„Wolę być bogatą emerytką w domu opieki niż biedaczką, która wszystko oddała dzieciom. Nie dostaną mojej kasy w spadku”

„– Mamo, bo wiesz, wiecznie żyć nie będziesz, a pewne sprawy należy uporządkować szybciej. Po śmierci taty wiemy, że to czasem przychodzi nagle… Może warto zdecydować, co dostanę ja, a co Adam, kiedy ciebie już nie będzie? – walnęła bez ogródek”.

Ponoć całe życie pracujemy na to, co pozostawimy po sobie naszym bliskim. Ja też tak robiłam. Jednak teraz, w jesieni życia, zdążyłam zmienić zdanie. Nie wszyscy zasługują na to, żeby otrzymać moje ciężko zarobione pieniądze!

Dzieci się mną nie przejmują

Byłam przekonana, że urodzenie dzieci to gwarancja szczęśliwej starości. Że nigdy nie będę jedną z tych samotnych starszych pań, które dzieci widują tylko na święta i muszą dopraszać się o regularne telefony. Niestety, rzeczywistość okazała się być zupełnie inna.

Nie jestem matką, która przez całe życie psuła swoim dzieciom krew, a teraz doprasza się o kontakt. Zawsze otaczałam córkę i syna miłością, wyrozumiałością i wsparciem. Niestety, gdzieś musiałam popełnić błąd, bo obydwoje wyrośli na strasznych egoistów. To przykre mówić tak o własnych dzieciach, ale niestety, taka jest prawda.

Wydaje mi się, że póki żył mój mąż, dzieci czuły jeszcze przed nim jakiś respekt. Częściej dzwoniły, odwiedzały, bo ojciec potrafił postawić ich do pionu i podkreślić, że nienależycie nas szanują. Jego słuchali. Ja chyba za bardzo dawałam sobie wchodzić na głowę, bo, gdy Janusza już zabrakło, dzieci wyszły z założenia, że nie muszą się starać ani pracować na nasze dobre relacje. Myślały chyba, że mogą po prostu mnie olewać, a ja i tak zawsze powitam je z otwartymi ramionami, stęskniona i zachwycona ich widokiem.

Przez pewien czas tak było. Byłam ślepa na to, że dzieci odwiedzają mnie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebują: a to pieniędzy na wesele, a to na wakacje, bo akurat zabrakło, bo dużo wydatków… Zawsze chętnie dzieliłam się tym, co z mężem wypracowaliśmy, bo udało nam się zgromadzić naprawdę porządne kwoty.

Nie martwiliśmy się o pieniądze

Janusz pracował praktycznie do samej śmierci, bo zawał zabrał nam go zbyt wcześnie – nawet nie zdążył nacieszyć się zasłużoną emeryturą. Był kierownikiem polskiego oddziału międzynarodowej firmy budowlanej, w której zrobił naprawdę porządną karierę. Ja również nie mogłam narzekać. Nie należałam do kobiet, które zarabiały „na waciki”, gdy mąż harował na prawdziwe pieniądze. Miałam wykształcenie medyczne i pracowałam jako pediatra w naszej osiedlowej przychodni. Fakt, sama posada w przychodni nie przynosiła mi fortuny, ale skutecznie dorabiałam, pracując jednocześnie naukowo na uczelni.

Przez wiele lat pracowaliśmy z mężem ze świadomością, że robimy to głównie dla dzieci. Oczywiście, obydwoje realizowaliśmy się zawodowo, ale nadrzędnym celem były dla nas pieniądze i spokojna przyszłość dla rodziny. Każde z dzieci dostało od nas po kawalerce na rozpoczęcie dorosłego życia, a i jeszcze długo po studiach często wspomagaliśmy ich przy większych wydatkach. Nie chciałam, żeby musiały harować na wszystko same tak jak my z Januszem.

– Zobaczysz, dostaną wszystko pod nos i będą chciały jeszcze więcej! Nawet wdzięczni nie będą! – grzmiała mi bratowa, ale ja tylko się śmiałam.

– Agnieszka, to, że nam było ciężko, nie znaczy, że im też ma być. Po co? Dla zasady? – argumentowałam.

I naprawdę wierzyłam, że dzieci będą nam wdzięczne za to, że tak bardzo ułatwiliśmy im życie.

Tylko brały i brały

Niestety, im bardziej dorosłe były nasze dzieci, tym częściej wracałam myślami do ostrzeżeń bratowej. Kasia i Adam byli tak przyzwyczajeni do dobrobytu, że zupełnie nie czuli potrzeby, żeby się przepracowywać. Gdy tylko coś szło im nie tak, nie dostawali podwyżek albo zwyczajnie nie chciało im się przyjąć zbyt wielu obowiązków, nawet w zamian za dobre pieniądze, bezwstydnie przychodzili do nas po kasę.

– Mamo, muszę pojechać na jakieś solidne wakacje w tym roku, bo zwariuję! Jestem wykończona tą pracą – narzekała mi Kasia.

– No to jedź, kto ci broni? – pytałam.

– Ale za co? Płacą mi jakieś grosze… Myślałam, że może mi dorzucisz… – zaczynała podchody.

– Córcia, masz już prawie trzydzieści lat. Myślałam, że w tym wieku to już wstyd prosić o kasę – odpowiadałam z uśmiechem. – Zwłaszcza, że przecież nie płacisz za wynajem ani kredyt.

