Pobraliśmy się z Elą w zeszłym roku. Wcześniej przez kilka lat byliśmy przyjaciółmi, potem wzięliśmy ślub. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jedna sprawa – żona jest za tym, żeby każde z nas miało osobny portfel. Tak było w małżeństwie jej rodziców, a ona przeniosła to do własnej rodziny. Płacimy po połowie za rachunki i czynsz, a także za wszystkie zakupy do domu.
Ale to nie wszystko. Każdy gotuje dla siebie. To także jedna z zasad Eli. Rzecz w tym, że jej rodzice mieli ten sam model zachowania – skoro oboje pracują, to powinni mieć taką samą liczbę obowiązków. I dotyczy to nie tylko gotowania. Na lodówce wisi plan sprzątania mieszkania. Jeśli żona nastawia pranie, to do pralki wkłada tylko swoje rzeczy, ponieważ jej zdaniem, gdyby miała prać również moje rzeczy, to by było niesprawiedliwe. Wspólną pościel i ręczniki pierze ta osoba, która akurat ma dyżur na sprzątanie. Krótko mówiąc, mamy wszystko zorganizowane, jak w akademiku albo na kolonii.
Na wszelkie sposoby starałem się rozmawiać z Elą, że jestem mężczyzną i chciałbym więcej inwestować finansowo w rodzinę, jestem nawet gotów w pełni utrzymywać żonę, żeby tylko ona wykonywała prace domowe, tak jak było u moich rodziców. Ale Eli taki sposób życia nie urządza, więc żyjemy ze sobą jak współlokatorzy.
Kiedy gdzieś wychodzimy, każde płaci za siebie, bo moja żona jest za równouprawnieniem. W supermarkecie każde z nas też stoi do kasy ze swoim koszykiem. Przyjaciele czasami ze mnie się śmieją, mówiąc, że co ze mnie za mężczyzna, że żona nie chce dla mnie gotować, ale czy to moja wina? To wyłącznie jej decyzja.
Dziś wróciłem później niż zwykle. Żona już była w domu. Leżała i oglądała serial, a w kuchni pysznie pachniała lazania. Westchnąłem tylko – nie załapię się na ten przysmak.
Wstawiam wodę na makaron. Do kuchni wchodzi Ela. Obejmuje mnie
.- Będziesz gotował makaron? – pyta.
– Tak, – odpowiadam zrezygnowany, nie tracąc nadziei, że Ela zlituje się nade mną i zaproponuje mi na kolację to, co przygotowała.
Ale żona nawet o tym nie pomyślała.
– Dobra. To zjedz kolację i obejrzymy jakiś film, – żona całuje mnie i wraca do pokoju.
Mieszam makaron, który już zaczął się sklejać. Muszę jeszcze odłożyć sobie trochę na jutro do pracy, bo jeżeli sam nie zadbam o siebie, to będę głodny. Moja żona, w przeciwieństwie do żon moich kolegów, nie daje mi rano pojemników z domowym obiadkiem do odgrzania. Dlatego najczęściej i tak robię sobie do pracy kanapki.
Tego wieczoru, polewając makaron gotowym sosem pomidorowym, usiadłem i pomyślałem: po co mi w ogóle żona? Tylko po to, żeby nie spać w samotności? Być może. Ale czy warto, skoro moje życie dzięki małżeństwu w ogóle nie zmieniło się na lepsze?