Artur darzył mnie ogromnym uczuciem i szacunkiem. Już na wstępie naszego związku powiedział, że nie zamierza ponownie się żenić i nie planuje mieć dzieci. Postawiłam mu ultimatum, ale nie wszystko poszło po mojej myśli.
Mocno się zawiódł
Gdy go spotkałam, miałam 25 lat. Artur, o 12 lat starszy, zaskoczył mnie swoją dojrzałością, był poważny i odpowiedzialny. Niestety miał złe doświadczenia, jeśli chodzi o związek małżeński. Nie chciał zbyt wiele mówić o byłej żonie, ale od znajomych dowiedziałam się, że była mu niewierna i zdradziła go z własnym szefem, a kiedy zaszła z nim w ciążę, odeszła od Artura. Przeżył to bardzo mocno i przez długi czas nie potrafił się otrząsnąć. W końcu jednak, a przynajmniej na to wyglądało, zdecydował odrzucić przeszłość i zacząć wszystko od nowa. I na początku tej nowej ścieżki spotkał mnie.
Znaliśmy się pół roku, kiedy zdecydowaliśmy się zamieszkać razem, u niego. Ja miałam malutką kawalerkę, więc ją wynajęliśmy. Nie brakowało nam niczego – byliśmy dla siebie wszystkim, mieliśmy to, co najważniejsze, czyli swoją miłość, dom, pracę. Artur bardzo mnie cenił i szanował. Jego stosunek do mnie się nie zmieniał. Często obdarowywał mnie kwiatami, pamiętał o naszych małych rocznicach i świętach, organizował romantyczne randki. W zasadzie spełniał wszystkie moje oczekiwania, poza jednym… nie chciał wziąć ślubu. Już na wstępie naszej znajomości ostrzegł, że nie ma zamiaru znowu wchodzić w związek małżeński i nie planuje mieć dzieci.
– Małżeństwo sprawia, że ludzie zaczynają się inaczej zachowywać, niszczy miłość. Wszystko co piękne w związku, po ślubie znika. Zostaje tylko smutek i żal – powiedział.
Czy te słowa na mnie wpłynęły? Nie. Wręcz przeciwnie, rozumiałam go. W końcu wiedziałam, co zrobiła mu jego była żona. Oprócz tego nie bez znaczenia pozostaje, że szczęście i miłość przesłaniały mi świat. Nie potrzebowałam żadnego dokumentu potwierdzającego nasz związek. Wówczas myślałam, że coś takiego jak ślub nie ma dla mnie znaczenia. To, że byliśmy razem, było jedynym, co się liczyło, a przynajmniej tak sobie powtarzałam.
Ciąża była niespodzianką
Nie spodziewałam się, że zostanę matką. Przecież regularnie przyjmowałam tabletki antykoncepcyjne, więc nie obawiałam się ciąży. Kiedy więc nie dostałam okresu, pomyślałam, że to problemy z hormonami, efekty uboczne stosowania antykoncepcji. Nie brałam pod uwagę innej możliwości. Na wszelki wypadek zdecydowałam się jednak odwiedzić ginekologa. Byłam przekonana, że tylko potwierdzi moje podejrzenia i po prostu zmieni lek. Ale jednak nie. Okazało się, że jestem w ciąży.
Opuszczając gabinet, byłam w szoku, bo nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje na serio. Zajęłam miejsce na najbliższej ławce próbując zebrać myśli i ochłonąć. Zastanawiałam się, dlaczego to spotkało właśnie mnie, czy jestem gotowa na bycie mamą, czy dam radę wychować dziecko. I jak Artur zareaguje na tę wiadomość. Przecież mówił mi, że nie chce być ojcem. Muszę więc przyznać, że bałam się trochę, co będzie, gdy się dowie.
Obawiałam się, że kiedy dowie się, że zostanie tatą, odepchnie mnie od siebie. Jasne mówił przecież, że nie chce dzieci. Bez niego moje życie nie miało sensu, dlatego nawet przyszło mi do głowy, że mogę potajemnie wyjechać zagranicę i dokonać aborcji. Ale prędko odrzuciłam tę myśl. Wiedziałam, że jeśli zdecyduję się na usunięcie dziecka, to poczucie winy sprawi, że nie będę mogła spokojnie zasypiać. W końcu zdecydowałam, że powiem Arturowi o mojej ciąży. A później… Cokolwiek ma się zdarzyć, niech to nastąpi. Jakoś sobie poradzę.
Przez trzy dni nie mogłam się zdecydować. Wiedziałam, że nie ma opcji, żeby ta rozmowa się nie odbyła, ale bałam się reakcji mojego ukochanego. Lęk sprawiał, że zwlekałam tak długo, jak tylko mogłam. Nie chciałam go w żadnym wypadku stracić. W końcu, czwartego dnia, znalazłam w sobie siłę.
– Artuś, muszę ci coś powiedzieć. To bardzo, bardzo ważne – zaczęłam podczas obiadu.
– Słucham cię, kochanie – odłożył sztućce i skupił się na tym, co chciałam mu powiedzieć.
