Kupiliśmy z żoną mieszkanie. Własne cztery kąty, ściany, które możemy pomalować na dowolny kolor, bez pytania kogokolwiek o zgodę. Ale tu zaczyna się problem, bo mój teść, no cóż… jak to ładnie ująć… postanowił wziąć na siebie całą chwałę za ten zakup.
No i teraz, za każdym razem, jak tylko ma okazję, to rozpowiada wszystkim dookoła, jak to on wyłożył kasę na nasze mieszkanie. A prawda jest taka, że to my z żoną harowaliśmy za trzech, zbieraliśmy każdy grosz, rezygnowaliśmy z urlopów, wyjść ze znajomymi, nawet z tych małych przyjemności, żeby móc sobie na to pozwolić. A on? On nie dał ani złotówki!
I wiecie co jest najgorsze? Że ludzie mu wierzą. Bo przecież skąd młodzi ludzie mogliby wziąć pieniądze na mieszkanie, prawda? Musiał im ktoś pomóc. I tak oto staję się w oczach rodziny i znajomych kimś, kto potrzebował finansowej łaski od teścia. To mnie po prostu tak strasznie męczy. Jak można tak bezczelnie kłamać i zabierać innym to, na co ciężko pracowali?
Co ja mam robić? Konfrontować go? A co, jeśli to zaszkodzi relacjom w rodzinie? Żona mówi, żeby to zostawić, ale jak ja mam patrzeć na siebie w lustrze, wiedząc, że ktoś tak mnie poniża? To nie tylko kwestia pieniędzy, to sprawa szacunku, uczciwości.
Przez moment nawet myślałem, że może teść dał w tajemnicy przede mną mojej żonie jakieś pieniądze, ale skąd! Ona pierwsza by mi o tym powiedziała. Jak my ciężko pracowaliśmy i oszczędzaliśmy, to teść namawiał nas wtedy, żebyśmy kupili sobie nowy samochód, bo wstyd żebym takim gratem woził jego córkę po wsi. Mówił to i śmiał się pod nosem. Wtedy nie rozumiał, że zbieramy na coś potrzebniejszego.
Uzbieraliśmy sześćdziesiąt tysięcy wkładu własnego, wzięliśmy kredyt i teraz powoli spłacamy. Moi rodzice są z nas dumni, gratulują nam, choć sami nie mogą pomóc, bo ich ledwo stać na ich potrzeby i opłaty. A teść to całkiem inna sprawa. Jemu się powodzi, nie żyje w luksusach, ale i na wakacje pojedzie i meble nowe do domu ostatnio kupił.
To jest tak frustrujące, że czasem mam ochotę krzyczeć. Jak można być takim… prostakiem? Jak można tak bezczelnie wchodzić w życie innych ludzi, nie pomóc, a przypisywać sobie ich sukcesy? Nie chodzi mi nawet o te pieniądze. Chodzi o zasadę. O uczciwość. O to, że my, z żoną, ciężko na to pracowaliśmy, a teraz ktoś inny zbiera za to laury.
Ostatnio byliśmy na rodzinnym obiedzie, była rodzina żony i jacyś krewni. Zaczęli dopytywać o nasze mieszkanie. Pokazaliśmy im zdjęcia, a oni kiwali głową, że ładne, duże, że pewnie bez pomocy ojca byśmy tego nie kupili. Ja wtedy się zaśmiałem i powiedziałem: „Jak widać dało się”. Co zrobił teść?
– Siedź cicho, gdyby nie ja, byście ani za dziesięć lat tak nie mieli dobrze, jak teraz – oburzył się.
To jest taki moment, kiedy czujesz się kompletnie bezsilny. Chciałbym móc po prostu cieszyć się naszym nowym mieszkaniem, ale ta sytuacja mnie dobija. I najgorsze jest to, że nie widzę prostego rozwiązania. Jak mam walczyć z czyimiś kłamstwami, nie niszcząc przy tym rodzinnego spokoju?
No nic, musiałem to z siebie wyrzucić. Dzięki, że przeczytaliście. Może nie jestem w stanie zmienić tej sytuacji, ale przynajmniej mogłem się wyżalić.