Moje domysły nie poszły na marne: po kościele mąż odprowadził ją do domu. Nie wiem, co tam robili, ale to nie ma znaczenia. Najważniejsze, że kłamał.

Kilka lat temu u mojego męża rozpoczęła się seria kłopotów i od razu we wszystkich kierunkach: jego biznes upadł, samochód poważnie się zepsuł, a  zdrowie zachwiało się na tle ciągłego stresu. Zaczęłam patrzeć na to pesymistycznie, myśląc, że tak będzie zawsze – nie wiedziałam już, jak go wydobyć z tego stanu. Ale potem jeden z jego przyjaciół poradził mu, aby poszedł do kościoła, a mężczyzna nagle się zgodził.

Chodził na nabożeństwo w każdą niedzielę, a często też w dni powszednie. Był zaangażowany w uczynki miłe Bogu. Nie zadawałam niepotrzebnych pytań, najważniejsze, że przestał pić i leżeć na kanapie, patrząc w sufit. Dostał pracę, zarobki oczywiście nie były takie jak wcześniej, ale cieszyłam się.

Niedawno postanowiłam pójść do świątyni i pomodlić się o zdrowie moich rodziców. I zupełnie przypadkiem zobaczyłam swojego męża, który pomagał kobiecie dbać o kościelny kwietnik. Nic dziwnego, ale nie podobał mi się sposób, w jaki patrzył na nią.

Postanowiłam za nimi podążać, a moje domysły nie poszły na marne: po kościele mąż odprowadził ją do domu. Nie wiem, co tam robili, ale to nie ma znaczenia. Najważniejsze, że kłamał.

W domu, kiedy zapytałam go, dlaczego się spóźnił, powiedział, że pomagał przyjacielowi naprawić samochód. Wcześniej mówił, że odwiedzał ojca, ale go tam nie było. Za każdym razem miał przygotowaną wymówkę.

Szczerze mówiąc, nie wiem, co teraz zrobić. Boję się porozmawiać na ten temat z mężem, bo znowu zacznie pić lub, co gorsza, odejdzie z domu. A ja mam dwoje dzieci (najstarszy syn jest z pierwszego małżeństwa). Jak poradzę sobie jako samotna matka?

Mogłam pójść wcześniej do kościoła i modlić się, aby Bóg prowadził mojego męża prawą ścieżką. A teraz w duszy jest pustka. Cóż, skoro Pan na to pozwolił, nawet w murach świętej świątyni?!

Mirosława, 36 lat

 

-->