Płakałam, żądałam, błagałam męża, żeby nie robił tego więcej, bo się bałam, ale jego poranny rytuał był ważniejszy.

Pochodzę ze zwykłej rodziny. Mój ojciec jest kierowcą, a matka nauczycielką. Prowadziliśmy dobre, spokojne życie. W domu zawsze panowały ciepłe, przyjazne relacje.

Mama i tata bardzo mnie kochali: byłam ich jedyną i ulubioną córką. Pewnego razu poznałam chłopaka na imprezie. Zaczęliśmy się spotykać. Dawał mi kwiaty i opiekował się mną.

Było z nim fajnie. Jest wesołą, interesującą osobą. Wyznał mi miłość. Chodziłam szczęśliwa. Moi przyjaciele patrzyli na mnie z zazdrością, a rodzice zaakceptowali mój wybór. Kiedy poprosił mnie o rękę, mama i tata natychmiast się zgodzili. Spotykaliśmy się przez prawie rok, a potem ustaliliśmy datę ślubu. Jego rodzice podarowali nam trzypokojowe mieszkanie w nowym budynku i luksusowy samochód. Jednym słowem, pełne szczęście.

Ale sześć miesięcy później spakowałam wszystkie swoje rzeczy i wróciłam do rodziców ze łzami w oczach. Powiedziałam im, że mój mąż się zmienił, nie był taki, jak sobie wyobrażałam. Powiedziałam mu, dlaczego odchodzę. Mama roześmiała się i zaczęła mnie przekonywać, żebym wróciła do męża. Tata też mówił, że powinnam wziąć się w garść. Ale co robi mój mąż?

Wstaje wcześnie, o szóstej rano. W pierwszych dniach małżeństwa sam robił sobie kawę i kanapki. Potem teściowa powiedziała mi, że to obowiązek żony. Od tego czasu mąż zaczął mnie budzić o szóstej rano. Jestem nocnym markiem. Chodzę spać późno i wstaję późno.

Nie jest mi łatwo wstawać tak wcześnie. Kiedyś ustawiałam alarm, ale to nie pomagało. Mój mąż znalazł oryginalny sposób. O szóstej rano wyrzucał mnie z łóżka. Wszystkie kości wciąż mnie bolały. Prosiłam go, żeby tego nie robił, żądałam, płakałam, ale on kontynuował. Może tak go nauczono, ale dla mnie to obciążenie.

-->