Pod zdjęciem widniał napis: „Ufaj i nie martw się, Bóg jest miłosierny i wysłucha twojej modlitwy”.
Wmoim mieszkaniu na ścianie gościnnego pokoju wisi sobie zwyczajny śniadaniowy talerz. Ale trochę nietypowy, bo z wizerunkiem ojca Pio. Zawsze wzbudza zdziwienie i zainteresowanie moich gości, którzy nawet nie wypowiadając słów, pytają: ale dlaczego? Więc mówię, że to patron mojego „domu” i opowiadam całą historię, powiedźmy, że w „telegraficznym” skrócie.
Zaproszenie od ojca Pio
Moim marzeniem było pojechać do Rzymu na uroczystość ogłoszenia „mojego” padre Pio świętym. Po przeanalizowaniu mojego budżetu domowego stwierdziłam, że mam tylko jedną trzecią sumy pieniędzy na wielką pielgrzymkę, bo prawie dwutygodniową po Włoszech, gdzie najważniejszym akcentem było uczestniczenie w kanonizacji kapucyna z Pietrleciny na placu św. Piotra.
Ale niestety, wszystko wskazywało na to, że nie dam rady sprostać finansowo, więc „na dobranoc” przed snem powiedziałam tylko:
Ojcze Pio, chciałabym pojechać do Rzymu, ale wiesz jaka jest sytuacja… Jeśli mnie naprawdę zapraszasz na to niezwykłe wydarzenie, to mam nadzieję, że mi pomożesz.
Na drugi dzień, dosłownie, osoba z mojej rodziny zadzwoniła do mnie i powiedziała mi, że chciała pojechać do Rzymu, ale rezygnuje i czy ja chciałabym ją zastąpić, bo ona naprawdę nie może w tym terminie. Na pewno sobie potraficie wyobrazić moje zdziwienie. Wiadomo, natychmiast się zgodziłam i pomyślałam sobie: Dziękuję Ci, ojcze Pio, że mnie jednak zaprosiłeś!
Talerz z ojcem Pio
Pojechałam z całą grupą Polaków w podróż po Włoszech: „śladami ojca Pio”. Byliśmy m.in. w Pietrelcinie, miejscu narodzin świętego i w San Giovanni Rotondo.
Kiedy zbliżaliśmy się do Rzymu, zawędrowaliśmy do niewielkiego miasteczka w pobliżu Wiecznego Miasta. Głodni wybraliśmy się do „swojsko” wyglądającej restauracji. Powitał nas sam właściciel o sympatycznym imieniu Alessio i zapytał, skąd jesteśmy i czy może wybieramy się na jutrzejszą kanonizację padre Pio. Odpowiedzieliśmy, że tak, wybieramy się na tą uroczystość i że jesteśmy z różnych stron Polski.
Pan Alessio ucieszył się, że akurat wybraliśmy jego miejsce na obiad i odpoczynek w porze lunchu. Zamówiliśmy tylko jedno danie, ale szef „zaserwował” nam dwa dania i deser. Byliśmy wzruszeni życzliwością pana Alessia. Ale to nie był jeszcze koniec miłych akcentów: po deserze kilku pracowników restauracji przyniosło nam na polecenie szefa talerze śniadaniowe, ustawione „piętrowo”, a na każdym z nich widniała znajoma twarz padre Pio.
Szef restauracji z szerokim uśmiechem na twarzy przyniósł dla porównania talerzyk śniadaniowy i objaśnił nam, że to właśnie z tych „śniadaniowych” powstał talerz z wizerunkiem o. Pio. Wciąż rozradowany tłumaczył nam, że wszyscy Włosi i „people on the Word” kochają padre Pio, a nawet ci, którzy do kościoła nie chodzą! I w ogóle nie są wierzącymi osobami. Słowem, Pio jest dla wszystkich bardzo kochany!
W końcu uśmiechnęłam się i ja, i dodałam, że rozumiem miłość pana Alessia i entuzjazm do skromnego, ale „charakternego” ojca Pio. Starannie zapakowałam talerzyk i przywiozłam do swojego wynajmowanego mieszkania na starówce.
Mieszkanie od świętego patrona
Minęło kilka lat. Pewnego dnia, idąc chodnikiem, mijałam klasztor kapucynów i zwróciłam się w myślach do ojca Pio. Powiedziałam:
Ojcze Pio, ja już naprawdę jestem zmęczona tą ciągłą tułaczką i brakiem swojego mieszkania, brakiem swojego miejsca. Proszę, zrób coś, bo ja już naprawdę nie mogę!
To była naprawdę krótka, ale „od serca” modlitwa i to jeszcze wypowiedziana na chodniku. Minęło kilka miesięcy i zaczęła pojawiać się możliwość otrzymania upragnionego mieszkania.
W tym też czasie odkryłam, że powstaje nowa parafia pw. ojca Pio. Naprawdę byłam ciekawa, gdzie to miejsce się znajduje na mapie Gdańska. Postanowiłam, że spróbuje dotrzeć i się dowiedzieć. Kiedy już dotarłam na miejsce, zobaczyłam stary barak, z którego roznosiły się liturgiczne śpiewy. Obok rozkopany teren, cegły, dźwigi, słowem – trwała budowa kościoła. A na czas budowy parafianie spotykali się właśnie w baraku, gdzie pomimo wielu niewygód wszyscy czuli się jak w jednej, wielkiej rodzinie.
Minęły następne dwa lata i zostałam poproszona na spotkanie do prezesa jednej ze spółdzielni mieszkaniowej, aby porozmawiać o moim mieszkaniu i przy okazji poruszyć inne tematy. Okazało się, że jest kilka możliwości mieszkaniowych w różnych częściach miasta, do wyboru.
Długo nie zastanawiałam się, jaką mam podjąć decyzję, bo wybrałam osiedle i nawet konkretną ulicę, na której już wcześniej mieszkali przyjaciele z czasów studiów. Często mi mówili: „zamieszkaj tutaj, jest naprawdę super i tyle zieleni”. O tej decyzji od razu powiedziałam na spotkaniu.
Kiedy już żegnałam się z „szefem” spółdzielni mieszkaniowej, na stole zauważyłam zdjęcie z wizerunkiem ojca Pio, a w tle jakieś zarysowane osiedle. Zapytałam o zdjęcie z tłem i usłyszałam:
Pani Iwonko, to przecież osiedle, na które się pani zdecydowała, a ojciec Pio dlatego na tej fotce jest, bo to jego przyszła parafia.
Pod zdjęciem widniał napis: „Ufaj i nie martw się, Bóg jest miłosierny i wysłucha twojej modlitwy”.
W ułamku sekundy przypomniała mi się moja modlitwa sprzed kilku lat, na chodniku, z prośbą do ojca Pio o pomoc w otrzymaniu mieszkania. Kiedy już się wprowadziłam do swojego wymarzonego mieszkania, zawiesiłam talerz od pana Alessia i powiedziałam rodzinie, że to patron domu i że na pamiątkę jego urodzin w skromnym domu w Pietrelcinie, 25 maja, będę wręczać ojcu Pio symboliczny bukiet róż. Może nie zawsze dosłownie dla niego, ale dla każdego, kto pragnie pomocy.