Jeżeli tylko sobie odpuszczę – przestanę ćwiczyć, zacznę omijać treningi – to zmarnuję pracę, jaką dotychczas wykonałem. W życiu duchowym jest tak samo. Jeżeli zaniedbam modlitwę, przestanę być wrażliwy na dobro innych ludzi, to tę harmonię duchową utracę.
Katarzyna Szkarpetowska: Po maturze nie od razu wstąpił ksiądz do seminarium duchownego, ale postanowił sprawdzić swoich sił na innym polu i złożył dokumenty na studia prawnicze.
Ks. Artur Kaproń*: Tak było. Myśli o kapłaństwie pojawiły się już w liceum, ale moje podejście, jeśli chodzi o wybór drogi życiowej, na początku było co najmniej dziwne. Otóż miałem w klasie bardzo dobrego kolegę, który – tak jak ja – służył przy ołtarzu, był lektorem. I pamiętam, że pomyślałem, że jeśli on, który jest w służbie liturgicznej, nie pójdzie do seminarium, to znaczy, że nie jest to również moja droga. Nie rozumiałem, że to Pan Bóg powołuje ludzi i to, że mój kolega ze służby liturgicznej nie ma powołania, nie oznacza, że ja również go nie mam.
Po zdaniu matury próbowałem dostać się na studia prawnicze dzienne, ale się nie udało, więc wybrałem studia zaoczne. Dość szybko zorientowałem się, że to nie moja bajka. Zrezygnowałem po dwóch miesiącach. Zabierając papiery z uczelni, byłem już zdecydowany na to, żeby wstąpić do seminarium duchownego, ale po drodze zahaczyłem jeszcze o studium policealne.
„Do nieba ze wszystkimi parafianami albo z żadnym”
Po co ksiądz tak sobie tę drogę wydłużał?
Formację w seminarium mogłem rozpocząć dopiero od nowego roku akademickiego, czyli po wakacjach. Do studium policealnego zapisałem się, żeby móc do czerwca w nim „przezimować”. Wtedy istniał obowiązek zasadniczej służby wojskowej i gdybym nie zdecydował się na pomost w postaci studium, wiosną zostałbym powołany do wojska.
W tym roku, w maju, obchodził ksiądz 20-lecie kapłaństwa. Co w tej posłudze ma dla księdza największy sens?
Może to zabrzmi banalnie, ale ja po prostu uwielbiam służyć Panu Bogu w drugim człowieku. Duchowa troska o zbawienie tych, których Bóg stawia na mojej drodze, jest dla mnie bardzo ważna. Święty Jan Maria Vianney powiedział, że ksiądz idzie do nieba ze wszystkimi parafianami albo z żadnym.
Kapłaństwo pomaga mi rozwijać się duchowo – iść do przodu, przed siebie. Przygoda z Bogiem to nie jest stanie w miejscu. Po tych dwudziestu latach posługi kapłańskiej wiem jedno – że jestem Bogu potrzebny.
Co ksiądz powiedziałby sobie sprzed dwudziestu lat?
Powiedziałbym: „Chłopie masz przed sobą wspaniały czas i wykorzystaj go jak najlepiej. Nie martw się, nie bój, nie wahaj. Nawet jeśli będzie ciężko – a czasami będzie – pamiętaj, że jest przy tobie Bóg, zawsze skory do pomocy”.
Inspiruję parafian do zdrowego stylu życia
Jak parafianie patrzą na księdza hobby, jakim jest kulturystyka?
Myślę, że pozytywnie. Niektórzy nawet mi mówili, że zmobilizowałem ich do troski o zdrowie i kondycją fizyczną.
Czy dyscyplina sportowa, ten rygor kulturystyczny, pomaga księdzu w utrzymaniu harmonii duchowej?
Oczywiście! Jeżeli tylko sobie odpuszczę – przestanę ćwiczyć, zacznę omijać treningi – to zmarnuję pracę, jaką dotychczas wykonałem. I w życiu duchowym jest tak samo. Jeżeli zaniedbam modlitwę, przestanę być wrażliwy na dobro innych ludzi, to tę harmonię duchową utracę.
Pasja jest potrzebna, żeby nie zgnuśnieć w kapłaństwie?
Nie jest niezbędna. Pasja może być dodatkiem, narzędziem ewangelizacyjnym. Dla kapłana najważniejsza powinna być relacja z Chrystusem i przyprowadzanie do Niego ludzi, którzy są mu duchowo powierzeni.
