Nigdy nie przeżyłam nic gorszego niż tego dnia. Już nie wracam sama po zmroku.

Zwykle unikam samotnego chodzenia po zmroku, ale tego dnia nie miałam wyjścia, musiałam wracać z pracy sama. Pracuję na zmiany, do zakładu pracy dojeżdżam komunikacją miejską razem z moją koleżanką, która mieszka niedaleko.

Niestety, akurat wtedy Karola miała urlop, a mój mąż leżał z gorączką w łóżku i nie mógł po mnie wyjść na przystanek. Pomyślałam, że dam radę, to tylko 800 metrów, szybkim tempem powinnam być w domu w ciągu 8 minut. Droga była w miarę oświetlona, oprócz małego odcinka wzdłuż zaplecza supermarketu, który o tej porze był już zamknięty.

Planowałam ten odcinek przebiec na wdechu, by jak najszybciej znaleźć się na chodniku, ta trasa była najszybsza, zawsze tamtędy szłyśmy z Karolą i nigdy nic się nie stało. No ale to wszystko teoria…

W autobusie byłam tylko ja i dwie inne osoby, jeden mężczyzna przyglądał mi się całą moją trasę i wysiadł ze mną na przystanku. Nie odwracała się za siebie, tylko przyspieszyłam kroku. Nagle zaczął do mnie krzyczeć, tuż przed najgorszym odcinkiem drogi: „Przepraszam, wypadła pani stówa z kieszeni!”. Szłam dalej, bo wiedziałam, że nie miałam przy sobie gotówki.

Pomyślałam wtedy że znalazł pieniądze i skojarzył, że mogą być moje, więc chciał oddać, a potem przyspieszyłam jeszcze bardziej, bo mój mózg podpowiedział mi inną wersję – mężczyzna chciał mnie zatrzymać, mając nadzieję, że skuszę się na sto złotych… Zrobiło mi się gorąco na samą myśl, że zaciągnie mnie gdzieś w tę ciemność przede mną i nie wiadomo co zrobi, a na zmianę trasy było już za późno.

Z każdą sekundą było coraz gorzej, słyszałam, że jest coraz bliżej mnie. W końcu mnie dogonił i złapał za ramię, mówiąc: „W końcu panią dogoniłem, mówiłem, że zgubiła pani pieniądze, czemu pani nie reaguje?”.

Po czym wyciągnął banknot przed siebie i dodał: „Może dla pani nie, ale dla mnie to dużo pieniędzy, mógłbym sobie za to kupić nowe ubranie, powinna pani bardziej pilnować gotówki”.

Pomachał mi stówą przed oczami, ciągle trzymając mnie za ramię, najwyraźniej chciał mnie w razie czego łatwiej powstrzymać przed ucieczką. W myślach liczyłam ile jeszcze drogi przede mną i zastanawiałam się czy zdołam uciec… W głowie miałam milion podobnych historii, które kończyły się tragedią. I nagle wpadłam na genialny pomysł.

„Proszę wziąć te pieniądze, skoro ich pan potrzebuje, to do pana uśmiechnęło się szczęście, gdyby nie pan, nawet bym nie wiedziała, że coś zgubiłam. Z resztą, stoimy pod kamerą przemysłową, nie chciałabym być podejrzana o jakieś nielegalne transakcje”.

Mówiąc to skupiałam się, by mój głos brzmiał jak najbardziej naturalnie. Mężczyzna znieruchomiał, pewnie nie spodziewał się takiego obrotu spraw, a ja, korzystając z okazji, że puścił moje ramię, pobiegłam ile sił w nogach w stronę mieszkania. W połowie drogi spotkałam sąsiada, który wracał do domu z psem, zatrzymałam się obok niego i wspólnie wróciliśmy do naszego bloku.

Wchodząc do domu, wciąż nie mogłam uspokoić oddechu, nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdybym uwierzyła, że to moje pieniądze i wdałabym się w rozmowę z tym nieznajomym. A Wy, znaleźliście się kiedyś w podobnej sytuacji?

-->