Na myśl, że znowu latem przyjedzie do nas siostra z rodziną, cierpła mi skóra. Niestety, choć to rodzina, trzeba to jasno powiedzieć, że nie sprawdzili się jako goście.
Siostra wpraszała się do nas na urlop
Agnieszka i Darek znowu do nas przyjeżdżają na urlop – powiedziałam do męża zbolałym głosem – aż mi się nie chce myśleć o tych następnych tygodniach.
– A bo ty kobieto nigdy nie potrafiłaś odmówić – odparł Franek – wymyślili sobie darmowe wczasy, uważają że my ich będziemy tu żywić i zabawiać, jakbyśmy nic innego nie mieli do roboty – żalił się mąż.
– No, ale jak im odmówić – zapytałam – to przecież siostra, a ja zostałam na ojcowiźnie. Ona uważa, że ma prawo wypocząć w rodzinnym domu – westchnęłam
– Sabinko, dobrze wiesz i ja też wiem, że oni zwyczajnie wykorzystują naszą gościnność – stwierdził Franek.
No cóż, musiałam mu przyznać rację, choć wstyd mi nieraz było za moją siostrę i jej rodzinę.Agnieszka była przekonana, że mnie jest w życiu łatwiej, bo mieszkam w domu, który został po rodzicach, a więc jakby mam wszystko „gotowe”, ona zaś wyprowadziła się do miasta i kupiła mieszkanie w bloku.
Zapomina tylko, że nie kupiłaby go bez oszczędności rodziców. Razem z Frankiem przejęliśmy po rodzicach podupadłe gospodarstwo, a dom także był zaniedbany. Dobudowaliśmy poddasze, zrobiliśmy ładną łazienkę i założyliśmy ogrzewanie
Moja siostra uważa, że na wsi wszystko jest za darmo
Obecnie ten dom w niczym już nie przypomina dawnej chatki rodziców. Zainwestowaliśmy w maszyny rolnicze i teraz gospodarstwo przynosi dochody, lecz ciągle wymaga inwestycji i mnóstwa własnej pracy. Na szczęście, pomagają nam już w miarę możliwości nasi synowie, Bartek i Radek.
Siostrze i szwagrowi wydaje się jednak, że nam to wszystko spadło z nieba.
– Macie dom z wygodami, świeże powietrze, swoje mięso i warzywa, raj na ziemi, a w polu teraz maszyny wszystko zrobią – mówili, gdy my zaczynaliśmy narzekać.
Od kilku lat Agnieszka, jej mąż Darek, ich dwoje dzieci oraz pies, przyjeżdżają do nas latem na kilka tygodni.
Za pierwszym razem ucieszyłam się z ich przyjazdu, ale wkrótce nie mogłam się doczekać, kiedy skończy im się urlop.
Niestety, w tym przypadku od zasady „Gość w dom, Bóg w dom” powinno się stosować wyjątek. Nasi goście mieli przede wszystkim ogromne wymagania kulinarne.
Nie dość, że każde z nich lubiło jeść co innego, to jeszcze obiad musiał być z dwóch dań i codziennie jakieś ciasto na deser. Gotowałam ja, bo Agnieszka ciągle była przemęczona.
Nigdy nie robili zakupów
– Nie po to mam urlop, żebym stała przy garach – mówiła.
Oczywiście nasi goście nie uważali za stosowne uczestniczyć w kosztach utrzymania. Ja nie mogłabym wprawdzie wziąć od nich pieniędzy, ale byłoby ładnie z ich strony, gdyby zrobili jakieś zakupy do lodówki i kupili przy tym to, co im najbardziej smakuje.
Naszych sąsiadów i znajomych nazywali pogardliwie „wieśniakami”. Uważali ich, a pewnie i nas także, za prymitywnych ludzi, dlatego że mieszkamy na wsi.
Pewnego wieczoru rozpaliliśmy grilla i zaprosiliśmy sąsiadów Marka i Elę. Miała być fajna zabawa, ale wyszło beznadziejnie. Darek pokłócił się z Markiem o poglądy polityczne i stwierdził, że u nas panuje ciemnogród i zacofanie.
Agnieszka zaś wcale nie zaszczyciła nas swoją obecnością, bo poszła wcześnie spać.
– Grillowaną pierś z kurczaka bym zjadła – powiedziała, ale na tłustą kiełbasę nie mam ochoty.
Czasami nie poznawałam własnej siostry, kiedyś była miłą, życzliwą dziewczyną, a teraz?
Jak by tego jeszcze było mało, ich pies Norek straszył kury i niszczył mój wypielęgnowany ogród.
– Darek, zróbcie coś z tym waszym kundlem, bo już mi dwie kury zadusił i nie wpuszczajcie go do ogródka, kopie dołki i załatwia się pod iglaki – złościłam się.
– To nie kundel, tylko rasowy labrador – odparł zniecierpliwiony – i nie lamentuj o jakieś kury, nie będę na wsi psa prowadził na smyczy, niech sobie psina pobiega.