Ile godzin dziennie spędza ksiądz na siłowni?
Ludzie często myślą, że kulturysta przebywa na siłce przez kilkanaście godzin dziennie. Nic bardziej mylnego! Na siłowni jestem przez półtorej godziny dziennie, cztery-pięć razy w tygodniu, w zależności od tego, jak trener rozpisze mi cykl treningowy. Jeżeli dodatkowo mam trening cardio, czyli tzw. tlenowy, dotleniający organizm, to jest to dodatkowe pół godziny. Pozostały czas przeznaczam na pracę w szkole – pracuję jako katecheta w liceum w Bolesławcu, na posługę w parafii, czyli służbę drugiemu człowiekowi, modlitwę, rozmowy z ludźmi, odpoczynek.
Ksiądz sam przygotowuje sobie posiłki?
Tak, sam sobie gotuję. Wstaję o piątej rano, pół godziny przeznaczam na wspomniany wcześniej trening cardio (nie co dzień), biorę szybki prysznic, modlę się Liturgią Godzin, przygotowuję śniadanie i posiłki na cały dzień, które biorę do szkoły. Jem pięć razy dziennie, co trzy godziny, jak małe dziecko (śmiech).
W szkole czuję się jak ryba w wodzie
Wspomniał ksiądz o pracy w szkole. Księdza niecodzienna pasja robi na młodych wrażenie?
Tak. Są zainteresowani, podpytują, od czego zacząć przygodę z treningami, jak powinna wyglądać dieta itd. Ogólnie z młodzieżą mam świetny kontakt i uwielbiam być katechetą. W szkole czuję się jak ryba w wodzie.
A na „siłce” ksiądz ewangelizuje?
Na siłowni przeważnie jest hałas, dlatego raczej nie sypię tam wersetami z Pisma Świętego, ale wydaje mi się, że ewangelizuję poprzez to, kim jestem. Większość osób na siłowni wie, że jestem księdzem. Lubię założyć na siłownię koszulkę ewangelizacyjną. To kogoś może drażnić, ale wierzę, że znajdą się też tacy, którym da to do myślenia. Po prostu robię swoje, a resztę zostawiam Panu Bogu.
W jednym z wywiadów powiedział ksiądz, że ciało jest świątynią Ducha Świętego i warto zadbać o to, żeby Duch Boży nie mieszkał w szopie czy w szałasie.
Moje doświadczenie i obserwacja życia podpowiadają mi, że warto dbać o kondycję fizyczną, o to, żeby ciało było zdrowe, sprawne i jak najdłużej nam służyło. W poniedziałek żegnałem kolegę, kapłana, który zmarł w wieku 46 lat. Mój rocznik. Nie dbał o siebie, a więc poniekąd i o zdrowie, bo jedno z drugim się wiąże. Oczywiście nie generalizuję, ponieważ czasami rzeczywiście nie mamy wpływu na wygląd, sprawność naszego ciała, bo jesteśmy chorzy i na przykład nadprogramowe kilogramy są skutkiem schorzenia. Jeżeli jednak można sobie pomóc, zatroszczyć się o siebie, to dlaczego tego nie zrobić? Nie namawiam nikogo do wyczynowego uprawiania sportu, ale do robienia małych kroków – do spacerów, zdrowego odżywiania się. To naprawdę dużo daje.
Święty Tomasz z Akwinu też filigranowy nie był. Nie twierdzę oczywiście, że z tego powodu pojawiła się u niego choroba, która w krótkim czasie doprowadziła go do śmierci.
Miał niespełna pięćdziesiąt lat.
Dokładnie 48. U większości totalne zapuszczenie się w postaci wielkiego brzucha na zasadzie: najpierw wchodzi brzuch, a dopiero potem ksiądz, jest mało roztropne. Jeśli tylko możemy, to warto zadbać o to, żeby ten Duch Święty jakiś komfort w naszym ciele miał (uśmiech).
*Ks. Artur Kaproń – proboszcz parafii pw. Świętego Maksymiliana Marii Kolbe w Osiecznicy koło Bolesławca, katecheta w 1. Liceum Ogólnokształcącym w Bolesławcu, kulturysta. Bohater filmu dokumentalnego Ile waży krzyż? (reż. Szymon Wasylow) kilkakrotnie nagradzanego na międzynarodowych festiwalach, takich jak Scarab Short Film Festival, Lens Fame, VIVA Film Festival.