Majkę poznałam w liceum. Od razu mi zaimponowała. Pewna siebie, przebojowa, wygadana… A na dodatek śliczna i zgrabna jak modelka. Na przerwach zawsze otaczał ją wianuszek koleżanek wpatrzonych w nią jak w obrazek.
W tej grupie byłam też i ja. Nieśmiała, zakompleksiona szara myszka marząca o tym, by królowa zwróciła na nią uwagę. Niestety, Majka rzadko zaszczycała mnie swoim zainteresowaniem. Przypominała sobie o mnie głównie wtedy, gdy chciała przepisać zadania domowe. Nie miałam do niej o to pretensji. Cieszyłam się, że w ogóle dopuściła mnie do swojego towarzystwa.
Po maturze grupa wielbicielek Majki się rozpadła. Każda z dziewczyn poszła w swoją stronę. Ja byłam wyjątkiem. Trwałam przy niej niestrudzenie, tak jak w szkole. To do mnie przychodziła ze swoimi problemami, to mnie wypłakiwała się na ramieniu, gdy przeżywała kolejną nieszczęśliwą miłość czy niezdany egzamin na studiach. Wystarczyło, że zadzwoniła, a już rzucałam wszystko i biegłam z pomocą.
Niestety, nie odwdzięczała się tym samym… Gdy kryzys mijał, znikała z mojego życia. Nieraz, gdy przechodziłam trudne chwile, prosiłam o spotkanie. Zawsze się wykręcała. Twierdziła, że nie ma czasu, że może zobaczymy się jutro. Nie dotrzymywała słowa. Następnego dnia znowu słyszałam tylko wymówki. W tamtych chwilach bardzo mnie to bolało, ale szybko jej wybaczałam i zapominałam. Ciągle wierzyłam, że jest moją przyjaciółką i że kiedyś mi to okaże.
Jesteśmy z nizin społecznych?!
Mijały miesiące, potem lata. Majka szła przez życie jak burza. Skończyła studia i znalazła świetną pracę w marketingu. Zaczęła otaczać się ludźmi sukcesu. Wysoka pensja, eleganckie biuro, służbowy samochód. A ja? Na drugim roku polonistyki wyszłam za mąż, a dziewięć miesięcy później urodziłam bliźniaki. Nie miałam czasu na dalszą naukę. Zajęłam się domem, dziećmi. Mój Paweł nie zarabiał zbyt wiele, więc żyliśmy bardzo skromnie, ale nie narzekałam na swój los. Byłam dumna z tego, że mam dobrego, opiekuńczego, kochającego męża, rodzinę. I myślałam, że moja przyjaciółka też cieszy się moim szczęściem. Niestety, wkrótce miałam się przekonać, że jest inaczej.
Niedługo po trzydziestych urodzinach Majka pochwaliła się, że wychodzi za mąż za syna znanego biznesmena. Nawet nie wiecie, jak bardzo się ucieszyłam. Tak długo nie mogła spotkać tego jedynego. I wreszcie sukces! Miałam nadzieję, że mi go przedstawi, ale ona ciągle mnie zbywała. Gdy więc któregoś razu zadzwoniła z kolejnym wielkim problemem, nie wytrzymałam.
– Dlaczego tak ukrywasz przede mną narzeczonego? Czyżbyś się bała, że ci go odbiję? – zażartowałam.
– No coś ty, Igor świata poza mną nie widzi – obruszyła się.
– To o co chodzi? – naciskałam.
– Szczerze? On się nie zadaje z takimi ludźmi jak ty i Paweł.
– Czyli jakimi?
– No… Z nizin społecznych… Biednych… Nawet go rozumiem… Przecież wy żyjecie w zupełnie innym świecie. Pewnie byście się nawet nie dogadali.
– My? Czyli ty się do tej grupy nie zaliczasz?
– Pewnie, że nie. Przecież jestem szefową działu w agencji reklamowej. A ty? Kurą domową. A twój Paweł magazynierem w hurtowni…Strefa okazji i inspiracji:
– No wiesz! Jak możesz?! To prawda, nie śpimy na pieniądzach, ale to nie powód, by nas obrażać i spychać na margines. Zwłaszcza że żyjemy uczciwie i co najważniejsze, wszyscy bardzo się kochamy! – zdenerwowałam się.
– O rany, wiem… Ale dla Igora to żaden argument. Od razu zapowiedział, że nie chce na naszym weselu, a potem w domu ludzi spoza towarzystwa. Nie spodziewaj się więc zaproszenia na ślub.… Wiem, że to może być dla ciebie przykre, ale cóż, takie jest życie – ciągnęła.
Poczułam, że ogarnia mnie wściekłość
– A ty nie spodziewaj się, że nadal będę wysłuchiwać twoich smutków i żalów! Poszukaj sobie innej przyjaciółki. Na wyżynach! – wrzasnęłam i się rozłączyłam.
