Od niepamiętnych czasów prowadzę salon fryzjerski. Wciąż jestem zaskoczona, gdy muszę tłumaczyć nowym klientom, że nie mogą przyprowadzać dzieci ze sobą. Stali klienci przestrzegają tej zasady, ale nowi nierzadko przyprowadzają ze sobą pociechy. Zapewniają, że dzieci będą grzeczne i nie będą przeszkadzać. Skarżą się, że nie mają z kim ich zostawić. Na początku starałam się być wyrozumiała, ale po kilku incydentach musiałam zasady zaostrzyć: „Zero dzieci w salonie!”. Ale zacznijmy od początku.
Pewnego dnia przyszła klientka z czteroletnim synem. Na początku chłopiec siedział spokojnie. Następnie zainteresował się moim salonem. W końcu zaczął ciągnąć mamę za rękę:
– Mamo, chodźmy do domu!
Pociągnął mnie za rękę, którą obcinałam włosy. W rezultacie fryzura została zniszczona i musiałam zacząć pracę od nowa. To spowodowało dodatkowe opóźnienie dla następnej klientki, która czekała na swoją wizytę dodatkowe pół godziny. Oczywiście wyraziła swoje niezadowolenie po tak długim oczekiwaniu. Inne dziecko przyniosło ze sobą zeszyt do rysowania, ale później postanowiło przenieść swoje rysunki na szerszy format. Ściany mojego salonu. Byłam zbyt skupiona na pracy, by zauważyć.
Nie mam czasu na pilnowanie dzieci. A wtedy tylko odmalowanie ściany mogło przywrócić jej pierwotny wygląd. Dzieci kilkakrotnie zniszczyły moje narzędzia pracy.
Większość matek odmawia odszkodowania za szkody wyrządzone przez ich pociechy. Twierdzą, że powinnam lepiej pilnować porządku. Jak mogę pilnować porządku, kiedy jestem w trakcie pracy? Sprzątam narzędzia dopiero po skończonej pracy. Dlatego postanowiłam zakończyć ten problem raz na zawsze. Informuję klientów podczas rezerwacji, że dzieci nie są dozwolone. Jeśli ktoś nie słucha, to już nie jest to moja sprawa. Mąż jednak ostrzega mnie, że przez to nikt nie będzie do mnie chciał przychodzić. Podobno w takich miejscach klient jest naszym panem. Powiedzcie mi, czy to, czego oczekuję, jest naprawdę tak trudne do przyjęcia?