Moja córka, oczko w głowie, wymyśliła sobie wesele jak z bajki. Na 120 osób! Wszystko pięknie, tylko że finansować to wszystko mam ja, a zięć, co? Ani grosza nie da, bo nawet porozmawiać ze mną nie raczy! I co ja mam na to powiedzieć? To jego przyszła żona, jego wesele też, ale on, jakby go nie było.
Spotkałem go tylko dwa razy. Pierwszy raz, jak się poznaliśmy – wiadomo, normalna rzecz. Ale drugi raz? Przyjechał na święta na dwie godziny i zniknął. I tyle go widziałem. Od tamtego czasu, cisza. Ja rozumiem, każdy ma swoje życie, ale w końcu to rodzina, nie? A córka z nim złączona, więc i ja chcę wiedzieć, kim jest ten człowiek. A tu jedyne, co wiem, to gdzie pracuje i jak ma imię. Nawet jego ojca czy matki na zdjęciach nie widziałem, nie mówiąc o rozmowie.
Dzwoniłem do niego, chyba z dziesięć razy. Chciałem po męsku pogadać, ustalić, jak on to wesele widzi. Wiecie co? Ani razu nie odbiera. Potem mi odpisuje smsem, że nie widział, że dzwoniłem, odezwie się w wolnej chwili. No i co? I nic! Telefony w kieszeni nosimy wszyscy, a on nie może odebrać? Nie chce mi się wierzyć.
A ja już mam dość. Nie będę się narzucał. Chciałem pomóc, dogadać się, ale widzę, że z jego strony zero inicjatywy. A córka? Szkoda mi jej najbardziej. Ona marzy o tym weselu, a ja bym dla niej poszedł w ogień. Ale teraz sam już nie wiem. Jak można organizować wesele i nie rozmawiać z własnym teściem? Jak można tak lekceważyć rodzinę?
I co ja mam teraz zrobić? Finansować całe wesele samemu, gdy zięć nawet nie raczy odebrać telefonu? A córka w tym wszystkim? Ona była zawsze towarzyska, dużo przyjaciół, duża rodzina. Chce huczne wesele, jak z bajki. I ja bym jej to dał, ale ten zięć… No nie mogę. Nie mogę się z tym pogodzić. To nawet nie chodzi o pieniądze, bo ja mogę wyłożyć na wszystko, jak jego nie stać, ale żeby choć przyszedł, poprosił.
To kwestia szacunku, męskiej uczciwości. Chciałem poczuć, że zięć też jest zaangażowany, że to dla niego też ważne. A tu? Nic. Jakbym rozmawiał ze ścianą. I cóż teraz mam zrobić? Stać z założonymi rękami i patrzeć, jak córka marzy, a zięć ani palcem nie kiwnie? To nie tak miało być. To nie jest sprawiedliwe ani dla mnie, ani dla niej.
Pytałem córki, czy ja go czymś uraziłem, że on tak się trzyma z dala. Ale ona jak to młodzi, nie przejmuje się, mówi, że narzeczony jest wstydliwy i żebym się nie przejmował aż tak i spełnił jej marzenie. Nie jestem bankomatem, jestem ojcem. Dam pieniądze, a później co? Wtedy to dopiero oboje nie zadzwonią, bo już nie będę potrzebny.