Było mi tak przykro, że aż się popłakałam. Przecież zawsze byłam wobec niej lojalna, serdeczna. A ona najzwyczajniej w świecie napluła mi w twarz.
Przez następne dni czekałam na telefon od Majki. Liczyłam na to, że jak sobie wszystko przemyśli, to zadzwoni. Przeprosi za to, że tak paskudnie potraktowała mnie i mojego męża, i powie, że zależy jej na naszej przyjaźni. Nie chodziło mi wcale o ten ślub. I tak pewnie nie poszłabym na uroczystość, bo nie byłoby mnie stać na prezent. Chciałam po prostu, żeby przypomniała sobie, co przez te wszystkie lata dla niej robiłam, i to wreszcie doceniła. Ale telefon milczał. Zawiedziona i rozżalona opowiedziałam o wszystkim Pawłowi. Gdy usłyszał o tych nizinach społecznych, to aż zacisnął pięści, ale zaraz się opanował.
– Zamiast płakać, powinnaś się cieszyć, że masz już tę Majkę z głowy. Nigdy nie była twoją prawdziwą przyjaciółką – powiedział.
– Tak myślisz?
– Oczywiście! Czy była przy tobie, gdy jej potrzebowałaś? Nie! Odzywała się tylko wtedy, gdy sama miała problemy. A teraz jeszcze nas obraziła. Niech sobie więc żyje w tym swoim bogatym i eleganckim świecie. Mimo wszystko życzę jej wszystkiego najlepszego. Ale od ciebie niech się trzyma z daleka! Nie zasługuje na taką przyjaciółkę jak ty! – odparł z mocą.
Minęły kolejne miesiące i lata. W moim życiu niewiele się zmieniło. Nadal byłam żoną, matką i zmagałam się z problemami dnia codziennego. Bliscy doceniali moje starania, więc mimo trudności czułam się szczęśliwa. Majka się do mnie nie odzywała, ja też nie próbowałam się z nią kontaktować. Po tamtej rozmowie z mężem coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że Paweł miał rację – Majka tylko mnie wykorzystywała. Wykasowałam więc jej numer telefonu, wyrzuciłam ze znajomych na portalach społecznościowych. Nie pytałam o nią nawet znajomych. Nie obchodziło mnie, co się u niej dzieje.
Jednak miesiąc temu wszystko się zmieniło. To było późnym popołudniem. Paweł został z dziećmi, a ja wybrałam się do fryzjera. Gdy wracałam do domu, natknęłam się na mamę Majki. Ledwie ją poznałam. Zawsze była energiczną, pełną życia kobietą. A teraz? Szła wolno, przygarbiona, jakby dźwigała na plecach jakiś ogromny ciężar.
– Dzień dobry, pani Beatko – zaczepiłam ją.
– A to ty, Agnieszko… Dzień dobry, dzień dobry – odparła i spojrzała na mnie półprzytomnie.
– Coś się stało? Nie najlepiej pani wygląda – zaniepokoiłam się.
– No tak, przecież ty nic nie wiesz… Moja córka jest chora. Nie mam pojęcia, czy zdoła się z tego otrząsnąć. Tyle złego ją spotkało – odparła smutno.
Na chwilę zaniemówiłam. Nie mogłam uwierzyć, że to, co usłyszałam, jest prawdą. Ta przebojowa, pewna siebie, wygadana Majka jest w dołku? Przecież jeszcze trzy lata temu osiągała sukcesy w pracy i planowała ślub z mężczyzną swoich marzeń. Czyżby coś poszło nie tak?
– Pewnie jesteś zaskoczona? – wyrwał mnie z zamyślenia głos pani Beaty.
– Jestem, i to bardzo. Dlatego musi mi pani wszystko opowiedzieć. A potem się zastanowimy, co dalej – odparłam, a potem wzięłam ją pod rękę i zaprowadziłam do pobliskiej kawiarni.
Nawet nie protestowała. Chyba chciała zrzucić z siebie ten ciężar.
No i dobrze jej tak!
To, co potem usłyszałam, wprawiło mnie w osłupienie. Okazało się, że małżeństwo Majki przetrwało tylko rok, bo jej cudowny Igor okazał się zapatrzonym w siebie egoistą i tyranem. Znęcał się nad nią, zdradzał. A gdy zaczęła protestować, pobił ją niemal do nieprzytomności. To złamało jej serce, bo przecież nie tak wyobrażała sobie ich wspólne życie.
Rozwiodła się i aby ukoić ból, rzuciła się w wir pracy. Była nadzieja, że zapomni o tym fatalnym związku. Nadeszła jednak pandemia i spotkał ją kolejny cios: dostała wypowiedzenie. Praktycznie z dnia na dzień. Próbowała szukać pracy w innej agencji reklamowej, ale bez powodzenia. Wszędzie słyszała, że może w przyszłości, że teraz raczej się zwalnia, a nie przyjmuje do pracy.