– Mamo, ceny w mieście są dziś okropne! To mieszkanie to wcale mi w niczym nie pomaga, oszczędzam kilka stówek może…

– Kilka stówek? Ty chyba nie wiesz, ile kosztuje wynajem takiej kawalerki w takiej lokalizacji!

Powinnam utrzeć im nosa

Dzieciaki były zupełnie odklejone od rzeczywistości, ale niestety, finalnie często się uginałam pod ich presją i nie miałam serca odmówić im pieniędzy. W ten sposób wykształciłam u nich przekonanie, że matka zawsze sypnie groszem i nie będzie oczekiwać niczego w zamian.

– A co mam robić z tymi pieniędzmi? Przecież do grobu nie zabiorę – odpowiadałam, gdy bratowa lub brat znowu suszyli mi głowę o to, że jestem zbyt dobra dla Kasi i Adama.

– Ale możesz oddać bardziej potrzebującym – podsunął mi brat.

– No co ty! Że niby co? Wydziedziczyć dzieci i dać na cele charytatywne? Daj spokój! – oburzyłam się.

– A dlaczego nie? Hela, dałaś im więcej niż większość innych matek! Dostały od ciebie już wystarczająco dużo: mieszkania, samochody, a potem jeszcze wakacje i drogie prezenty. Oni nie nauczą się dorosłości, jeśli ich w którymś momencie nie odetniesz!

– Zwłaszcza, że zaraz będą jeszcze ostrzyć zęby na spadek… – dorzuciła bratowa.

Brat miał rację

Przyjęłam wizję brata i bratowej z nieukrywanym rozdrażnieniem.

– Kochani, wiem, że się o mnie troszczycie, ale to przecież nie do pomyślenia, żebym tak zrobiła! Owszem, może trochę im się poprzewracało w głowach od dobrobytu, ale chyba o to chodziło, żeby żyło im się łatwiej niż nam…

– Łatwiej, ale nie zupełnie bezstresowo! Poza tym, jeszcze rozumiem, gdyby w zamian za tę całą pomoc ciągle cię odwiedzali, wspierali albo się tobą interesowali. A oni nawet nie mają czasu wpaść na herbatę albo zadzwonić raz w tygodniu!

Zabolała mnie ta uwaga, ale nie mogłam się jej sprzeciwić. Brat miał rację: ani Kasia, ani Adam nie bywali u mnie, gdy nie było ku temu wyraźnej okazji takiej jak święta. Często nie wpadali nawet w moje urodziny czy imieniny, bo „mieli akurat inne plany”. Podejrzewałam, że i na te święta przychodzą tylko dlatego, że zawsze dostają kosztowne prezenty, ale dotąd nigdy nie przyznałam tego przed sobą głośno.

– Może i macie rację? Przecież dałam im tak dużo… A oni nie wykazują żadnej wdzięczności… Przeciwnie, chcą tylko więcej i więcej! – zdenerwowałam się nagle.

– Dokładnie tak!

Zbuntowałam się

Czara goryczy przelała się już oficjalnie, gdy tydzień później otrzymałam telefon od córki. Niby dzwoniła, żeby zapytać jak się mam, ale szybko przeszła do tematu… spadku!

– Mamo, bo wiesz, wiecznie żyć nie będziesz, a pewne sprawy należy uporządkować szybciej. Po śmierci taty wiemy, że to czasem przychodzi nagle… Może warto zdecydować, co dostanę ja, a co Adam, kiedy ciebie już nie będzie? – walnęła bez ogródek.

– Ja jeszcze nigdzie się nie wybieram! Poza tym, jeśli tak bardzo martwisz się o moją rychłą śmierć, to może raz na jakiś czas wpadnij i zerknij, co u mnie i jak się czuję! – zdenerwowałam się.

– Mamo, no co ty… – mruknęła zdziwiona Kasia, ale nie słyszałam, co ma jeszcze do powiedzenia, bo szybko zakończyłam rozmowę.

Nic nie dostaną

Tego samego dnia poszłam do notariusza i spisałam testament. Całość swojego majątku przekazałam na fundację wspierającą samotnych seniorów.

– Jest pani pewna? Jeśli chce pani pominąć w testamencie swoje dzieci, trzeba będzie wykazać pewne zaniedbania… Nie można tak bez powodu kogoś wydziedziczyć – informował mnie uprzejmie prawnik.

– Powodów mam aż nadto, proszę się nie martwić! Jestem absolutnie zdecydowana – oznajmiłam twardo.

Od prawnika wyszłam z poczuciem lekkości i radości. Na koncie miałam sumę, która spokojnie pozwoli mi na przeżycie reszty życia w wygodnych warunkach. Jeszcze kilka miesięcy temu myślałam, że zacznę stopniowo oddawać zgromadzone oszczędności dzieciom, ale na szczęście ta szalona myśl już mnie opuściła.

Stać mnie na najbardziej luksusowy dom opieki na starość, gdy już będę go potrzebować, stać mnie na przyjemne wakacje raz w roku i na wygodną codzienność. A to, co zostanie po mojej śmierci? Otrzymają ci, którzy naprawdę tego potrzebują, a nie moje rozpuszczone dzieci!

-->