O ile Monica Belluci to najpiękniejsza kobieta na ziemi, to moja teściowa jest bardzo do niej podobna. Wygląda tak, jakby jakaś misja kosmiczna właśnie wysłała w kosmos definicję ziemskiej kobiecości. I patrzy się tymi swoimi brązowymi oczyma tak ciepło, tak mądrze, jakby mnie chciała przytulić do swojego arcykobiecego łona.
Te jej oczy zdają się emanować swoim tajemniczym ciepłem na inne przedmioty w pomieszczeniu, w którym stoi. Na przykład kanapa, na której siedzi, zdaje się przejmować tę jej słodką tajemniczość, na tyle, że wręcz pragnę tej kanapy, chciałbym na niej usiąść. Jestem zazdrosny o kanapę! Marzę o tym, aby wymościć się w jej kobiecym wnętrzu, każdą komórką ciała wdychając jej kremową miękkość. Tak, kocham ją nad życie. Swoją teściową.
Jesteśmy w domu sami
Pierwszy raz zobaczyłem ją jakieś dwa tygodnie temu. Stanęła w drzwiach naszego salonu. W szarej, za kolana sukience, podkreślającej jej kształty. Podkreślającej jej brzuszek. Cóż miałem powiedzieć? Nie mogłem się zdradzić ze swoich grzesznych myśli. Po prostu popatrzyłem w te je brązowe oczy o kilka sekund dłużej, niż patrzyłbym normalnie.
– Karolku, to moja mama, Joanna – usłyszałem głos żony.
– Dzień dobry, panu. Cieszę się, że Majeczka wreszcie przedstawiła mi swojego przystojnego chłopaka.
Od tego czasu Joanna jest u nas. Kiedy moja żona wychodzi do pracy, zostajemy sami. Ja pracuję zdalnie w swoim gabinecie. Rozmawiamy. Jest taka delikatna. Wiele razy powiedziała, że cieszy się, że poznała swojego przyszłego zięcia. Uwielbiam patrzeć, jak chodzi po pokoju. Nie pamiętam, aby jakaś kobieta tak na mnie działała.
Moja teściowa jest kokietką
Kilka dni temu stało się. Zaczepiła mnie na korytarzu i powiedziała:
– Napijemy się?
Była już trochę wstawiona. Pociągający pląs. Półprzytomny wzrok.
– Podobasz mi się to – powiedziała.
Przysunęła się do mnie, objęła za ramiona i szepnęła do ucha:
– Tak bardzo mi się to podoba, że muszę już iść do siebie. To do kiedyś. – Odwróciła się na pięcie i odeszła. Super.
O co tu w ogóle chodzi? Pomyślałem i od razu naszła mnie właśnie ta kolejna myśl, że – no jasne – moja teściowa jest szaloną kokietką. Podobam jej się, więc stosuje wobec mnie te swoje gry kobiece. Wieczorem zakradam się do jej pokoju. Znowu mnie odtrąca. Kokietka. By następnego dnia chodzić po domu w tej swojej obcisłej sukience i uśmiechać się do mnie słodko.
To jedyna szansa, aby z nią być
A dzisiaj? Cóż. Właśnie staję na ślubnym kobiercu, bynajmniej nie z teściową, lecz to jedyna szansa, aby być z nią. Ubrana jest w kremową sukienkę z delikatnym kwiatem nad kształtnym biustem. Nie patrzy się w moim kierunku, ale ja wiem, że to dalsza część gry. Kokietka. Moja słodka lwiczka. Moja Monica Belluci.
– Łukasz, idziesz? – woła mnie narzeczona. Idę w jej kierunku.
Uśmiecha się niewinnie, ale ja myślę o teściowej. Idziemy za rękę w kierunku ołtarza. Goście powoli rozsiadają się w ławkach. Ksiądz przygotowuje te swoje rzeczy potrzebne do zawarcia ślubu, ale ja kątem oka śledzę tylko ją. Już rozsiadła się w ławce. Pierwszej, nie w środku, ale tuż przy wyjściu z ławek. Kremową torebkę trzyma na kolanach. Na ślicznym, srebrnym łańcuszku. Zagląda do torebki. Czegoś szuka. Coś wyjmuje. To coś srebrnego, o podłużnym kształcie. Trochę kolor zlewa się ze srebrnym kolorem łańcuszka.
