Chcemy zamieszkać tu, w tym domu. Tobie kupię kawalerkę i zostawię samochód. I będę pomagał finansowo Hani, dopóki się nie usamodzielni – ciągnął ponurym głosem, patrząc w okno.

Wystawił mnie za drzwi jak stary mebel

Nie wiem, jak przeżyłam kolejne tygodnie. Nie wyobrażałam sobie życia ani bez Tadeusza, ani bez naszego domu na nowym osiedlu pod miastem. Niestety, mój były nie miał dla mnie litości. Nie ukrywał, że ciężarna kochanka jest dla niego najważniejsza na świecie.
To ona została nową panią domu, a ja musiałam wyprowadzić się do ciasnej, ciemnej, przygnębiającej kawalerki.
Rozwód dostaliśmy szybko, bo nie miałam siły opowiadać w sądzie ze szczegółami o naszych sprawach. Byłam zbyt honorowa i rozżalona, aby walczyć z nim o sprawiedliwy podział majątku.
Długo nie mogłam pogodzić się z tym, że Tadeusz zostawił mnie dla swojej młodej, ślicznej sekretarki. Czułam się jak zużyty sprzęt, który można zastąpić nowszym modelem. Z tego wszystkiego wylądowałam na zwolnieniu lekarskim.

Prawie nie wychodziłam spod kołdry. Łykałam dziesiątki tabletek uspokajających i nasennych. Najgorsze jednak było to, że z nikim właściwie nie mogłam o wszystkim szczerze porozmawiać. Dawne przyjaciółki przestały mieć dla mnie czas. A Hania, nasza jedyna, dorosła już córka, studiowała w innym mieście, miała swoje życie i nie chciała się mieszać w sprawy rodziców.

Pozostała mi tylko Teresa. Była naszą sąsiadką, gdy mieszkałam z Tadeuszem.
– Jak w ogóle jedna kobieta może zrobić drugiej takie świństwo! – oburzyła się nieco naiwnie, gdy jej się zwierzyłam.
– A on? Czy on do reszty zwariował?
– Jak ja mam teraz żyć? – spytałam.
– Dzisiaj wydaje ci się, że nigdy się nie otrząśniesz, ale czas naprawdę leczy rany – odparła. – Masz przecież pracę, którą lubisz, znajomych, zainteresowania. A miłość też jeszcze spotkasz.

Teresa jest mądrą kobietą i zawsze ją lubiłam. Nasze kontakty nieco osłabły, bo nowe mieszkanie miałam na drugim końcu miasta. Dawne osiedle omijałam z daleka. Nie mogłam patrzeć na swój dawny dom, wolałam więc go nie widzieć, a tym samym Teresy.
Życie toczyło się dalej. Wzięłam dodatkowe pół etatu, żeby ciągle mieć zajęcie. W wolnym czasie jeździłam tu i tam

i robiłam zdjęcia.

Starałam się nie myśleć o przeszłości, chociaż było to bardzo trudne. Czułam żal i płakać mi się chciało, gdy pomyślałam, że Tadeusz ma nową rodzinę i jest szczęśliwy u boku swojej nowej, młodej, pięknej żony i nowego potomka…

Chciałam zapomnieć. A to pływanie – przy okazji

Marka poznałam na basenie. Wykupiłam karnet na pływalnię, w której był ratownikiem i trenerem. Powiedziałam mu, że chciałabym wzmocnić mięśnie kręgosłupa, bo ostatnio strasznie bolały mnie plecy. I dodałam nieśmiało:
– Marzę też, żeby nauczyć się pływać, ale nie wiem, na to już nie jest za późno.
– Nigdy na nic nie jest za późno – odparł filozoficznie. – Mogę się założyć, że już po kilku treningach będzie pani pływać jak ryba – zapewnił mnie zdecydowanym tonem.

– Niech pan się nie zakłada, bo ja idę na dno jak kłoda – zażartowałam.
Kilka tygodni później Marek zaprosił mnie na kawę i tak zaczęliśmy się spotykać. Raz na basenie, innym razem w kawiarni, a potem w kinie i w naszych mieszkaniach… Po dwóch miesiącach Marek wyznawał mi miłość i od razu zaczął planować naszą wspólną przyszłość. Ja jednak bałam się mu zaufać.
Przełomowym wydarzeniem były urodziny mojej dawnej sąsiadki Teresy.
– To nie jest dobry pomysł, żebym jechała na tę imprezę. Odwiedzę cię następnego dnia, pogadamy sobie spokojnie – starałam się ją zbyć, gdy zadzwoniła do mnie z zaproszeniem.
– Nie chcę słyszeć żadnych wymówek! A poza tym muszę poznać twojego faceta – nalegała.
– Ale tam pewnie zajrzy Tadek z tą swoją lalką… – jęknęłam zrozpaczona.
– Kochana, przyjedź i zabierz Marka. Pokażesz temu pajacowi, że jesteś szczęśliwa. I uwierz mi, nie pożałujesz – zapowiedziała Teresa z przekonaniem.

„Może rzeczywiście czas już zmierzyć się z demonami przeszłości?” – myślałam, przeglądając zawartość szafy.
W listopadowy wieczór włożyłam małą czarną, rozpuściłam włosy i zrobiłam delikatny makijaż. Marek, gdy po mnie przyjechał, stwierdził z zachwytem:
– Wyglądasz jak bogini!

Podjechaliśmy pod dom Teresy jego autem. Z żalem spojrzałam przez ogrodzenie na willę z czerwonym dachem.
– Tam kiedyś mieszkałam – szepnęłam do Marka.
– Jeśli chcesz, to mogę kupić dla nas podobny dom – usłyszałam i poczułam, jak Marek otacza mnie ramieniem.
Temat naszej wspólnej przyszłości nie był bezpieczny, więc szybko zaciągnęłam Marka na urodziny.
Tego wieczoru Tadeusz siedział z drugiej strony stołu i co chwilę zerkał na mnie z zaciekawieniem. „Szybko posiwiał” – po-
myślałam. W ogóle był jakiś inny. Coś się zmieniło w jego wzroku. Nie patrzył na nikogo z wyższością, jak to kiedyś miał w zwyczaju.

Właściwie ma, na co zasłużył

W kuchni Teresa szepnęła mi, że mój eks już nie jest dumnym dyrektorem. W jego firmie z powodu kryzysu była redukcja etatów i on stracił kierownicze stanowisko. Biedny Tadek! Najbardziej jednak zdumiałam się na widok Malwiny.
– O matko! Ona jest grubsza ode mnie! A ta jej fryzura! – wyszeptałam jubilatce.
– Ona w ogóle do pięt ci nie dorasta – uśmiechnęła się Teresa. – Teraz jest gospodynią domową i pełnoetatową mamuśką.

I nagle tam, przy stole, przestałam rozpaczać nad utraconą miłością i wygodnym życiem przy mężu.
– Wiesz co? – powiedziałam do Teresy. – Dobrze mu tak, ma to, na co sobie zasłużył.
– Mówiłam ci, że musisz koniecznie przyjść na moje urodziny – roześmiała się.
A ja podeszłam do Marka i go przy wszystkich pocałowałam. Pierwszy raz od rozstania z Tadeuszem niemal fizycznie poczułam, jak ciężar żałoby po tamtym związku spada mi z ramion. Znów mogłam być szczęśliwa.
Tamtej nocy kochaliśmy się wyjątkowo namiętnie. A rano spytałam:
– Wspomniałeś o kupnie domu, wybierzemy się do biura nieruchomości?
– Nareszcie! Dobrze, że jestem cierpliwy – uśmiechnął się Marek.

-->