Mój mąż i ja mieszkaliśmy oddzielnie od naszych rodziców od pierwszego dnia naszego małżeństwa.
Mieliśmy własne dwupokojowe mieszkanie, w którym wkrótce urodził się nasz syn Ivan. Moja teściowa odwiedzała nas dość rzadko i nie zostawała na długo.
Generalnie miałem z nią równe relacje, nigdy nie mieliśmy żadnych konfliktów. Pewnego dnia wydarzyła się straszna rzecz, która do dziś złości mnie na teściową. Stało się to kilka miesięcy temu. Przyjechała do mnie teściowa, siedziałyśmy w salonie i poprosiła mnie, żebym przyniosła jej kompot, który sama zrobiłam.
Podczas gdy ja krzątałam się w kuchni i zanosiłam ciasteczka i bułeczki na stół z deserami, mój dwuletni syn, kołysząc się z boku na bok, szedł przed teściową, podczas gdy ona siedziała i cieszyła się z sukcesu swojego wnuka. Zaniosłam teściowej szklankę kompotu i poszłam po karafkę i swoją szklankę.
Gdy tylko wróciłam, usłyszałam krzyk z salonu. Okazało się, że teściowa sięgała po wazon ze słodyczami, a jej szklanka z kompotem stała na rogu stołu.
Przypadkowo dotknęła szklanki i ta spadła prosto na nogę jej syna, który stał obok niej, trzymając się stołu. Był bardzo przestraszony, a szkło nie było lekkie… Ogólnie rzecz biorąc, Ivan nie chodził przez kilka kolejnych dni.
A moja teściowa, zamiast odebrać swojego wnuka, zaczęła na mnie krzyczeć, mówiąc, że zostawiłam dziecko bez opieki i że nie powinnam była stawiać szklanki na krawędzi stołu. Pokłóciliśmy się, ale bardziej ze strachu niż ze złości czy nienawiści.