Ksiądz splątuje nasze dłonie
– Skoro zamierzacie zawrzeć sakramentalny związek małżeński, podajcie sobie prawe dłonie. Wobec Boga i kościoła powtarzajcie za mną słowa przysięgi małżeńskiej – mówi ksiądz do mikrofonu, który ma podobnie owalny kształt, jak ten srebrny przedmiot w dłoni teściowej.
Przez chwilę przyglądam się mojej narzeczonej. Muszę przyznać, że prezentuje się dzisiaj równie zjawiskowo, co (zazwyczaj) jej mama. Jakiś taki blask bije od niej. Od jej idealnej cery i idealnie spiętych włosów białą wstążeczką. Patrzy na mnie maślanym, ufnym spojrzeniem. Pięknym. Podaje dłoń. Biorę jej dłoń w swoją.
Ksiądz zawija nam materiał na tych splecionych dłoniach. Dociera do mnie, że są splecione na… zawsze. Już do końca. Czy chcę tego? Moja przyszła żona uśmiecha się do mnie. Czar jakiś jasnego szczęścia pląsa po jej i tak już rozanielonej perfekcyjnym makijażem twarzy. Chyba od siódmej rano siedziała w salonie piękności.
Biorę sobie ciebie za żonę
– Ja Łukasz, biorę ciebie Maju za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i… – ktoś wypowiada moje słowa przysięgi. Po chwili orientuję się, że to ja. To ja mówię te słowa, ale brzmią tak, jakby wydobywały się ze studni – i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Dlaczego ona wychodzi z ławki? Matka mojej żony. Powolnym krokiem. Nie idzie w stronę drzwi, ale w stronę ołtarza.
– Tak mi dopomóż. Pani Boże wszechmogący. W trójcy jedyny. I wszyscy święci – powtarzam słowa księdza.
Co ona ma przy sobie? Dlaczego idzie w naszą stronę? Czy zapomniałem czegoś? Ach, może obrączki… Ksiądz oddaje mikrofon mojej prawie żonie. Tak ślicznie bierze go w swoje białe dłonie.
Nagle uświadamiam sobie, że to moja żona jest najpiękniejsza na świecie. A właściwie to sobie przypominam. Kiedy poznaliśmy się cztery lata temu, kiedy zobaczyłem tę smukłą dziewczynę z długimi, za ramiona, jasnymi włosami, pomyślałem, że chcę być z nią do końca świata, chcę ją dotykać, chcę, aby koiła moje zmartwienia, chcę…
– Ja, Joanna – słyszę, ale gdzieś z tyłu.
Robi się szum w kościele. Moja przyszła żona nie ma na imię Joanna.
– …biorę sobie was wszystkich na świadków moich słów – słyszę z tyłu, patrzę na narzeczoną, ona już widzi to coś za mną, a ja nie mam odwagi… Odwracam głowę. – I przysięgam wam wszystkim, że mój tu oto obecny niedoszły zięć nie jest godny poślubić mojej córki, mojej niczego niepodejrzewającej córki – mówi moja teściowa. Stoi tuż obok księdza i zwraca się do ludzi w kościele.
Czegoś takiego się nie spodziewałem.
– Niepodejrzewającej, że będzie chciał ją zdradzić jeszcze przed ślubem. Zdradzić z jej matką – mówi obca mi już kobieta w kremowej sukni.
Co za cyrk
Na sali słychać coraz głośniejszy szept. Ludzie pochylają się do siebie. Coś szepcą. Krzywią twarze. Tymczasem nad ołtarzem, na wysokim telebimie wyświetla się film. Co jest? Na filmie widać korytarz. I mnie, przechodzącego przez ten korytarz.
Zatrzymuję się przy drzwiach prowadzających do pokoju. Do pokoju mojej teściowej. Kurdę, co za cyrk. Następna scena przedstawia mnie podchodzącego do jej łóżka. Pochylam się nad nią i odkrywam kołdrę. Próbuję pocałować w szyję. Ona zrywa się z łóżka. Wyrzuca mnie za drzwi. Wtedy myślałem, że to kokieteria.
– Poddałam mojego niedoszłego zięcia próbie i jak widzicie, nie przeszedł jej – słychać głos mojej teściowej.
Moja narzeczona wybiega zapłakana z sali. Ludzie patrzą się na mnie z wyrzutem. Ja stoję na środku jak ten głupek. Może to i dobrze, że jej matka tak postąpiła. Po kilku dniach dowiaduję się, że nie pierwszy razy. Taki już ma zwyczaj, aby testować kandydatów na zięciów. Niegodnych poślubić jej córeczki.