– To już kompletnie ją dobiło – opowiadała pani Beata. – W jednej chwili zawalił się cały jej świat. Z księżniczki stała się Kopciuszkiem. Straciła chęć do życia, zamknęła się w sobie. Z nikim się nie spotyka, nigdzie nie wychodzi. Chwilami mam wrażenie, że chce umrzeć. Może gdyby miała z kim pogadać, komu się zwierzyć… Ale ma tylko mnie, bo odkąd straciła pracę, znajomi się od niej odwrócili. A matka nie zastąpi przyjaciółki – westchnęła.
Nie ukrywam, w pierwszej chwili poczułam satysfakcję. Może nawet ucieszyłam się z jej porażki i nieszczęścia. „Zrezygnowała z prawdziwej przyjaźni, uważała się za lepszą, potraktowała mnie jak śmiecia, to dostała ze swoje” – przemknęło mi przez głowę. Zaraz jednak przyszło opamiętanie.
Przypomniały mi się słowa kardynała Wyszyńskiego, które zacytował przed laty ksiądz na lekcji religii: „Przebaczaj wszystko wszystkim. Nie chowaj w sercu urazy. Człowiek, który nie lubi i nie umie przebaczać, jest największym wrogiem samego siebie”. Zrobiło mi się potwornie wstyd. „I ty uważasz się za prawdziwą przyjaciółkę? Taka zamiast rozpamiętywać to, co było, zacierać ręce, natychmiast ruszyłaby na pomoc” – zbeształam się w myślach. Nie zastanawiając się ani chwili, wstałam od stolika.
– To może razem pojedziemy teraz do Majki? W przeszłości nieraz wyciągałam ją z opresji. Może więc i teraz mi się uda?
– Mówisz poważnie? – pani Beata patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Oczywiście. Tylko najpierw zadzwonię do męża i uprzedzę, że wrócę później – odparłam i odeszłam na bok.
Nie chciałam, żeby mama Majki słyszała naszą rozmowę. Czułam, że jak Paweł dowie się, co zamierzam, to nie będzie, delikatnie mówiąc, zachwycony.
Mąż zareagował tak, jak się spodziewałam. Najpierw milczał przez dłuższą chwilę, a potem wpadł w złość.
– Naprawdę chcesz do niej jechać? Chyba żartujesz! Zapomniałaś już, jak cię potraktowała, jaka była wredna? – dopytywał się podniesionym głosem.
– Nie, nie zapomniałam.
– I mimo to chcesz jej pomóc?
– Tak. Bo nie ma nikogo poza mną, bo potrzebuje wsparcia, bo mam taką wewnętrzną potrzebę – zaczęłam wyliczać.
– Nie rozumiem tego, ale kłócić się nie będę. Bo pewnie i tak postawisz na swoim. Zawsze miałaś dobre serce – znowu zamilkł. – Ale wiesz co? Chyba właśnie dlatego się w tobie zakochałem. I kocham do dziś – dodał ciepło.
A ja pomyślałam, że nie zamieniłabym swojego Pawła na nikogo innego. Pojechałam z panią Beatą do mieszkania Majki. Gdy weszłyśmy do środka, leżała na łóżku i gapiła się w sufit. Nawet nie spojrzała w naszą stronę.
Odwiedzam ją, dzwonię do niej
– No proszę, jak zwykle wyniosła! Może jednak łaskawie zaszczycisz mnie choć jednym spojrzeniem? – zapytałam, starając się nadać swojemu głosowi surowy ton.
Odwróciła głowę i spojrzała na mnie zaskoczona.
– Aga, to naprawdę ty? – wygramoliła się z łóżka.
– Pewnie, że ja. Słyszałam od twojej mamy, że los nie był ostatnio dla ciebie łaskawy i dopadł cię jakiś paskudny kryzys. Ale nie martw się, poradzimy sobie z tym – uśmiechnęłam się.
Przez chwilę przyglądała mi się z niedowierzaniem, a potem rzuciła mi się na szyję.
– Przepraszam, że byłam wredna… I dziękuję, że jesteś taka wspaniała – wyszeptała wzruszona.
Od tamtej chwili jestem przy Majce. Odwiedzam ją, dzwonię do niej. Mam nadzieję, że dzięki temu poczuje się lepiej i uwierzy, że w życiu może spotkać ją jeszcze wiele dobrego. To będzie pewnie długa i trudna droga, bo ciężko wyrwać się z depresji, ale myślę, że da radę… Ja w każdym razie będę ją wspierać z całego serca i wszystkich sił. Jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało.