Mam czterdzieści pięć lat, nasze dziecko, Kasia, ma dwadzieścia jeden. Kiedy skończyła osiemnaście lat, ogłosiła, że jest dorosła i zdecydowała się zamieszkać ze swoim chłopakiem.
Ani ja, ani moja żona, nie mogliśmy jej przekonać do zmiany decyzji. Dwa miesiące później wróciła, płacząca, z bagażem. Była w ciąży. Gdy dowiedział się o tym jej chłopak, zniknął tak szybko, jak się pojawił. Postanowiliśmy wesprzeć Kasię mimo wszystko. Wychowaliśmy jej syna, uroczego, spokojnego chłopca, z którym nigdy nie mieliśmy problemów. Uwielbialiśmy tego malucha.
Córka, chociaż była młoda, radziła sobie z macierzyństwem. Kiedy byliśmy w pracy, opiekowała się dzieckiem, a po naszym powrocie wychodziła na spacery, pozostawiając małego z nami. Ostatnio jednak zaczęła wyjeżdżać na całe noce, wracając czasami dopiero w niedzielę wieczorem. Gdy zapytałem ją o to, odpowiedziała, że „próbuje sobie poukładać życie”.
Pewnego wieczoru zaczęła pakować swoje rzeczy, nie dotykając rzeczy małego synka. Oznajmiła, że zamierza zamieszkać ze swoim nowym chłopakiem.
– A co z Twoim synem? – zapytałem, szokowany.
– Mój chłopak ma swoje mieszkanie i nie potrzebuje tam małego dziecka – odpowiedziała Kasia. – Może kiedyś, na razie muszę skupić się tylko na sobie i swoim szczęściu, tato.
W odpowiedzi zagroziłem jej, że jeżeli porzuci syna, podam ją do sądu, aby odebrać jej prawa rodzicielskie. Wyszła tego samego dnia. Od tego czasu nie kontaktuje się z nami, nie interesuje się synem. Będziemy oczywiście wychowywać wnuka, ale boję się, że historia może się powtórzyć. Nie wiem już sam, czy powinienem zadzwonić i zacząć działać, czy po prostu odpuścić…