Mam 64 lata, rok temu wróciłam z pracy we Włoszech i stwierdziłam, że mam dość. Byłam tam przez 12 lat, w tym czasie kupiłam mieszkania i córce, i synowi, a w swoim domu na wsi przeprowadziłam porządny remont. Wydawałoby się, że niczego mi już nie trzeba – tylko cieszyć się życiem, ale jest coś, co nie pozwala mi na pełną radość.

Mieszkam sama, bo mój mąż zmarł kilka lat temu. Teraz nareszcie jestem w domu. Mam dwoje cudownych dzieci: starszego syna i młodszą córkę. I pięcioro wnucząt. Każde jest w innym wieku. Czasami mnie odwiedzają.

Ale mimo tak licznej rodziny, w tamtym roku spędziłam wszystkie święta sama. Chociaż dobrze się przygotowałam i byłam gotowa przyjąć wszystkich u siebie w domu – mojego syna i synową oraz córkę i zięcia.

W ostateczności myślałam, że któreś z dzieci mnie zaprosi. Ale tak się nie stało. Najpierw zadzwonił do mnie syn i przeprosił, że do mnie nie przyjadą, bo do jego żony na kilka dni przyjechała jej siostra.

Chcą trochę z nią pobyć, pojechać na narty. No cóż, do córki zadzwoniłam sama i pytam, słuchaj, jak planujecie spędzić Wigilię i Boże Narodzenie?

A ona mi spokojnie odpowiada – będziemy w domu, w małym rodzinnym gronie. I, co najważniejsze, nie zaprasza… Najwyraźniej nie należę już do jej bliskiego rodzinnego kręgu.

Później córka zapytała mnie, co ugotowałam. A kiedy wymieniłam jej wszystkie przygotowane potrawy, ucieszyła się, że nie będę głodna w święta i się rozłączyła. Wcześniej powiedziała, że ​​do mnie nie przyjadą, bo też chcą odpocząć.

Zrobiło mi się tak przykro… Zrozumiałam, że się zestarzałam i nikt mnie już nie potrzebuje. Mimowolnie przypomniałam sobie, jak opiekowałam się we Włoszech 93-letnim dziadkiem.

Każdego roku na Boże Narodzenie wszystkie dzieci, a miał ich aż sześcioro, ze swoimi rodzinami przychodziły do ​​niego. Nie pamiętam, żeby ktoś z nich nie przyszedł, nawet wnuki zawsze były w pełnym składzie.

W takich chwilach patrzyłam na nich i marzyłam o tym, że wrócę do domu i zaproszę na święta moje dzieci i wnuki. Tak starannie przygotowałam się na te święta: ubrałam choinkę, ugotowałam wyjątkowe i pyszne dania.

Wyobrażałam sobie, że zmęczę się i odetchnę z ulgą, gdy wszyscy wyjdą. W rezultacie zostałam sama. Dobrze, że chociaż sąsiadka przyszła pośpiewać wspólnie kolędy i chwilę ze mną posiedziała.

Dlaczego moje dzieci nie rozumieją, że teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebuję ich opieki i uwagi? Myślę, że niektóre kobiety mnie zrozumieją. Kiedy przeżyłaś już swoje życie i próbujesz dać wszystko swoim dzieciom i wnukom, a w pewnym momencie zdajesz sobie sprawę, że jesteś im obojętna.

Może moje dzieci zrozumieją mnie na starość, ale to będzie już za późno. Żyję teraz tutaj i chcę się właśnie dzisiaj czuć jak ukochana mama i babcia, później mnie już nie będzie.

Wstydzę się powiedzieć to dzieciom wprost, pewnie uznają to za kaprysy starości. Chcę, żeby doszli do tego sami, a nie przez moje podpowiedzi. Samotność w święta tak bardzo boli. To strasznie smutne, kiedy dowiadujesz się, że nie jesteś częścią planu swoich dzieci. Jestem po prostu przytłoczona poczuciem niesprawiedliwości. Dlaczego tak jest?

-->