Teściowa nie umiała zrozumieć, że nasz dom nie jest jej własnością.

Zaraz po ślubie z Arkiem zamieszkaliśmy w jednopokojowym mieszkaniu po jego babci, ale gdy urodziła się nasza córeczka, postanowiliśmy wziąć kredyt na dom.

Rata była wysoka, ale jakoś dawaliśmy radę, jednak nie starczyło nam pieniędzy na wyposażenie wnętrza. Płacąc wszystkie zobowiązania nie zostawało nam zbyt wiele środków i nie byliśmy w stanie odłożyć praktycznie nic przez miesiąc.

To miał być nasz wymarzony dom, a finalnie okazało się, że marzenie musi poczekać. Wszystko przez rosnące koszty materiałów budowlanych, które nas wykończyły. Moi rodzice zaproponowali nam pomoc, ale mogli dać tylko 30 tysięcy, które ledwo starczyły na wykończenie dwóch łazienek i wciąż nie mogliśmy zamieszkać w naszym domu.

Nie było nas stać na kolejny kredyt, byliśmy w kropce. Wtedy moja teściowa zaoferowała, że sprzeda mieszkanie po matce, w którym aktualnie mieszkaliśmy i da nam 50 tysięcy złotych. Przez chwilę byliśmy lokatorami u nowego właściciela, a za gotówkę od teściowej udało nam się położyć panele na parterze i kupić podstawowe meble do kuchni i salonu.

Na resztę musieliśmy oszczędzić sami, ale było to już znacznie łatwiejsze, gdy odeszły koszty utrzymania mieszkania. No i mąż dostał niewielką podwyżkę w pracy. Było ciężko, ale czuliśmy szczęście. Jednak nic, co dobre nie może trwać wiecznie… Odkąd się przeprowadziliśmy teściowa była naszym częstym gościem, niemal wprost mówiła nam, że to wszystko dzięki niej.

Później zaczęła przyprowadzać ze sobą swoich znajomych i częstować ich naszą kawą, herbatą i jedzeniem, jeśli akurat było zrobione. Nie przejmowała się, że jesteśmy w domu, nie pytała nas o zdanie – praktycznie czuła się jak u siebie. Oprowadzała znajomych po domu, opowiadając im co będzie w pokojach, które nie zostały jeszcze urządzone.

Teściowa narzucała nam każdy zakup mebla, kolory farb do pokoi, wyrażała sprzeciw, gdy kupiliśmy tapetę do pokoju córki. Nie rozumiała, gdy otwarcie mówiliśmy, że to nasz dom i chcemy urządzić go po swojemu. Udawała, że nie słyszy, kiedy powtarzaliśmy, że nie życzymy sobie obcych ludzi w naszym domu.

W końcu zaczęliśmy ostrzej wyrażać nasze niezadowolenie i matka męża się obraziła. Nie omieszkała jednak na odchodne rzucić kilka słów w stylu: „Gdyby nie ja, to wciąż nie mielibyście gdzie mieszkać, mam prawo przebywać w tym domu”.

Na szczęście sytuacja się trochę poprawiła i teraz przychodzi do nas jako gość i nie narzuca nam ani gości, ani kolorów ścian. Jesteśmy jej oczywiście wdzięczni za pomoc, jaką nam okazała, ale nie zawieraliśmy przecież transakcji łączonej i nie przekazywaliśmy praw własności do części domu, który miał być spełnieniem naszych marzeń, a nie marzeń teściowej.

Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.    

-->