Ujawnił kulisy odejścia. Przez lata remontował domy w programie

Przez osiem lat koordynował sprawne przeprowadzenie wszystkich robót budowlanych w programie “Nasz nowy dom”. Artur Witkowski od razu zaskarbił sobie serca widzów. Odszedł nagle z powodu porażenia nerwu twarzy. Fani byli z nim w najtrudniejszych momentach. – Zawdzięczam im bardzo wiele – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.

Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Minęło już sporo czasu, odkąd odszedł pan z programu “Nasz nowy dom”. Widzowie wciąż tęsknią. Pytanie – czy pan tęskni?

Artur Witkowski, były kierownik prac budowlanych w programie “Nasz nowy dom”: To jest naprawdę fajny program i świetna przygoda. Pomaganie to super sprawa. Uwielbiałem radość tych rodzin. Często nie byłem w stanie zobaczyć na żywo ich reakcji, ale Kasia (Dowbor – przyp. red.) nam wszystko opowiadała. Ale z drugiej strony zdrowie i rodzina są najważniejsi. Miałem porażenie nerwu twarzowego i sparaliżowaną połowę twarzy. Byłem w bardzo kiepskim stanie psychicznym.

Czy już jest lepiej?

Na szczęście tak. Choroba cofnęła się o około 80 proc., ale nie jest to jeszcze stan sprzed porażenia. Na początku wstydziłem się wyjść z domu, nie miałem chęci rozmawiać z ludźmi, zasłaniałem twarz maseczką. Pomogła mi rodzina, przyjaciele, ale też fani. Bardzo martwili się o mnie, pytali jak się czuję. Wiele osób opowiedziało, że przechodziło przez to samo. Zawdzięczam im bardzo wiele. Podnieśli mnie na duchu. Podobnie żona, która mnie motywowała. Dzięki temu wyszedłem z dołka. Teraz już jest super.

Fani wciąż piszą? Pytają, czy pan wróci?

Tak. Jesteśmy w stałym kontakcie, bardzo lubię, że o mnie pamiętają. Często udzielam im na bieżąco porad remontowych. Mówię, na co zwrócić uwagę. Mam też kontakt z rodzinami z programu. Na każde urodziny, imieniny, święta dostaję od nich życzenia. To jest bardzo miłe. Wysyłają zdjęcia domu, pokazują, że coś sobie przerobili. Fajnie, że ten dom żyje, a nie jak w skansenie – raz zrobione i dalej nic.

Z programu ma pan na pewno wiele wspomnień…

Tak. To są piękne wspomnienia, ale czasem bywało też bardzo ciężko. Praca codziennie po kilkanaście godzin i rozjazdy. Żona nie była zadowolona, że ciągle mnie nie ma. Był czas, że remontowaliśmy też w weekendy, więc bardzo rzadko byłem w domu.

Za czym pan najbardziej tęskni?

Za ludźmi. Na planie było nas około 50 osób. My, czyli ekipa budowlana oraz ekipa telewizyjna, z którą musieliśmy współpracować. Na początku było to dość trudne, docieraliśmy się. Każdy chciał zrobić swoją robotę. W końcu zrozumieliśmy, że program ani bez nich, ani bez nas by nie istniał. Nauczyliśmy się tej współpracy. Ostatecznie wszyscy bardzo się zżyliśmy i teraz brakuje mi tych osób. Ale z niektórymi mam kontakt. Wspólnie działamy z Maćkiem Pertkiewiczem. Dla firmy budowlanej architekt to jest zbawienie, bo on wszystko ustala z klientem, a my dostajemy konkretny plan i działamy.

Wiosna to czas remontów. Czasem spontanicznie chwytamy za wałek i zaczynamy malować. To dobry pomysł?

Z malowaniem lepiej poczekać do wakacji. W ogóle to odradzam częste zmiany koloru ścian. Można je przecież bardzo ciekawie zaaranżować za pomocą dodatków. Wybierzmy kolor bazowy: biel lub odcienie szarości. Potem powieśmy rośliny, małe kwiatki, obrazy. Możemy co sezon zmieniać narzuty i firanki – takie rzeczy robią efekt przy małym nakładzie pracy.

Pana czeka wiosenny remont?

U mnie to żona planuje remonty. I to non stop. Ja staram się ich unikać, bo mam dużo pracy dla klientów. Pamiętajmy, że do remontu należy się odpowiednio przygotować.

No właśnie. Jakie są największe grzechy remontowe Polaków?

Totalny brak planowania. Idą na żywioł. Ktoś chce jak najszybciej wyremontować mieszkanie. Pytam – ale co chcesz zrobić? No wyremontować! A to przecież zależy, czy chcemy na przykład wymienić instalacje. Wtedy musi być elektryk, hydraulik. Dopiero gdy skończą, może wejść gipsiarz czy glazurnik. Wiele towarów należy zamawiać nawet z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Gdy mamy plan, możemy zrobić wycenę u kilku fachowców i mieć rozeznanie.

I wtedy pojawia się kluczowe pytanie: ile ja za to wszystko zapłacę?

Największym błędem jest to, że ludzie pytają na przykład – “ile kosztuje metr kafelków w łazience?”. To tak jakbym poszedł do salonu samochodowego i zapytał, ile kosztuje to koło. Robiąc remont łazienki powinniśmy pytać, ile wyniesie całość. Nie będzie wtedy niedopowiedzeń i rozbieżności.

Ale często ktoś potrzebuje fachowca tylko do płytek, a resztę chce zrobić ze szwagrem…

Trochę tego nie rozumiem. Wolę jak ktoś coś robi od początku do końca. Wtedy można wymagać jakości. Oczywiście popieram integrację ze szwagrem, ale oszczędności z tego tytułu często są złudne. Muszą wziąć wolne w pracy, dopasować terminy… Firma zrobi to kompleksowo i mieszkanie może szybciej zacząć na siebie zarabiać.

Może chodzi o to, że Polacy nie ufają fachowcom?

To prawda. Są ludzie, którzy naoglądają się filmików w internecie i już myślą, że wszystko mogą zrobić sami. A ja widzę, że przynajmniej 50 proc. tych filmików to bzdury. Jak czytam te porady w sieci, to czasami nóż się w kieszeni otwiera. Nie wiem dlaczego u nas jest takie przeświadczenie, że jak coś przeczytamy w internecie, to zakładamy z góry, że to jest prawdą.

Bywa pan w wielu polskich domach. Kto ma więcej do powiedzenia w sprawie remontu? Mąż czy żona?

Bywa różnie. Ale warto ustalić to wcześniej, żeby już nie kłócić się przy fachowcach, jak to ma być zrobione i w jakim kolorze. Nie wolno zapominać o dzieciach i pytać ich, co lubią. Czasem zdarza się, że mąż chodzi, kiwa głową i do niczego się nie wcina.

To chyba dobrze dla żony.

Dla męża też dobrze. Bo jak coś jest źle, to wtedy zwali na żonę. “Tak chciałaś, to tak masz!”.

Sprytne! Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę dużo zdrowia!

Dziękuję! Dużo zdrowia.

Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.    

-->