– Ale jutro jak zwykle zażyczycie sobie jajecznicę ze szczypiorkiem ze świeżych wiejskich jajek, koniecznie na półmiękko – powiedziałam do niego ze złością.
– Jacek, tyle razy ci mówiłem, żebyś nie biegał po rabatce – prosił siostrzeńca mój mąż – co za gamoń, już drugą tujkę przyłamał – lamentował Franek.
Chciałam powiedzieć, co myślę o tym wszystkim
Tak każdego dnia. My ich prosiliśmy, a oni swoje. Nie było mowy o tym, aby nam pomogli w gospodarstwie, raczej spodziewali się, że będziemy im wymyślać jakieś atrakcje pobytu i nieustannie ich zabawiać.
– Gdybym ja tak mógł gdzieś wyjechać i odpocząć od tego wszystkiego – marzył mój mąż.
– W czym problem, wyjedź sobie najlepiej na Hawaje albo Majorkę – zaśmiał się Darek.
Tacy byli nasi goście. Nic dziwnego, że cieszyliśmy się, gdy wakacje się kończyły.
– Zapraszamy teraz do nas – powiedzieli przy pożegnaniu – ale wy jeśli przyjedziecie, to tylko na parę godzin, bo macie przecież tyle pracy i obrządek w oborze, a zresztą u nas w bloku za ciasno na przyjmowanie gości – tłumaczyli.
– Przyjedziemy na pewno – roześmiał się Franek – szykujcie jakieś materace albo polówki, a my czas już znajdziemy.
Pojechaliśmy do nich na ferie
Minęło kilka miesięcy. Pewnego zimowego dnia mój mąż powiedział:
– Szykujcie się, wyjeżdżamy na ferie zimowe do miasta, do ciotki Agnieszki.
– Coś ty wymyślił – zapytałam zdumiona – a kto nakarmi świnie i wydoi krowy?
– Ja to już załatwiłem – odparł zadowolony – w zimie jest mniej pracy, a nasz sąsiad Marek powiedział, że chętnie przyjdzie i wszystko zrobi w oborze.
– A po co ty tam chcesz jechać – spytałam – przecież my się tam zanudzimy.
– Kochanie, będziemy odpoczywać i zwiedzać miasto – tłumaczył Franek.
W końcu dałam się przekonać.
– Trzeba zadzwonić do nich, uprzedzić, że przyjedziemy – powiedziałam.
– Zadzwoń, ale ostatniego dnia, żeby nie zdążyli zmienić planów i nie wyjechali gdzieś – śmiał się Franek.
Gdy już siedzieliśmy w samochodzie, mąż powiedział do naszych synów:
– Chłopaki, tym razem pozwalam wam wyjątkowo, możecie być głośno i niekoniecznie zawsze grzecznie.
– Nie ma sprawy tato – śmieli się Bartek i Radek – tym razem cię posłuchamy.
Siostra i szwagier wyglądali na mocno zdziwionych i przestraszonych widokiem naszych wielkich walizek.
– Ale jesteśmy głodni – krzyczał Franek już od progu – zmęczyła nas ta podróż, zjedlibyśmy coś.
– Prosimy jeszcze po kotleciku – upominali się nasi synowie, nie zważając na groźne spojrzenia swojej ciotki.
Po obiedzie chłopcy zaczęli grać na komputerze, a przy tym krzyczeli i piszczeli z radości i walili w klawiaturę, ile wlezie. Ja i Franek zasiedliśmy na kanapie przed telewizorem.
Zobaczyli, jak zachowują się rozkapryszeni goście
– Ile tu kanałów do oglądania – cieszył się mąż.
– Gdzie nas jutro zabierzecie? – zapytałam z uśmiechem – chwaliliście się, że w waszym mieście tyle ciekawych zakątków do obejrzenia.
– Sabina, przecież my idziemy rano do pracy – Agnieszka próbowała tłumaczyć.
– No to załatw sobie wolne, nie wierzę że nie zostawiłaś sobie paru dni wolnego na ferie – powiedział Franek beztrosko – a nawet jeśli naprawdę musicie iść do pracy, to przecież Edyta i Jacek nas oprowadzą po mieście.
W nocy oczywiście zajęliśmy ich łóżka, a oni spali na polówkach i materacach. Najbardziej wściekła była Edytka.
– Patrzcie ich, wieśniaki, miasta się im zachciało oglądać – burczała pod nosem.
– Widzicie sami, mamy zbyt małe mieszkanie aby was gościć – powiedziała rano Agnieszka.
– Nie przejmuj się, nam tu się podoba, wcale nie jest tak ciasno – odparł Franek.
– Kilka dni wytrzymamy jakoś – dodałam. Teraz to oni nie mogli się doczekać, kiedy wyjedziemy.
Gdy wracaliśmy, wszystkim nam było bardzo wesoło.
– Może wreszcie będą mieli nauczkę – śmiał się Franek – może kolejne wakacje nareszcie będą normalne i spokojne.