– Więc… Jestem w ciąży… – wymamrotałam. – To już siódmy tydzień.
Był bardzo zaskoczony
Artur na moment spojrzał na mnie zaskoczony, potem podniósł się i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
– Jesteś absolutnie pewna? – w końcu zadał pytanie.
– Tak – odpowiedziałam, kiwając głową. – Nie planowałam tego, ale metody antykoncepcyjne nie zawsze są skuteczne. Tak mi powiedział lekarz.
– I zdecydowałaś się na dziecko? – patrzył na mnie uważnie.
– I tak, i nie, ale aborcja nie wchodzi w grę. Muszę przyznać, że to rozważałam, ale nie, nie jestem w stanie tego zrobić – odwzajemniłam jego spojrzenie.
Popatrzył w podłogę, po czym obrócił się i skierował w stronę wyjścia.
– Przykro mi, ale potrzebuję chwili – powiedział, odchodząc.
I wyszedł… tak po prostu.
Czułam rozczarowanie, bo wciąż nie miałam pewności co do naszej sytuacji, ale nie próbowałam go zatrzymać. Wrócił bardzo późno wieczorem. Chodził niepewnie, trzymając w dłoni kolorową torebkę.
– Nie jestem pewien, czy ci się spodobają… Ale starałem się… – wymamrotał i wyjął z torebki śpioszki.
– Są cudowne. Najpiękniejsze na świecie – rzuciłam mu się w ramiona.
Zdałam sobie sprawę, że jednak nie zostanę sama, że mój ukochany zaakceptował fakt, że będzie ojcem. Nigdy nie prowadziłam z Arturem dyskusji na temat małżeństwa. Po pierwsze, dobrze zapadło mi w pamięć to, co kiedyś mi powiedział na ten temat, po drugie, jak już wspominałam, nie było dla mnie ważne zawarcie małżeństwa. Ale teraz wszystko się zmieniło.
Czułabym się bezpieczniejsza
Oczekiwaliśmy dziecka. Pomyślałam, że dla jego przyszłości powinniśmy oficjalnie stać się rodziną. Liczyłam na to, że Artur ma podobne zdanie i niebawem mi się oświadczy. Niestety, dni mijały jeden za drugim, a on zachowywał się, jakby nic w naszym życiu się nie zmieniło. Po miesiącu zdecydowałam poruszyć ten temat sama.
– Chyba najwyższy czas, abyś przemyślał swoje odczucia co do ślubu. Przecież niedługo prawdopodobnie przytyję i nie będę mogła ruszyć do urzędu, a jednak ze względu na dziecko dobrze byłoby sformalizować związek – powiedziałam pewnego dnia.
– Uwielbiam cię i nasze przyszłe dziecko też pokocham. Ale zapomnij o małżeństwie – odpowiedział po chwili. – Już raz przez to przechodziłem i nie było to dobre doświadczenie. Nie planuję powtórzenia tego błędu…
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, zamknął się w swoim pokoju. Mimo że we mnie wszystko wrzało, pozwoliłam mu pobyć samemu. Miałam nadzieję, że jeśli przemyśli to sobie, może zmieni zdanie. Nadal stał na swoim. Bez względu na to, co się działo tego dnia czy następnego. Nie mogłam tego zaakceptować. Naciskałam na niego, prosiłam, wyjaśniałam, aż w końcu zaczęłam podnosić na niego głos. Do tej pory nigdy nie dochodziło między nami do kłótni. Ale teraz? Nie było dnia, kiedy nie robiłabym mu awantury. On jednak uparcie trzymał się swojego zdania. Po dwóch tygodniach takiego chaosu, miałam już dosyć.
– Posłuchaj, nie zamierzam dłużej się stresować. Albo decydujesz się na ślub, albo się rozchodzimy – dałam mu do zrozumienia, że to jest ostateczność.
Artur nawet nie odpowiedział. Przyjął to z obojętnością, wzruszył ramionami i zamknął się w sypialni. To było już dla mnie za dużo. Bez szczególnego zastanawiania, spakowałam swoje najważniejsze rzeczy i wyprowadziłam się. Nie mogłam tego dłużej znosić. Chciałam mu dać do zrozumienia, że mam swoją godność, dumę i nie rzucam słów na wiatr.
Ostrzegała mnie
Przeniosłam się do mojego małego mieszkania. Dobrze się złożyło, że umowa najmu z lokatorami właśnie się skończyła, bo inaczej nie miałabym gdzie się podziać. Nie brałam pod uwagę powrotu do domu rodzinnego. Moja mama odeszła kilkanaście lat temu, a tata mieszka na drugim krańcu Polski, ma nową żonę, dzieci i własne problemy. Ale w tamtym momencie nawet o tym nie myślałam. Byłam zbyt zła, rozgoryczona i skrzywdzona.
W kolejnych dniach Artur nie przestawał dzwonić i błagać, abym do niego wróciła, lecz tym razem nie dałam się przekonać:
– Absolutnie nie! Nie zależy mi na twoim wsparciu. Dam radę bez ciebie.
