Wczoraj rano zadzwoniła do mnie siostra ze wsi. Poinformowała mnie, że nasza babcia zmarła. Powiedziała, że cała rodzina już przyjechała, brakuje tylko mnie. Odłożyłam telefon i zaczęłam zbierać najbardziej potrzebne rzeczy, wzięłam pieniądze, które z mężem odkładaliśmy na wakacje.
Zadzwoniłam do pracy, zwolniłam się na jeden dzień, powiedziałam mężowi. Kiedy miałam już wychodzić, zobaczyłam w lustrze swoje siwe włosy, smutne oczy, zatrzymałam się na chwilę. W moich myślach pojawiły się smutne chwile.
Tak się złożyło, że babcia wychowała nas sama. Nie rozumiem dlaczego, ale Tosię zawsze kochała jakoś bardziej. Tosia była jak jej córka, babcia jak nasza matka, a ja jak ojciec, którego nigdy nie kochała i wielokrotnie zarzucała córce, że wyszła za niego. Tosia uczyła się lepiej ode mnie, była mądra już jako dziecko.
Babcia zdecydowała, że skoro siostra uczy się lepiej, musi to kontynuować, a ja powinnam zacząć pracę. Od tego czasu zajmowałam się wszystkim w domu, od stodoły, przez piec aż po gotowanie.
Tosia poszła na studia, babcia była bardzo szczęśliwa, chociaż sama ciężko pracowała, aby zapłacić jej za naukę. Byłam smutna, że moi krewni tak mnie traktowali i zdecydowałam, że skoro babcia nie pozwoliła mi się uczyć, wyjadę do miasta. Po weekendzie wzięłam jedną torbę, pieniądze, które odłożyłam i pojechałam do miasta.
Nie jest przyjemnie wspominać dni, w których marzłam na bazarze, młode lata spędzone za ladą, tam poznałam mojego męża, był dostawcą. Jest dobrym człowiekiem, razem kupiliśmy mieszkanie i mamy już dziecko. Tosi w życiu nie wyszło, wróciła na wieś. Babcia przepisała jej dom, bo ja już mam gdzie mieszkać, tak myślała. Zdjęłam chustę, spojrzałam na moje siwe włosy i postanowiłam, że nigdzie nie pojadę, bo w wiosce nie mam już rodziny. Dziś obudziłam się i bardzo się zdenerwowałam. Źle mi na sercu, mogłam jechać.