„Po śmierci żony długo nie mogłem się pozbierać. Byłem pewien, że już nigdy nie spojrzę na inną kobietę. Do czasu… Boję się jednak, że małżeństwo z taką młodą, a na dodatek biedną dziewczyną to spore ryzyko…”.
Ku mojej radości – nie odmówiła. Ani tamtego dnia, ani następnego. Im lepiej ją poznawałem, tym mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że chcę z nią spędzić resztę życia. – Oczywiście, że wyjdę za ciebie – powiedziała wzruszona, gdy wręczyłem jej pierścionek zaręczynowy.
Po ślubie poprosiłem Marikę, by zrezygnowała z pracy. Była sprzedawczynią w butiku z ubraniami, zarabiała grosze. Tymczasem ja miałem świetnie prosperującą firmę, stać mnie było na utrzymanie rodziny. Zgodziła się po długich dyskusjach. Od tamtej pory zajęła się prowadzeniem domu. Była oddaną, czułą i kochającą żoną. Dziękowałem losowi, że ją postawił na mojej drodze. Pół roku po ślubie postanowiłem spotkać się z kolegami.
Dawno się nie widzieliśmy, bo każdą wolną chwilę spędzałem z Mariką, ale akurat wtedy wyjechała na dwa dni odwiedzić chorą ciocię. Doszedłem do wniosku, że to świetna okazja, aby odświeżyć dawne znajomości. Szczególnie że koledzy coraz częściej dogryzali mi przez telefon, że trafiłem pod pantofel.
Umówiliśmy się w pubie. Na początku wszystko wyglądało tak jak dawniej. Wypiliśmy po kilka piw, pogadaliśmy o interesach, omówiliśmy wyniki meczów w piłce nożnej.
– No dobra. A jak tam twoja młoda żonka? Dobrze się sprawuje? – zmienił nagle temat Stefan.
– Doskonale – odparłem na odczepnego. Nie miałam ochoty rozmawiać z nim o swoim małżeństwie. – Pytam, bo ostatnio gadaliśmy z chłopakami o tobie i Marice. I doszliśmy do wniosku, że jesteś bardzo odważny – ciągnął Stefan niezrażony.
– Tak? A niby dlaczego?
– Bo małżeństwo z taką młodą, a na dodatek biedną dziewczyną to spore ryzyko. Nie pomyślałeś, że wyszła za ciebie dla pieniędzy? – wypalił znienacka.
– Słucham?
– No sam zobacz. Bez ciebie była nikim, zwykłą sprzedawczynią. A teraz jest wielką panią w pięknej willi, a ty dajesz jej wszystko, co sobie zamarzy… – zawiesił głos.
– Zwariowałeś? Marika mnie kocha! – zdenerwowałem się.
– Jesteś pewien? Kto wie, co jej tam po głowie chodzi. Może ma na boku jakiegoś młodego kolesia i tylko czeka, żebyś się przekręcił na zawał. A wtedy wszystko jej. Pieniądze, firma, samochody… Żyć nie umierać…
– O czym ty, do cholery, mówisz?! – ledwie trzymałem nerwy na wodzy.
– Nie gniewaj się, stary… Może faktycznie to porządna dziewczyna. Ale na wszelki wypadek powinieneś ją mieć na oku. Strzeżonego pan Bóg strzeże – zarechotał.
Zauważyłem wtedy, że pozostali koledzy też uśmiechają się pod nosem znacząco. Potwornie mnie to wkurzyło. Zerwałem się z krzesła jak oparzony. – Wiecie, co myślę? Że mi zazdrościcie. Ja mam młodą, piękną, czułą i dobrą żonę, a na was czekają stare i marudne jędze – wycedziłem i wyszedłem z pubu. Po powrocie do domu długo nie mogłem zasnąć. Słowa Stefana nie dawały mi spokoju. „A jeśli on ma rację? Kobiety przecież świetnie potrafią udawać” – tłukło mi się po głowie.
Próbowałem odpędzić tę myśl, ale wracała jak natrętna much
Przez kolejne dni bacznie obserwowałem żonę, ale nie zauważyłem niczego podejrzanego. Jak zwykle czekała na mnie z kolacją, była opiekuńcza i czuła. Wcale mnie to jednak nie uspokoiło. Przecież wychodziłem z domu rano i wracałem wieczorem. Nie miałem pojęcia, co ona robi przez cały dzień. Tak mnie to męczyło, że postanowiłem wynająć prywatne biuro detektywistyczne.