– Naprawdę tak uważasz? A co z naszym dzieckiem? – nie dawał za wygraną.
– To moje dziecko i tylko moje. Niech ci to zapadnie w pamięć. Wreszcie daj mi żyć w spokoju. Nie dzwoń, nie przyjeżdżaj, nie próbuj się tłumaczyć. Najlepiej o mnie zapomnij – wykrzyczałam i zakończyłam rozmowę.
Po naszej burzliwej dyskusji udałam się do Martyny i opowiedziałam jej całą sytuację. Liczyłam na to, że mi pomoże i wspólnie ponarzekamy na Artura. Ale zamiast tego…
– Aśka, co ty robisz?! Chcesz zniszczyć wszystko przez swoją głupią dumę? Daj mu trochę więcej czasu, zaczekaj. Nie pozwól, aby gniew tobą kierował – zaczęła mi tłumaczyć.
To mnie strasznie zdenerwowało.
– Absolutnie nie! Byłam cierpliwa zbyt długo. Ale teraz koniec. Artur mnie zdradził i zranił. Nie chcę go więcej widzieć – wykrzyknęłam.
– Taka jest twoja decyzja? Bo mi się wydaje, że będziesz tego żałować. W końcu było wam razem tak dobrze – spojrzała na mnie smutno.
– Tak, było, ale już się skończyło. I nie wróci – odparłam.
Tak było parę miesięcy temu. Teraz czekałam na sofie na Martynę, która miała odwieźć mnie do szpitala i czułam żal. Dokładnie tak, jak mówiła. Chciałabym cofnąć czas. I żeby Artur był przy mnie. Żałowałam już wcześniej, kiedy sama musiałam chodzić na badania, wybierałam ubrania dla naszego maleństwa, kojec, pościel i wózek. Żałowałam, kiedy pakowałam torbę, którą miałam zabrać do szpitala. Szykowałam się na to dużo wcześniej, bo nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć. Nocami płakałam w poduszkę i pragnęłam, żeby się ze mną skontaktował. Kiedyś nawet zebrałam odwagę i do niego zadzwoniłam, ale natychmiast włączyła się sekretarka.
Zrezygnowałam z dalszych prób. Pomyślałam, że to nie ma sensu, ponieważ Artur prawdopodobnie gdzieś wyjechał, zmienił telefon lub ma kogoś i nie chce ze mną gadać. Nawet bałam się zostawić mu wiadomość. Co miałam mu powiedzieć? Że przepraszam, że zrobiłam błąd, że byłam nierozsądna i niecierpliwa? Prosić, żeby mi przebaczył i wrócił? Bo za nim tęsknię, kocham go i chciałabym, żebyśmy razem wychowali nasze dziecko?
Daliśmy sobie drugą szansę
Gdy sobie o tym przypomniałam, zrobiło mi się niesamowicie smutno i to tak, że nie mogłam powstrzymać łez. Na moment zapomniałam o tym, w jakim jestem stanie. Oprzytomniałam, gdy usłyszałam dźwięk klucza w zamku. Właśnie odczułam bolesny skurcz, więc z trudem podniosłam się z kanapy.
– W końcu jesteś. Jeżeli nie zabierzesz mnie stąd natychmiast, to urodzę tu, na środku salonu. I będzie to prawdziwy spektakl – zawołałam do Martyny, kiedy drzwi się otworzyły.
– Zaraz cię stąd zabiorę. Nie stresuj się. Wszystko będzie dobrze, dojedziemy na czas. A póki co pamiętaj o oddechu. – usłyszałam męski głos dochodzący z przedpokoju.
Zaniemówiłam. Ten głos był mi dobrze znany. Wielokrotnie szeptał mi do ucha czułe słowa. Jednak to przecież niemożliwe.
– Artur, czy to ty? – wydukałam, zastanawiając się, czy to nie jest przypadkiem sen.
– Oczywiście, że to ja – ojciec mojego dziecka pojawił się w drzwiach pokoju.
– Ale… Jak tu trafiłeś? I gdzie jest Martyna?
– Jest w biurze. Dzisiaj ma totalne zamieszanie i mimo, że bardzo chciała, nie jest w stanie się stamtąd wydostać.
– Jak to możliwe? Przecież ledwie pół godziny temu powiedziała, że już wsiada do samochodu i rusza.
– Cóż, w takim razie cię nabrała. Kto by pomyślał… Dobrze, że byłem gotowy na taką sytuację. No to co, ruszamy? Bo jeśli będziemy dłużej stać i rozmawiać, to naprawdę możesz urodzić w przedpokoju – podniósł torbę z rzeczami.
– Ruszamy – powiedziałam uśmiechając się i z ulgą oparłam się o jego ramię.
Gdy wchodziłam do auta, przyszło mi do głowy, że jak tylko wszystko się skończy, to na pewno zadzwonię do mojej koleżanki. Powiem jej, jak bardzo jej dziękuję. Przecież to ona dała mi możliwość naprawy tego, co popsułam. I zdecydowanie nie zmarnuję tej okazji.