Przez krzyki wnuczki córka nie usłyszała, że weszłam do ich domu. Wtedy zobaczyłam coś strasznego

Nie wiem, jak mam to wszystko ubrać w słowa. To, co zobaczyłam, kiedy nieoczekiwanie weszłam do domu mojej córki, przeszło moje najgorsze koszmary. Zamiast ciepłego przyjęcia, natknęłam się na scenę, która ściska serce z bólu.

Moja wnuczka Basia to moje słoneczko, powiem wam. W szkole śmiga jak burza, same piątki i czwórki zbiera. Nauczyciele chwalą ją pod niebiosa, a ja? Ja pękam z dumy. Ale to nie tylko te oceny, wiecie? Ta mała jest tak grzeczna, że czasem aż ciężko uwierzyć. Wszędzie jej pełno, wszędzie chce pomóc, te jej malutkie rączki są zawsze gotowe do działania.

W domu też taka sama historia. Jeszcze jej słówka „Babcia, potrzebujesz pomocy?” nie skończą brzmieć, a już widzę ją stojącą na paluszkach, żeby dosięgnąć do blatu i pomóc mi z obiadem czy sprzątaniem. A jak idziemy na zakupy? Nie muszę nawet prosić, sama bierze koszyk, choć ledwo nad ziemią go niesie. Czasem się zastanawiam, skąd w takiej drobnej dziewczynce tyle serca i chęci do pomocy.

Nie sposób jej nie kochać. Każdy, kto ją spotyka, od razu się w niej zakochuje. Sąsiedzi, znajomi, nawet listonosz! Basia ma ten dar, że rozświetla uśmiechem każde miejsce, w którym się pojawi. I choć życie nie oszczędzało jej na starcie, to ona jakoś tak sprawia, że świat wokół staje się lepszy, jaśniejszy. Naszą Basię wzięliśmy z domu dziecka, została sama, bo matka o nią nie dbała. Ale to już inna historia. Najważniejsze, że trafiło nam się takie dobre dziecko.

To nie jest tak, że chwalę ją, bo muszę. Naprawdę, ta dziewczynka ma w sobie coś wyjątkowego. Można by pomyśleć, że po tym wszystkim, co przeszła, zamknęłaby się w sobie. Ale ona? Skąd, tyle w niej radości.

Do domu córki i zięcia mam klucze. Dali mi i kazali w chodzić jak do siebie. Nie chciałam, uważam, że to za dużo, ale nalegali, więc przyjęłam. Parę dni temu przyszłam do wnuczki, miała ferie, chciałam żeby trochę spędziła czasu z babcią. Weszłam po cichu, ale już od progu zastał mnie przeraźliwy krzyk. Serce mi stanęło, myślałam że wnuczce coś się stało. Ile miałam sił, tak szybko poszłam za tym płaczem, uchyliłam drzwi, a tam…

Moja córka, Bożena, stała nad nią z kapciem w ręku… Nie mogłam uwierzyć w to wszystko. Moja Bożena, którą wychowałam na kochającą i troskliwą osobę, jak mogła… Nie potrafię tego zrozumieć. Czułam, jak coś we mnie pęka, gdy podbiegłam, by odebrać jej ten kapcie i ochronić małą.

Basia skulona w kącie, płacząca, a Bożena… Chyba ma serce z kamienia. Nie poznaję jej. Jak mogła?

Wyrzuciłam jej te kapcie przez okno. Dosłownie. Byłam z córką sama, mąż nas zostawił. Starałam się ile mogłam, żeby ją porządnie wychować. Nigdy na nią nie podniosłam ręki, a rozrabiała, oj i to mocno. Ale nigdy nie było krzyków, przemocy, zawsze rozmowa. Jak trzeba było, to siedziałam z nią i przez parę godzin i tłumaczyłam, co wolno, a czego nie. A teraz coś takiego? To ona już zapomniała, że dziecko potrzebuje bezpieczeństwa, miłości, a nie terroru

Przez te wszystkie lata, widziałam jak Mirek i Bożena starali się o dziecko. Widziałam ból, próby, nadzieje i rozczarowania. Pięć lat tak próbowali, aż wreszcie mój zięć namówił Bożenę na adopcję. Dostali nie dość, że zdrową dziewczynkę, to jeszcze jaką bystrą. Myślałam, że wreszcie znajdą szczęście. Ale coś poszło nie tak. Nie sądziłam, że w ich rodzinie tak źle się dzieje. Może moja córka nie chciała tego dziecka, tylko uległa naciskom?

-->