Tylko w ten sposób mogłem się przekonać, czy moja żona jest mi rzeczywiście wierna. Przez następny miesiąc detektyw chodził za Mariką krok w krok. Ale też niczego podejrzanego nie zauważył. Gdy mówiła mi, że idzie do fryzjera, faktycznie tam szła; gdy wybierała się na babskie ploteczki, spotykała się z dziewczynami. I tak dalej. – Wygląda na to, że żona nie ma nikogo na boku. Gdyby miała, na pewno już by się z czymś zdradziła – stwierdził szef biura, gdy przyszedłem do niego na rozmowę. – Cieszę się. Ale na wszelki wypadek pochodźcie za nią jeszcze przez tydzień. Chcę mieć stuprocentową pewność – odparłem.
Gdybym już wtedy odwołał zlecenie, może obyłoby się bez kłopotów. A tak… Było to trzy dni po mojej wizycie u detektywów. Wróciłem do domu wcześniej i zapowiedziałem Marice, że jedziemy na zakupy. Właśnie miałem zamykać drzwi wejściowe, gdy nagle chwyciła mnie za ramię.
– O Boże, on tu znowu jest! – wyszeptała i wciągnęła mnie z powrotem do domu.
– Kto? – zdziwiłem się.
– Ten facet!
– Jaki facet? – ciągle nie rozumiałam.
– Nie wiem. Nie znam go. Wdziałam go kilka razy. I to nie tylko przed domem, ale i przed salonem fryzjerskim, i przed sklepem… Nic ci nie mówiłam, bo uznałam, że to przypadek, ale teraz myślę, że on mnie śledzi. Może chce mnie porwać dla okupu?! Podprowadziłem ją do okna.
– Gdzie on jest?
– O tam! Schował się za tym grubym drzewem. Sam zobacz! – wskazała kierunek.
Wytężyłem wzrok. Za pniem rzeczywiście czaił się jakiś facet. Rozpoznałem w nim… wynajętego przeze mnie detektywa.
– E tam, to pewnie nic takiego. Zwykły przechodzień – machnąłem ręką.
– Wcale nie! Mówię ci, że za mną chodzi! Dzwonię na policję. Niech go sprawdzą! – wykrzyknęła żona i chwyciła za komórkę.
Nogi się pode mną ugięły. Gorączkowo zastanawiałem się, co robić. Wiedziałem, że jeśli przyjedzie patrol i zacznie przepytywać faceta, to Marika prawdopodobnie dowie się, że kazałem ją śledzić. A wtedy… Bałem się nawet pomyśleć, co się wtedy stanie. Zawsze mi mówiła, że w małżeństwie, oprócz miłości, liczy się wzajemne zaufanie… Wyrwałem jej komórkę z ręki.
– Zostaw, sensacja nam niepotrzebna. Po co sąsiedzi mają widzieć radiowóz przed naszym domem. Sam to załatwię.
– Ty? Ale… – próbowała protestować.
– Żadnego ale. Siedź tu i czekaj – uciąłem.
– Błagam cię, tylko uważaj na siebie – wyszeptała przerażona.
– Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Poradzę sobie. Tylko nigdzie nie dzwoń!
Rozmowa z detektywem nie była długa. W kilku dobitnych zdaniach powiedziałam mu, co myślę o jego profesjonalizmie. I zapowiedziałem, że nie zapłacę ani złotówki.
– Przepraszam, pańska żona jest bardzo spostrzegawcza, jeszcze nigdy mi się nie zdarzyła taka wpadka – tłumaczył się.
– Dobrze już, dobrze – przerwałem mu.
– Lepiej niech pan szybko wymyśli, jak mam się z tego wyplątać. Bo jak żona pozna prawdę, to mi nie daruje… Zastanawiał się przez chwilę.
– Wiem. Niech mi pan przywali. Normalnie, pięścią w twarz – powiedział.
– Słucham? – nie dowierzałem.
– O jejku, powie pan, że jestem jej cichym wielbicielem. I że zrobił pan ze mną porządek. Nie dość, że sprawa się nie wyda, to jeszcze trochę punktów pan u żony złapie…
– Serio?
– Jak najbardziej. No już!
Zatem mu przywaliłem. W sam środek nosa. Zachwiał się na nogach, a potem padł jak nieżywy.
– Żebym cię tu więcej nie widział! – wrzasnąłem efektownie, a potem odwróciłem się na pięcie i wróciłem do domu. Marika czekała na mnie w holu.
– Wszystko widziałam! Kto to był?
– A taki jeden. Zakochał się w tobie i chciał cię zaprosić na randkę. Ale wybiłem mu to z głowy – rzuciłem od niechcenia. Spojrzała na mnie z uwielbieniem.
– Mój rycerzu… Chodź, sprawdzę, czy nie masz żadnych ran – wyszeptała i pociągnęła mnie w stronę sypialni. Pomyślałem, że jednak zapłacę detektywowi. Za pomysł…